[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Może wtedy? Wieczne uciekanie od siebie nie mogło przynieść poprawy.Zaczynał to rozumieć.178Otrząsnął się z zamyślenia.Słońce zachodziło.Zawołał Astata i pokazał skrajlasu. Nocleg! zawołał.Beznamiętnie patrzył na Alerów.Chyba nie wiedzieli, jak mają zareagować; eskor-towana grupa pogrążała się w lesie.Rawat pomyślał, że jeszcze dzień lub dwa dnitemu, ujrzawszy drepczący tłumek chłopów i żołnierzy, odprowadzany przez alerskązgraję, sądziłby, iż postradał nagle zmysły.Alerowie zawrócili wehfety i odjechali z powrotem.Część zgrai odeszła na północ-ny wschód.Zapewne zwiad.Nieporadnie, zgiełkliwie, chłopi rozkładali się na nocny biwak, za najlepsze miej-sce uznawszy sam skraj lasu.Rawat przywołał Doltara, który najlepiej dogadywał sięz wieśniakami (sam pochodził z takiej właśnie wsi) i polecił mu zaprowadzić porządek.Ale tak w ogóle, miał dziwne poczucie daremności wszelkich poczynań.To nie mogłosię udać.To nie miało sensu.Przeminie noc, przyjdzie świt.Rozpocznie się dalszymarsz po stepie, w tempie pięciu, może sześciu mil na dobę.Gdyby stał na czele samejjazdy zupełnie świeżego oddziału, dopiero co wyprowadzanego ze stanicy to jesz-179cze zachodziłby w głowę, jak ma powieść się sztuka przejścia stepem-lasem do Erwy,albo Alkawy.Wokół roiło się od srebrnych oddziałów a że nie wszystkie wiedziałyo układzie, który zawarł opuszczając wieś, było bardziej niż pewne.Mało tego: gdzieśw pobliżu kręcili się złoci.Jako żołnierz, zawsze bardziej obawiał się Srebrnych Ple-mion.Ale w tej akurat sytuacji, Złote Plemię było równie grozne, jeśli nie grozniejsze.Ciemność nie stanowiła ochrony; złoci Alerowie mieli niezwykle wyczulony węch, po-trafili tropić jak psy.Odnalezienie w nocy śmierdzącej chłopskiej grupy było fraszką.Jakieś niemowlę rozwrzeszczało się wniebogłosy.Matka karmiła je piersią, leczpokłóciła się z mężem, czy też może z.bratem.Węch? Złoci mogli wcale nie miećwęchu.Wciąż jeszcze siedząc w siodle, Rawat tkwił przy wielkim, grubym drzewie.Miałochotę oprzeć czoło o jego szorstki pień i zostać tak do rana.A może i na zawsze.Podszedł doń Astat. Nie ujdziemy, setniku powiedział. Widzę padła głucha odpowiedz.Aucznik stał, niezdecydowany.180 No? zapytał Rawat. Wiem, wachty.Wyznacz.a zresztą.Ilu nasjest? Pięciu? I to razem z łuczniczkami.No to wszyscy stoimy całą noc.Rannych niepostawię.Astat nigdy jeszcze nie widział dowódcy w takim stanie ducha.Sam zresztą czuł sięnie lepiej. Nie, panie.Nie o wachtach myślę. A o czym?%7łołnierz milczał. O czym, Astat? ślamazarnie ponaglił go setnik. %7łeby wracać do stanicy, panie. No przecież wracamy.Aucznik pokręcił głową. Jesteśmy. nie wiedział, jak najlepiej powiedzieć. Służymy w legii, panie.Legia Armektańska.Jesteśmy tutaj, żeby.żeby bić się, panie. O co ci chodzi, Astat?181 Ty wiesz, panie, o co mi chodzi! rzucił żołnierz, nieoczekiwanie gwałtowniei głośno. Dobrze wiesz, o co chodzi! Ja za ciebie nie postanowię!Rawat chciał go skarcić, przywołać do porządku, ale nie miał na to dość siły.Przy-mknął oczy i, zgarbiony, nieruchomo siedział w kulbace.Legionista odwrócił się i odszedł.Rawat siedział w siodle.Po jakimś czasie zlazł na ziemię i rozluznił popręg.%7łal mu było wierzchowca.Bied-ne zwierzę powinno się wytarzać, od ładnych paru dni chodziło pod siodłem, nie roz-kulbaczone ani razu.Teraz także.Musiał mieć konia gotowego do użycia w każdejchwili.Bał się, że gdy wreszcie zdejmie czaprak i zajrzy pod potnik, zobaczy ranę w od-parzonej skórze. Przepraszam cię. szepnął do końskiego ucha.Na skraju lasu zalegał już mrok.Prowadząc konia, Rawat przystanął na chwilę, gdyodezwał się doń jeden z chłopów: Panie.ja, znaczy.My wiemy, panie, że nas obroniłeś.Tylko żal było do-mu, panie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|