[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Nie myli się pan powiedział, podnosząc oczy na Inspektora. Zachowałem sięjak idiota.I jedynym moim usprawiedliwieniem może być to, że nigdy, nigdy nie uwie-rzę w cuda, choćby to miało mnie kosztować rozum. W tej sprawie wszyscy musimy być niewiernymi Tomaszami, to już jest żałosnyprzywilej naszego zawodu powiedział Sheppard, który wypogodził się, jak gdyby ru-mieniec młodego człowieka stanowił dlań jakąś szacowną satysfakcję. W każdym ra-zie przyszedłem nie po to, aby palić panu reprymendę, lecz aby w miarę środków po-móc.Do rzeczy zatem.Jak poszło u Scissa?Gregory z uczuciem niespodziewanie odzyskanej lekkości ducha wziął się do szcze-gółowego przedstawienia całej wizyty, nie oszczędzając żadnego momentu, który uwa-żał za swoją klęskę.Mniej więcej W połowie opowieści, gdy doszedł do osobliwej scenynapiętego milczenia, po którym obaj z doktorem nieoczekiwanie się roześmieli, usłyszałdobiegający zza ściany stłumiony, daleki odgłos, i cały nastroszył się wewnętrznie.To pan Fenshaw rozpoczynał swoje nocne misterium akustyczne.Mówił dalej, szybko, ze swada, jednocześnie zaś robiło mu się coraz goręcej, nie ule-gało przecież wątpliwości, że Inspektor prędzej czy pózniej zwróci uwagę na te, niesa-mowite w swej zagadkowości i bezsensie, odgłosy, a wtedy i on sam zostanie mimo woliwciągnięty w orbitę niewytłumaczalnej bredni.Nie myślał zresztą konkretnie, nie wy-obrażał sobie, co się stanie, tylko wsłuchiwał się w coraz donośniej poczynającego so-bie za ścianą pana Fenshaw z taką uporczywością, z jaką pobudza się do bólu narywają-cy ząb.Przyszła seria kłapiących odgłosów, potem miękkie i mokre plaśnięcia.Gregory,podnosząc głos, opowiadał coraz energiczniej, z wysiloną werwą, byleby Inspektor nie80zwrócił uwagi na te odgłosy.Dlatego zapewne, kończąc opowiadanie, nie zamilkł, leczw nieprzepartej chęci dalszego zagłuszania pana Fenshaw podjął się tego, czego by so-bie w innych okolicznościach na pewno oszczędził mianowicie gruntownej analizysamej statystycznej hipotezy , której autorem był Sciss. Nie wiem, jak on wpadł na tę historię z rakiem mówił ale istnienie owej wyspy niskiej zachorowalności musi być faktem.Naturalnie można by przeprowa-dzić badania porównawcze na większą skalę, powiedzmy, całej Europy, żeby stwierdzić,czy i gdzie indziej nie ma takich wysp, jak w hrabstwie Norfolk.To by podważyło samąpodstawę jego hipotezy.Nie mówiłem z nim o tym, zresztą on ma rację o tyle, że to na-prawdę nie byłoby zajęcie dla nas.Policja sprawdzająca naukową hipotezę staje się do-prawdy nazbyt śmieszna.Ale co się tyczy dalszych konsekwencji, Sciss był naturalniezbyt mądry, aby oszołamiać mnie fantastycznymi możliwościami, przeciwnie, sam jewłaściwie wyszydzał.Cóż innego jednak pozostaje? Rozmyślałem o tym, i oto do cze-go doszedłem: pierwszy wariant jest ostrożniejszy, wychodzi tylko z tego założenia, żemamy przed sobą jakąś osobliwą przemianę przyczyny wywołującej raka; powiedzmy,że to jest jakiś nie znany bliżej wirus.Wówczas rozumowanie może iść tak: rak przeja-wia się w organizmie jako chaos, organizm zaś to przeciwieństwo chaosu, to uporząd-kowanie, ład procesów życiowych w żywym ciele.Otóż ten czynnik chaosu , jakim jestrak, wirus rakowy, przekształca się w pewnych okolicznościach, nie przestając dalej ist-nieć, i choć nadal wegetuje w danym środowisku, ludzie przestają chorować na raka, aleon dalej przebywa w ich ciałach.W końcu zmienia się do tego stopnia, że nabiera cał-kiem nowych możliwości, z czynnika chaosu staje się czynnikiem jakiegoś nowego ładu pośmiertnego to znaczy, zwalczając niejako przez pewien czas ten rodzaj chaosu,rozpadu, jaki przynosi śmierć, usiłuje kontynuować życiowe procesy w organizmie jużna dobre martwym.Przejawem tego działania jest więc poruszanie się nieżywych ciał,ruchy zwłok, będące wynikiem niezwykłej symbiozy żywego, to znaczy tego przemie-nionego wirusa, z martwym, z trupem.Oczywiście nie chodzi już tylko o to, że rozsą-dek powstaje przeciw takiemu wytłumaczeniu , ale ono samo jest nadzwyczaj niezu-pełne, bo ten czynnik ładu nie powoduje przecież ruchów byle jakich, ale nader zbor-ne, skoordynowane.Cóż to za wirus , który sprawia, że trup wstaje, poszukuje jakiegośodzienia i oddala się w tak przemyślny sposób, że nikt nie może go dostrzec!Gregory przerwał, jakby oczekując reakcji Shepparda, lecz w tej chwili ściana, przy-kuwająca jego uwagę, rozebrzmiała gęstym, leciutkim werblem, jakby padał na niąw pokoju pana Fenshaw jakiś niezwykły, poziomy deszcz grubych, elastycznych kropli począł więc mówić jeszcze szybciej i głośniej: Wirus raka to coś wcale prawdopodobnego, jednakże nie można w zasadzie tłu-maczyć nieprawdopodobnego prawdopodobnym, tu już raczej potrzebne jest nie-prawdopodobne, i dlatego naturalnie Sciss zwrócił, niby to mimochodem, moją uwagę81na latające talerze , to znaczy na możliwość wytłumaczenia pozaziemskiego.W tymdrugim ujęciu sprawa nabiera kosmicznego rozmachu; mamy przed sobą coś w rodza-ju pierwszego zetknięcia Ziemi i ludzi ze zjawiskami rodem z gwiazd.A więc na przy-kład: jakieś twory rozumne, lecz funkcjonujące w sposób bardzo odległy naszemu poj-mowaniu, pragną poznać bliżej ludzi, obierają przy tym taką metodę, że zsyłają, w spo-sób dla nas na razie niedostrzegalny, coś w rodzaju swych narzędzi badawczych naZiemię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|