[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko jeden ślepiec nie musiał przejmować się tymi nowymi problemami związa­nymi z taktyką przemarszu.Był nim zezowaty chłopiec, którego dorośli chronili ze wszystkich stron.Żaden ze ślepców nie zapytał, jak pływają po bezkresnym morzu inni ludzie, czy także obwiązują się liną lub stosują równie wymyślne sztuczki, by nie wypaść z grupy.Odpowiedź byłaby prosta, poza nielicznymi przypadkami, kiedy z nie znanych nam powodów ślepcy stosowali bardziej przemyśl­ne metody przemieszczania się, większość poruszała się po mieście bezładnie, zdając się na łaskę i niełaskę morskich prądów.Dlatego wciąż ktoś się gubił, bezradni ludzie dawali się porwać wielkiej fali, niepewni, czy masa wody ich pochłonie czy odrzuci.Ulegając sile sentymentalnych przyzwyczajeń sąsiadka z pierwszego piętra ukradkiem uchyliła okno, lecz na ulicy panowała cisza, widocznie intruzi opuścili już ten bezludny zaułek.Należało przypu­szczać, że staruszce kamień spadnie z serca, bo nie będzie musiała się z nikim dzielić żywym inwentarzem, ale o dziwo z jej ślepych oczu spłynęły dwie łzy i po raz pierwszy zadała sobie pytanie, czy warto dalej żyć.Nie umiała na nie odpowiedzieć, ale przecież odpowiedź nie przychodzi na zawołanie, jedynym rozwiązaniem jest cierpliwie czekać.Dom, w którym wynajmował pokój stary człowiek z czarną opaską na oku, znajdował się kilkanaście prze­cznic dalej, lecz wszyscy zgodnie uznali, że darują sobie tę wizytę, nie było tam jedzenia, ubrań nie potrzebowali, a książki stały się teraz bezużyteczne.Na ulicach roiło się od ślepców poszukujących pożywienia.Plądrowali sklepy, wychodząc na ogół z pustymi rękami, po czym naradzali się, dokąd pójść, czy zostać w tej dzielnicy, czy ryzykować eskapadę do innej części miasta.Bez wody, prądu i gazu nie można było gotować, gdyż groziło to pożarem, nie mówiąc o tym, że do przy­gotowania przyzwoitej strawy, która smakiem choć tro­chę przypominałaby dawne posiłki, potrzebne były przy­prawy, sól i olej.Gdyby przynajmniej znalazły się jakieś warzywa, można by je zagotować albo wrzucić do wrzą­tku kawałek mięsa, poza kurami i królikami chodziły przecież po mieście psy i koty, może udałoby się coś złapać.Niestety, były to tylko marzenia, gdyż nauczone doświadczeniem zwierzęta stały się nieufne i nawet oswo­jone czworonogi łączyły się w grupy i polowały na polujących, mając tę przewagę, że widziały, dzięki czemu potrafiły zarówno uciekać, jak i skutecznie atakować.Dlatego też w zaistniałych okolicznościach najbardziej poszukiwanym jedzeniem stały się konserwy.Po pie­rwsze, nadawały się do natychmiastowego spożycia i nie trzeba było ich gotować, po drugie miały poręczne opakowania i łatwo dawały się przenosić.Co prawda na każdej puszce znajdowała się data ważności, która określała termin przydatności produktu do spożycia, po którym konsumpcja stawała się nieprzyjemna, wręcz ryzykowna, ale człowiek potrafi przyzwyczaić się do wielu rzeczy.Wkrótce po mieście zaczęło krążyć po­wiedzenie oparte na starym przysłowiu, Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, które przewrotnie za­mieniono na bardziej pasujące do nowych okoliczności, Czego oczy nie widzą, tego żołądek nie czuje, co ozna­czało, że da się przełknąć każde świństwo.Idąca przodem żona lekarza zastanawiała się, jak podzielić resztę ży­wności, czy wystarczy jej na jeden posiłek.Nie brała pod uwagę psa, który świetnie sam dawał sobie radę i najadł się do syta rano, wbijając ostre kły w szyję bezbronnej kury, odbierając jej tym samym glos i życie.Pomyślała, że jeśli nikt nie splądrował ich domu, powinna tam znaleźć trochę konserw.Nie było tego wiele, tyle, ile potrzebowało bezdzietne małżeństwo, ale zawsze mogły się przydać.Musiała pamiętać, że jest ich siedmioro, więc i te zasoby szybko stopnieją, nawet jeśli będzie wydzielać głodowe porcje.Jutro muszę wrócić do podziemnego magazynu, pomyślała, choć nie wiedziała jeszcze, czy pójdzie sama, czy poprosi męża lub pierwszego ślepca, który jest młodszy i ma więcej sił, by jej towarzyszył, ktoś musi pomóc jej dźwigać torby.Chodziło też o szybkie zebranie jak największej ilości jedzenia i sprawne wycofa­nie się z zatłoczonego sklepu.Sterty śmieci na ulicach stawały się coraz większe, ulewne deszcze sprawiły, że ludzkie odchody rozlewały się cuchnącymi kałużami.Wszędzie wokół kobiety i mężczyźni publicznie załatwiali swoje potrzeby, pozostawiając zarówno ślady o rzadkiej konsystencji świadczące o biegunce, jak i ekskrementy przypominające gęstością pastę do butów.Powietrze wchłaniało fetor brudnych ulic, a smród przybierał formę gęstej mgły, przez którą trudno było się przedrzeć.Na otoczonym drzewami placu, gdzie pośrodku stał pomnik, kilka psów pożerało ludzkie zwłoki.Biedak musiał umrzeć kilka minut wcześniej, gdyż jego ciało jeszcze nie zdążyło zesztywnieć i psy z łatwością odrywały od kości kawałki mięsa.Samotny kruk skakał w pobliżu, czekając na dogodną chwilę, by uszczknąć coś z tej uczty.Żona lekarza szybko odwróciła głowę, lecz za późno.Jej ciałem wstrząsnął skurcz, zwymiotowała raz, drugi, trzeci, jakby to ją szarpała sfora rozwścieczonych psów, przeszył ją dreszcz bezgranicznej rezygnacji.Tu doszłam i tu chcę umrzeć, pomyślała.Co ci jest, spytał zaniepokojony mąż, opasani liną, wystraszeni ślepcy otoczyli ją ciasnym krę­giem.Co ci się stało, zaszkodziło ci jedzenie, spytał znów lekarz, Może było nieświeże, Ja nic nie czuję, Ani ja.Na szczęście byli ślepi, słyszeli tylko szczekanie podnieco­nych zwierząt i żałosne krakanie samotnego ptaka, gdyż w zamieszaniu któryś pies, przez nieuwagę, bez złych zamiarów ugryzł go w skrzydło.Żona lekarza wiedziała, że musi coś powiedzieć, Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać, sfora psów zjada zdechłego kundla, Czy to nasz piesek, spytał zezowaty chłopiec, Nie, nasz piesek, jak go nazywasz, jest zdrowy.Rzeczywiście, wierny stróż szedł za nimi krok w krok, trzymając się jednak w pewnej odległości.Zjadł kurę, więc nie jest głodny, zauważył pierwszy ślepiec, Już ci lepiej, spytał lekarz, Tak, chodź­my, A nasz piesek, znów zapytał zezowaty chłopiec, To nie jest nasz piesek, po prostu za nami idzie, może zechce zostać z innymi psami, to jego przyjaciele, kiedyś wałęsał się z nimi po mieście, Muszę się załatwić, jęknął nagle chłopiec, Teraz, Tak, boli mnie brzuszek, dłużej nie wytrzymam.Nie było innej rady, chłopiec musiał ukucnąć tam, gdzie stał.Żona lekarza znów zwymiotowała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl