[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie dotknął bolącej nogi, lecz rzucił się na napastnika.Wtedy ten uniósł drugąnogę i wraził mu obcas w kolano.Kasprzak stęknął i machnął dłonią zaciśniętą w pięść.Napastnik uchylił się, a pięść profesora trafiła w dach samochodu.Wtedy otworzyły się drzwi odstrony pasażera.Kasprzak schylił głowę i spojrzał odruchowo w głąb pojazdu.Wtedy otrzymałcios w potylicę, który go niemal wrzucił do auta.A potem już z bliska dostał w twarz od kierowcy.Jego usta wypełniły się krwią.Kiedy był wciągany do pojazdu za klapy paltota ikrawat, trzasnęły szwy w przyciasnej marynarce.Nagle poczuł wszędzie ból, w piszczelu,kolanie, dłoni, w tyle głowy i w nosie.- Ratunku! - wrzasnął Kasprzak.- Gwałtu! Mordują!Wtedy usłyszał głos Edwarda Popielskiego:- Policja! Rozejść się! Nie widzicie, że złapaliśmy smytracza?Uniósł z trudem głowę i przez tylną szybę samochodu ujrzał, jak jeden z muzykantówplunął Popielskiemu pod nogi.Wtedy kierowca, który wciągnął Kasprzaka do wnętrza, narzuciłpedagogowi na jego głowę jakiś śmierdzący smarem koc.Ktoś chwycił go pod pachy, wyciągnąłz auta, otworzył tylne drzwi, wepchnął na kanapę, a potem ciężko zwalił się obok.Ostatnie, conauczyciel usłyszał, to osobliwie wymówione słowo  łysy , jakby z podwojeniem lub nawetpotrojeniem głoski  s.Wydawało mu się, że to słowo padło z ust muzykantów.Lwów, piątek 29 stycznia 1937 roku, godzina piąta po południuChevrolet minął róg Kleparowskiej i Janowskiej i zatrzymał się.Kleparowska byłaoświetlona tylko nikłym światłem dochodzącym z mieszkań oraz żółtym blaskiem jednej jedynejlatarni, która kołysała się w podmuchach wiatru trzy metry nad nierównym brukiem.Popielski,siedzący obok Zaremby, z niepokojem spojrzał na okna szynku.Podniesione głosy, a nawetjakieś śpiewy, potwierdziły jego obawy co do licznej frekwencji pijanej i rozpolitykowanejklienteli, która na widok policjantów natychmiast zareaguje wściekłością.- Wiluś - zwrócił się do Zaremby - my z panem Mockiem zabieramy tego obywatela, a ty,bracie, jedz czym prędzej do domu, aby ta hałastra z knajpy nie rozpoznała naszego wozu.Wdomu czekaj, aż zatelefonuję.Na pewno będziesz jeszcze dzisiaj potrzebny - wskazał głowąKasprzaka, którego Mock przyciskał do oparcia kanapy - żeby gdzieś wyrzucić jego ścierwo.Zaremba skinął głową i czekał, aż Popielski uczyni to, co zapowiedział.Komisarzwysiadł, otworzył drzwiczki, chwycił Kasprzaka za nogi i mocno pociągnął.Ten szarpnąłgwałtownie rękami w kajdankach i choć zakneblowany, wydobył z siebie jakiś bulgot.Dobrze goobezwładnił, Popielski pomyślał o Mocku z pewnym uznaniem.Ten, siedząc wciąż obokKasprzaka, podkurczył nogi, oparł stopę na ramionach leżącego obok nauczyciela i przeklinającswój brzuch, wypychał delikwenta z auta, głośno dysząc.Kiedy już prawie całe ciało Kasprzaka - oprócz głowy - spoczywało na bruku, Mock wyskoczył z auta, obszedł je dokoła i chwycił podpachy leżącego, który rzucał się jak ryba, zawieszony między kanapą a jezdnią.Wtedy Popielskichwycił go za nogi i kiwnął głową.Na tę niemą komendę unieśli go obaj i z trudem zatargali wstronę bramy.Kiedy już wkroczyli do wnętrza budynku, Mock poczuł, że śliska skóra jegorękawiczek i materiał płaszcza Kasprzaka tracą ze sobą kontakt.Usiłował jedną ręką sięgnąćgłębiej pod pachę mężczyzny, ale była to próba całkowicie nieudana.Uderzenie głowy Kasprzaka o pierwszy drewniany schodek było głośne, jak się imzdawało, niczym mała eksplozja.Otworzyły się wtedy drzwi mieszkania na parterze.Popielskizrozumiał, że stanie się teraz najgorsze - zostaną zdemaskowani.W jednej chwili w jego umyślepojawiła się wizja: oto stoi w gabinecie komendanta Gozdziewskiego i odbiera z jego rąkdymisję z dożywotnim zakazem pełnienia jakichkolwiek obowiązków państwowych.Zastygliwraz z Mockiem w oczekiwaniu na rozwój wypadków.Tymczasem w drzwiach mieszkania stali w rozpiętych płaszczach dwaj chwiejący się nanogach mężczyzni.Jednemu z nich kaszkiet zjechał na potylicę, drugiemu druciane okulary - naczubek nosa.Obaj byli pijani.- Ta, Józku, daj pyszczydła - wrzasnął jeden z nich.- Ty byku krasy - odwrzasnął drugi.-Tylku nas dwóch jest na tym świeci, ty i ja!Mężczyzni padli sobie w objęcia, a ich pijackie całusy były jak klaśnięcia dłoni opoliczek.Popielski mrugnął do Mocka.Obaj chwycili pod pachy Kasprzaka i zaczęli go ciągnąćpo schodach, szybko znikając z plamy światła, dochodzącego z otwartych drzwi.Kasprzak coś za- bełkotał.Ten odgłos oraz ruch na schodach nie uszedł uwagi dwóch pijaków.- A co si dzieji? - Jeden z nich nasunął okulary na nos i wciąż się chwiejąc, starał się cośdojrzeć, wpatrując się w ciemne sylwety na schodach.- A mój kulega fest dał du wiwatu - powiedział Popielski bałakiem - i niosy go nachawiry!Buty Kasprzaka zadudniły o schody.Poły jego płaszcza wycierały kurz i zmiatałyniedopałki.Znalezli się na półpiętrze.Po drewnianych stopniach potoczył się urwany guzik.Zardzewiały gwózdz, wystający z tralki, zaczepił o kieszeń spodni Kasprzaka.Mocno wdarł sięw materiał i uniemożliwił dalszy transport.Szarpnęli.Nie pomogło.Pijacy wciąż spoglądali kugórze, lecz półmrok i wódka mąciły im wzrok.Popielski znów szarpnął.Usłyszał trzaskmateriału, lecz ciało ani drgnęło na zakręcie schodów. - Zamykaj te drzwi! - wrzasnął ktoś ze środka mieszkania.- Bo zimno i muchi leco!- Ta już zamykam! - Okularnik wpatrywał się w pół - piętro.- Ali trzeba tu jednemuoświecić, co kirusa kulege taszczy.- Komu oświecić? - W knajpie rozległo się szuranie krzeseł i butów po trocinachpokrywających podłogę.- Pokaż no, kto si tam tarabani! Mozy to Tadziu? On nigdy fasonu nitrzyma!Popielski i Mock szarpnęli.Na darmo. Szanowany profesor gimnazjalny, skatowanyprzez sławnego policjanta , takie nagłówki gazet widział już Popielski oczami wyobrazni.Nadole potężniały głosy ludzi poirytowanych zimnem dochodzącym z otwartych drzwi lokalu. Dożywotni zakaz pełnienia obowiązków państwowych.Poczuł jedyne w swoim rodzajuswędzenie w szczękach - znak nadchodzącej furii.Sięgnął ręką w stronę brzucha Kasprzaka inamacał pasek.Zaparł się piętą o stopień, zacisnął zęby i pociągnął.Wtedy zauważył gwózdz,który zahaczał o spodnie profesora.Nie odczepił go.Spojrzał na Mocka ze wściekłością.Szarpnęli.Gwózdz rozdarł materiał spodni, przebił kalesony i skórę.Jęk bólu wydostał się przezknebel.Ciało przesuwało się ku górze, a szpic gwozdzia przecinał materiał i orał naskórek.Głowa Kasprzaka zadudniła na posadzce pierwszego piętra.Na dole trzasnęły drzwi.Zapadła ciemność.Mock i Popielski ciężko oddychali, aKasprzak znieruchomiał na ziemi.Po chwili Popielski wstał i kopnął w jedne z drzwi.Otwarłysię i w smudze czerwonego światła stanął Juliusz Szaniawski.Miał na sobie bujną perukę,obcisłe majtki i sterczącą spódniczkę baletnicy.Z wnętrza mieszkania dochodził zapachtureckich kadzidełek oraz czerwone światło.Ktoś głośno grał na gramofonie czardasza z Jeziora łabędziego.Nie uprzedził mnie pan komisarz o swojej wizycie.- Tancerz poruszył dłonią, a dym zpalonego przez niego papierosa zakręcił się w piekielnym poblasku.- Ani o swymtowarzystwie.- Spojrzał obojętnie na Mocka i na człowieka z workiem na głowie, leżącego poddrzwiami.- Ale witam, witam, jak zwykle serdecznie.Pańskie gniazdko jest wolne [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl