[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. %7łołnierze mieli bomby ogniowe własnego wyrobu  przypomniała Sara. Alezmiennokształt najwyrazniej uderzył tak nagle, tak nieoczekiwanie, że nikt nie miał cza-su złapać za butelkę i zapalić zapalnik. Poza tym  zaopiniował Bryce  ogień najprawdopodobniej nie załatwi sprawy.Jeśli zmiennokształt zapali się, to po prostu.cóż.odłączy się od części ogarniętej pło-mieniami i przejdzie główną partią cielska w bezpieczne miejsce. Zrodki wybuchowe prawdopodobnie też są bezużyteczne  dodała Jenny. Założę się, że kiedy rozsadzi się tego stwora na tysiąc kawałków, powstanie tysiącmniejszych zmiennokształtów, które spłyną się znów razem, nie zniszczone. No to da się go zabić czy nie?  Frank powtórzył pytanie.Milczeli, zastanawiali się. Nie  rzekł wreszcie Bryce. Ja nie widzę sposobu. Więc co możemy zrobić? Nie wiem  powiedział Bryce. Po prostu nie wiem.Frank Autry połączył się z Ruth i rozmawiał z nią blisko pół godziny.Tal zadzwonił,z drugiego telefonu, do paru przyjaciół.Pózniej Sara Yamaguchi zajęła jedną z linii naprawie całą godzinę.Jenny zatelefonowała do kilku osób, w tym do ciotki w NewportBeach, z którą porozmawiała również Lisa.Bryce porozmawiał z kilkoma policjantamiw komisariacie w Santa Mira, z ludzmi, z którymi pracował od lat i z którymi wiązałago więz braterstwa.Porozmawiał też z rodzicami, mieszkającymi w Glendale, i z ojcemEllen w Spokane.270 Rozmowy całej szóstki były pełne animuszu.Mówili, że rozprawią się ze stworemi że szybko opuszczą Snowfield.Jednakże Bryce wiedział, że wszyscy starają się robić dobrą minę do złej gry.Wiedział,że to nie są zwykłe rozmowy telefoniczne; pomimo pozorów optymizmu te wymianyzdań miały jeden ponury cel; szóstka, której udało się przeżyć, mówiła  do widzenia. 15PANDEMONIUMSal Corello, agent reklamowy wynajęty do opieki nad Timothym Flyte em naLotnisku Międzynarodowym San Francisco, był drobnym, ale silnie umięśnionym męż-czyzną, z włosami żółtymi jak kolba kukurydzy i oczami w kolorze głębokiego błękitu.Miał wygląd przywódcy.Gdyby mierzył sześć stóp dwa cale zamiast pięciu stóp jedne-go cala, jego twarz mogłaby być równie sławna jak twarz Roberta Redforda.Jednakżejego inteligencja, spryt i agresywny urok wyrównywały niedostatek wzrostu.Wiedział,jak osiągnąć to, czego potrzebowali jego klienci  i on sam.Zwykle Corello potrafił przymusić nawet dziennikarzy do takiego zachowania, żemożna było błędnie uznać ich za ludzi cywilizowanych.Ale nie dzisiaj.Sensacja byłazbyt wielka i świeża.Corello w życiu nie widział czegoś podobnego: setki reporte-rów i ciekawskich runęło na Flyte a w chwili, kiedy go zobaczyli.Napierali na profeso-ra, szarpali nim, wsadzali pod nos mikrofony, oślepiali fleszami, gorączkowo wykrzy-kując pytania:  Doktorze Flyte?.Profesorze Flyte?.Flyte!  Flyte, Flyte-Flyte-Flyte,FlyteFlyteFlyteFlyte.Pytania zatarły się w bełkot.Sala Corella bolały uszy.Profesornajpierw był oszołomiony, potem przestraszony.Corello wziął mocno pod ramię star-szego pana i przeprowadził przez otaczającą ich ciżbę, działając jak mały, ale bardzoskuteczny taran.Wyglądało na to, że nim dotrą do niewielkiego podium, które Corelloi funkcjonariusze ochrony lotniska wznieśli na końcu hali, profesor Flyte wyzionie du-cha ze strachu.Corello stanął przed mikrofonem i szybko uciszył tłum.Nakłonił zebranych, by po-zwolili Flyte owi wygłosić krótkie oświadczenie, obiecał, że będą mogli potem zadać kil-ka pytań, przedstawił mówcę i zmył się z podium.Kiedy wszyscy uzyskali sposobność dobrego przyjrzenia się Timothy emu Flyte owi,nie byli w stanie ukryć sceptycyzmu.Corello dojrzał to na twarzach: doskonale widocz-ną obawę, że Flyte robi z nich balona.Rzeczywiście Flyte wyglądał na pomyleńca.Siwewłosy stanęły mu na głowie, jakby właśnie wsadził palec do kontaktu.Oczy miał wy-trzeszczone i ze strachu, i z chęci zapanowania nad zmęczeniem, a jego sfatygowanatwarz przypominała oblicze roztrzęsionego pijaczka.Był nie ogolony.Ubranie wisia-ło na nim jak worek, wymięte i nieświeże.Corellowi kojarzył się z jednym z tych ulicz-nych fanatyków, głoszących nieuchronny Armageddon.272 Burt Sandler, wydawca z firmy Wintergreen i Wyle, telefonując wcześniej z Londy-nu, przygotował Corella na to, że Flyte może wywrzeć negatywne wrażenie na dzienni-karzach.Sandler martwił się niepotrzebnie.Dziennikarze niecierpliwili się wprawdzie,gdy Flyte chrząkał dobrych parę razy do mikrofonu, ale kiedy w końcu zaczął mówić,oczarował ich w minutę.Opowiedział im o kolonii Roanoke Island, o zniknięciu cywili-zacji Majów, o tajemniczej depopulacji życia morskiego i o armii, która zniknęła w 1711roku.W tłumie zaległa cisza.Corello odetchnął.Flyte opowiadał teraz im o wiosce Eskimosów Anjikuni, pięćset mil na północnywschód od posterunku Królewskiej Policji Konnej w Churchill.W śnieżne popołudniefrancusko-kanadyjski traper i kupiec, Joe LaBelle, zatrzymał się w Anjikuni  tylko poto, żeby odkryć, iż wszyscy mieszkańcy zniknęli.Cały dobytek, w tym cenne strzelbymyśliwskie, porzucono.Posiłki stały, nie dojedzone [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl