[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Znowu oparła głowę na jego piersi.Sternau stracił panowanie nad sobą.Pochylił się i na-miętnie pocałował usta dziewczyny.Po długiej chwili wyrwała mu się ze słowami: Ktoś idzie.Rzeczywiście słychać było kroki.Zcieżką zbliżał się Juan Alimpo w otoczeniu dwóch po-mocników ogrodnika.Usłyszeli strzały i zaniepokojeni przeszukiwali park.Gdy Alimpo zobaczył hrabiankę i doktora, a obok nich czterech leżących na ziemi napast-ników, stanął jak wryty. Condeso! Panie doktorze! Co się stało? zawołał. Chciano zamordować doktora odparła Roseta. Zamordować? Muszę to powiedzieć mojej Elvirze. Załamał ręce i powiódł dokoławzrokiem, jakby szukając żony. Lecz doktor zwyciężył.Wszystkich czterech położył trupem. Czterech naraz? No, no, zabiłem tylko trzech sprostował Sternau. Tego czwartego uderzyłem pięściąmiędzy oczy.Stracił przytomność.Trzeba tym ludziom pozdejmować kaptury.Może pozna-my któregoś z nich? Ależ, doktorze, czy nie należałoby naprzód opatrzyć pańskiej rany? Można z tym poczekać, cięcie nie jest grozne. Więc pan jest ranny, doktorze? biadał Alimpo. To straszne.Szkoda, że nie ma tumojej Elviry, ona tak świetnie opatruje.Niech pan pozwoli, abym przynajmniej zatamowałkrew!Przewiązał chustką ramię doktora, a następnie wraz z dwoma ogrodnikami pochylił się nadzbirami.Nikt z obecnych nie znał tych ludzi.Dwóm kule przebiły serca, trzeciemu zaś ude-rzenie kolbą zmiażdżyło głowę.Roseta odwróciła oczy od straszliwego widoku. Co za uderzenie, co za siła! zachwycał się Alimpo. Czy ma ktoś sznur? zapytał Sternau nachylony nad czwartym opryszkiem. %7łyje, tyl-ko jest nieprzytomny.Trzeba go związać.Będzie nam musiał powiedzieć, kim jest i dlaczegochciał mnie wraz z towarzyszami zabić. Tak, będzie musiał wszystko powiedzieć rzekł Alimpo. Inaczej rozedrę go na kawał-ki.Staję się okrutny, panie doktorze, gdy wpadnę w gniew.Sternau uśmiechnął się. A czy zdarzyło to się już kiedyś? Nie, nigdy.Ale wiem, że byłbym okrutny jak tygrys albo krokodyl!Po tych groznych słowach wyciągnął z kieszeni sznurek i mocno związał na plecach ręcenieprzytomnego zbira. Co pan jeszcze rozkaże? zwrócił się do doktora. Idę teraz z hrabianką na zamek, żeby przysłać panu pomoc powiedział Sternau. Gdyten opryszek odzyska przytomność, trzeba go przenieść w bezpieczne miejsce.Ciała niech tuzostaną, dopóki nie zjawią się władze, by spisać protokół. Już ja przypilnuję tego zbója tak, by nie mógł uciec! Dobrze, ale niech pan będzie bardzo ostrożny.Jeden morderca uciekł.Być może wróci zinnym, aby odbić towarzysza. Aby odbić towarzysza? powtórzył trwożnie Alimpo. A ja mam przy nim pozostać?Może będą jeszcze strzelać albo kłuć nożami? O, gdyby wiedziała o tym moja biedna Elvira! Uważam pana za człowieka niezwykłej odwagi, senior Alimpo rzekł Sternau.48 Odwagi? To za mało.Jestem nie tylko odważny, lecz także dzielny, a przede wszystkimzuchwały, bezgranicznie zuchwały, zwłaszcza w momencie niebezpieczeństwa.Ale sztylet torzecz niemiła, a strzał może się skończyć jeszcze gorzej. Zostawiam panu moją strzelbę, poza tym ma pan do dyspozycji sztylety zabitych.Towystarczy dla obrony.Sternau nabił strzelbę i chciał ją podać Juanowi, ale ten cofnął się gwałtownie. Niech mi senior tego nie daje błagał. Nie znoszę broni palnej, może eksplodować,można się samemu postrzelić.Niech strzelbę wezmie któryś z ogrodników.Obydwie lufy sąnaładowane, więc w razie czego na każdego z nich wypadnie po strzale.Ja zaś biorę sztyletypokonanych opryszków.Można nimi od biedy zabić czterech wrogów.Spełniono życzenie don Alimpa, po czym Sternau poszedł z hrabianką do zamku.Prosił ją,żeby sama opowiedziała hrabiemu o wypadku.Bał się, że wiadomość ta przekazana przezkogo innego wpłynie ujemnie na stan zdrowia chorego.Posławszy ludzi na miejsce, na któ-rym pozostał Alimpo wraz z ogrodnikami, zmierzał do swego pokoju, by zrobić sobie opatru-nek.Na schodach spotkał panią Clarisę.Zobaczywszy przewiązane ramię doktora, zapytała: Co się panu stało, doktorze?Zdumiał się, że osoba, która ignorowała go od dnia jego przybycia na zamek, raczyła sięodezwać.Mimo to odparł grzecznie: Jestem ranny. Ranny? Czy to możliwe? Kto pana zranił? Nieznani sprawcy.Chcieli mnie zamordować. Zwięta Laureto, a więc nie jest się pewnym życia nawet na zamku Rodrigandów! Powie-dział pan, że sprawcy są nieznani.Czy widział ich ktoś oprócz pana? Tak, rządca Alimpo i dwaj pomocnicy ogrodnika. Uciekli? Jeden na pewno, ale trzech zabiłem, czwartego zaś ujęliśmy.Rządca przyprowadzi gowkrótce.Clarisa zbladła.Drżąc na całym ciele, powiedziała niepewnym głosem: To przerażające! Planowane morderstwo! Oby Bóg pomógł wykryć zbrodniarzy i ukaraćwinnych.Czuję się tak słabo, że muszę zrezygnować ze spaceru, który właśnie miałam odbyć. Czy mogę pani służyć ramieniem i odprowadzić do mieszkania? spytał Sternau.Skinęła głową.Lęk, że cała sprawa wyjdzie na jaw, odebrał jej wszystkie siły, Sternau od-prowadził ją do drzwi i pożegnał ukłonem.Był zadowolony, że się pozbył tej starej bigotki,do której czuł dziwną niechęć.W swoim pokoju Clarisa bezsilnie padła na kanapę.Po chwili poleciła służącej, żeby na-tychmiast poprosiła notariusza Corteja. Posłałaś po mnie.Co masz aż tak pilnego? spytał wchodząc. Stało się nieszczęście, wielkie nieszczęście! zawołała. Nie wiem wprost, jak ci o tympowiedzieć. Zwyczajnie, bez ogródek zachęcał, nie spodziewając się niczego złego. Stało się coś strasznego, coś, co może nas diabelnie drogo kosztować! Mówże wreszcie zamiast rozpaczać! No, szybko! Dziś w parku urządzono zasadzkę na doktora Sternaua.Drapieżna twarz notariusza rozjaśniła się uśmiechem.Pewny, że plan jego się udał, powie-dział spokojnie: I co z tego? Nie widzę w tym żadnego nieszczęścia.Kto ci powiedział o napadzie? W tym właśnie sęk! O Boże, o Boże! Co my poczniemy? Przestań już jęczeć, do diabła! Więc kto ci powiedział? Sam Sternau!49Cortejo skoczył jak oparzony. Sternau? To niemożliwe! A jednak to prawda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|