[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pochylony ku przodowi ruszyłem ku kamieniom trzymając przed sobą świński łeb, jakby to był detektor do min.Kierowałem ryj ku podejrzanym kamieniom i powtarzałem magiczne słowa wójta.Już po krótkiej chwili spuszczałem się wąskim tunelem w głąb podziemnego świata Wyspy Wielkanocnej.Gdy dotarłem do dna i chciałem się ostrożnie wyprostować w pieczarze, poczułem ostre uderzenie w ciemię.Nie walnąłem jednak w sufit, lecz w coś ruchomego, a jednocześnie twardego.Ktoś tu musiał być.Jeszcze zanim o tym pomyślałem, przysia­dłem i zaświeciłem latarkę.Okazało się tak, jak przypuszczałem, rozpoznałem zarys czegoś ruszającego się.Co to może być, u ciężkiego licha? Światło latarki padło na potężnego ptaka z rozwartymi skrzydłami i zakrzywionym dziobem, dźwigającego na grzbiecie ludzką czaszkę.Ptaszysko było z kamienia i wisiało u sufitu na sznurze.Po moim uderzeniu jeszcze się kręciło powoli w kółko.Ptak wyglądał zbyt nowy i jasny, aby mógł tu wisieć przez okres jedenastu pokoleń od czasów Ororoiny.Również sznur, na którym wisiał, wyglądał na nowy.Oświetliłem całą pieczarę.Nie była wcale wielka.Wprost na podłodze leżały trzy maty z sitowia, a na nich równoległe rzędy okrągłych, płaskich kamieni; na każdym kamieniu widniała jakaś wyryta figura, zaczerpnięta wprost z pisma rongo-rongo.Na każdej macie znaj­dowała się też w charakterze strażnika mała brodata głowa.Już od pierwszej chwili doszedłem do przekonania, że ta pieczara nie mogła służyć jako magazyn wyszukanych rzeźb, jakie mi przedtem przynosił wójt.Jedynymi wyróżniającymi się tu przed­miotami był statek z żaglem i stojąca w kącie wielka kamienna misa.Obie rzeczy miały staranne wykonanie, lecz nowością nie różniły się od wiszącego ptaka.Zajrzałem do misy.Leżało w niej jedenaście kosmyków włosów różnych odcieni, od rudych do czarnych, lecz rude przeważały.Każdy kosmyk przewiązany był sznurkiem z pięknymi węzłami.Włosy nie miały jednak suchego i matowego wyglądu jak u starych mumii, musiały być niedawno obcięte u żyjących ludzi, gdyż zachowały jeszcze świeży połysk.Podejrzenie, które mnie ogarnęło po zauważeniu ptaka u su­fitu, znalazło teraz potwierdzenie.Rzeźby w tej pieczarze nie pochodziły z dawnych czasów, lecz wykonano je teraz.Pieczara okazała się oszustwem, a my daliśmy się wywieść w pole.Po uświadomieniu sobie tego pierwsza myśl dotyczyła wyjścia.Widocznie o tym właśnie chciał mnie ostrzec Juan-Czarownik.Ale w otworze wejściowym zaczęła się już kołysać noga Billa i za późno było go zatrzymać.Za nim zjawił się fotograf.Wszczynanie teraz awantury nie miało żadnego sensu, bo gdyby trzej wyspiarze domyślili się odkrycia oszustwa, mogliby się zanadto przestraszyć.A gdyby im wtedy przyszło do głowy zasypać wejście kamieniami, aby uniknąć nieprzyjemnych na­stępstw, mielibyśmy się z pyszna w tym podziemnym schowku.- Zostaliśmy nabrani - szepnąłem do Billa, gdy tylko wysunął głowę z wejściowego szybu.- Wyłaźmy stąd jak najprędzej.To nie jest rodzinna pieczara, a kamienie nie są stare.Bill popatrzył na mnie takim wzrokiem, jakby właśnie spadł z księżyca, i podpełznął obejrzeć kamienie rongo-rongo.- Rzeczywiście, nic nie wygląda staro - szepnął w odpowie­dzi.- Przypatrz się ptakowi, statkowi, misie i włosom.Bili oświetlił te przedmioty i zgodził się ze mną.Zobaczyłem za sobą przekrwione oczy wójtowego kuzyna.Patrzył na mnie uważnie, lecz nie rozumiał, co szepczemy po angielsku.W kręgu światła znalazła się też twarz wójta pokryta nerwowym potem.Jego syn rozglądał się wokół ze zdziwieniem.A więc wyjście stało teraz otworem.- Strasznie tu złe powietrze - powiedziałem do wójta chwy­tając się za czoło.Natychmiast się ze mną zgodził i zaczął ocierać pot.- Wyjdźmy i pogadamy na powietrzu - powiedziałem kieru­jąc się do wyjścia.- Zgoda - odparł wójt idąc za mną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl