[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pierwsze oferty pracyPewnego dnia Aufschnaiter został poproszony do wysokiego urzędnika, który zlecił mu budowę kanału nawadniającego.Nie posiadaliśmy się ze szczęścia, bo był to pomyślny znak na przyszłość, pierwszy krok na drodze do naszej egzystencji w Lhasie i w dodatku utorowany przez mnichów.Aufschnaiter przystąpił natychmiast do prac mierniczych.Ponieważ nie miał żadnego fachowca do pomocy, powędrowałem do jego miejsca pracy na Lingkorze*, aby mu pomagać.Gdy tam dotarłem, oczom moim ukazał się niesamowity widok, jakiego próżno by szukać na całym świecie.Wkoło przykrywając się opończami kucały setki, ba, tysiące mnichów, oddając się zajęciu, które zwykle wykonujemy w ustronnym miejscu.Tego obrazu nie da się opisać! Miejsce pracy Aufschnaitera nie było godne zazdrości.Aufschnaiter pracował sprawnie i już po czternastu dniach mógł przystąpić do kopania rowów.Oddano mu do dyspozycji stu pięćdziesięciu robotników i czuliśmy się doprawdy jak wielcy przedsiębiorcy.Niestety, metody pracy w tym kraju mieliśmy dopiero poznać.Tymczasem i dla mnie znalazło się zajęcie.Dla schorowanego mężczyzny najodpowiedniejszym miejscem pracy był nadal ogród Caronga, zastanawiałem się więc, jakby go upiększyć.Pewnego dnia wpadłem na niezły pomysł: trzeba zrobić wodotrysk.Zacząłem mierzyć, kreślić i wkrótce plany były gotowe.Carong wpadł w zachwyt.Osobiście wybrał służących, którzy mieli pracować, a ja siedząc na słońcu dyrygowałem tym hufcem.Wkrótce gotowa była sieć podziemnych rur i wykopany basen.Pracami betoniarskimi osobiście dowodził Carong, który od czasu wzniesienia żelaznego mostu uchodził za eksperta w tej dziedzinie i nie mógł sobie odmówić takiej przyjemności.Następnie na dachu jego domu umieściliśmy zbiornik z wodą zasilającą sadzawkę.Niestety, pompowanie wody do góry było zajęciem bardzo mozolnym.Jednakże jak to się mówi: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – pompka ręczna służyła mi równocześnie do treningu mięśni.Nadeszła wreszcie wielka chwila.Za pierwszym razem woda trysnęła na wysokość dachu.Wszyscy cieszyli się jak dzieci.Od tej chwili ten jedyny wodotrysk w Tybecie stał się sensacją wszystkich słynnych bankietów wydawanych w ogrodzie Caronga.Moc nowych wrażeń i niezwykłe zajęcia sprawiły, że niemal zapomnieliśmy o naszych kłopotach.Aż pewnego dnia Thangme przyniósł gazetę wydawaną w języku tybetańskim i pokazał nam artykuł na nasz temat.Zaciekawieni, rzuciliśmy się do czytania.Artykuł przychylnie opowiadał o tym, jak przebiliśmy się przez góry aż do Lhasy i o naszej prośbie o udzielenie azylu, skierowanej do pobożnego i neutralnego Tybetu.Ta życzliwa notatka mogła pozytywnie wpłynąć na opinię publiczną i wiele sobie po niej obiecywaliśmy, oczekując na rozpatrzenie naszego podania.Co prawda gazeta ta w Europie byłaby świstkiem bez znaczenia, bo w nakładzie pięciuset egzemplarzy ukazywała się raz w miesiącu w Kalimpongu, a więc w Indiach, i wydawca sam musiał ją sprzedawać.Jednak w Lhasie była dość popularna, zwłaszcza w środowisku, dla którego była pisana, a pojedyncze jej egzemplarze otrzymywali tybetolodzy na całym świecie.Święta sportowe u bram LhasyTymczasem uroczystości noworoczne jeszcze się nie zakończyły.Wielkie ceremonie wprawdzie już minęły, ale teraz przyszła pora na imprezy sportowe, odbywające się na Parkhorze przed Cug Lag Khanem.Oczywiście mnie – zapalonego sportowca, szczególnie to interesowało.Codziennie o wschodzie słońca byłem już na miejscu, ponieważ zawody rozpoczynały się bardzo wcześnie.Sprytnie zdobyliśmy miejsce przy oknie na drugim piętrze Przedstawicielstwa Chińskiego i ukryci za firankami przyglądaliśmy się konkurencjom.Był to jedyny sposób na ominięcie zakazu siedzenia powyżej parteru w obecności regenta.Siedział on na tronie na najwyższym piętrze katedry Cug Lag Khan, za muślinową zasłoną, a czterej ministrowie wyglądali przez okna.Najpierw odbywały się zawody na ringu.Nie potrafię ocenić, czy walczono w stylu wolnym czy bardziej grecko-rzymskim, w każdym razie jakieś reguły obowiązywały.Tutaj do uznania nokautu wystarcza, by zawodnik dotknął ziemi inną częścią ciała niż nogami.Nie istnieją żadne listy zawodników, nie ma żadnych specjalnych przygotowań.Na ziemi rozkłada się filcową matę i spośród tysięcy zgromadzonych widzów zgłaszają się mężczyźni, którzy chcą walczyć.O treningu nikt tu nie słyszał.Obnażeni zawodnicy, jedynie w opaskach na biodrach, drżą z zimna w porannym chłodzie.Są wysocy, muskularni.Pyszniąc się, swoją odwagę i siłę demonstrują dzikimi gestami i wymachiwaniem przeciwnikowi przed nosem.Ale o zapasach nie mają pojęcia i dla zapaśnika z prawdziwego zdarzenia byliby łatwą ofiarą.Walka jest krótka i pary zawodników zmieniają się bardzo szybko.Nie walczą zbyt zajadle, nie ma też jakiejś specjalnej nagrody dla zwycięzcy.Po zakończeniu walki obydwaj zawodnicy, zwycięzca i pokonany, otrzymują białą szarfę.Skłaniają się przed bonpo, który im ją wręcza, przed regentem padają kornie trzy razy na twarz i w najlepszej komitywie schodzą razem z ringu.Kolej na następną konkurencję – podnoszenie ciężarów.Wielki, lśniący głaz, który znajduje się na placu, widział zapewne już setki takich noworocznych imprez.Trzeba go dźwignąć i przenieść wokół masztu z flagami modlitewnymi.Tylko nielicznym się to udaje.Najczęściej zawodnik przecenia swe siły; wykrzywiając się okropnie podchodzi do kamienia i nie może go poderwać z ziemi albo wypuszcza z rąk, niemal miażdżąc sobie nogi.Zmaganiom towarzyszą nieustanne wybuchy śmiechu widzów.Nagle z oddali dobiega tętent galopujących koni.Podnoszenie ciężarów zostaje pośpiesznie przerwane.Już za chwilę rozpoczną się wyścigi konne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl