[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dziwne, ale usłuchał.Skoncentrowała się, zapadając w swoją jaźń, daleko od naporu myśli Andrewsa.I zanim zdążyła się przygotować, poczuła to: falę palącej inteligencji, która zaledwie ją musnęła, a już umknęła i znik­ła, jak niesiona przez kogoś lampa za rogiem ulicy.Z ciemności nadleciał głos.Suchy, metaliczny, męski głos, monotonnie recytujący czasy startów i miejsca przeznaczenia odlatujących promów.Potem, wy­pełniający pustkę, nie kończący się pomruk otaczającego ją tłumu, umysły jak migoczące w dłoniach świece, zamknięte, nieświado­me.Zarzuciwszy torbę na ramię, Dorthy umknęła przez tłum obcych ludzi.Nad jej głową ogromne holograficzne tablice falowały pod zielonymi płytami stropu.Bezcielesny głos zaczął powtarzać komu­nikat.Zielone panele rozchodziły się, w miarę jak podtrzymujące je aluminiowe belki opadały kaskadą do wyjścia.A potem znalazła się na zewnątrz.Z pustego nieba spłynął na nią suchy i gorący blask słońca.Po jednej stronie, na wysokiej estakadzie migotał strumień pojazdów.Po drugiej ludzie kręcili się wśród rzędów taksówek, autobusów i helikopterów, a inne maszyny wznosiły się lub opadały na lądowisko jak pszczoły krążące wokół ula, błyszczącego w słońcu srebrem aluminium i zielenią szkła.Dalej rozpościerał się aż po zamglony horyzont labirynt przegród i deflektorów kosmoportu, nad którymi wystawały tylko dzioby największych statków.Po latach spędzonych w Instytucie Kamali-Silver ta rozległa przestrzeń spowodowała zawrót głowy.Dorthy zdołała złapać tak­sówkę i pojechała nią do hotelu, patrząc na przepływające w dole wysokie białe budynki w bezkresnym gąszczu wysadzanych drze­wami ulic.Z tej wysokości wszystko wyglądało bezpiecznie nie­realne, jak w programie triwizyjnym.„Nierzeczywiste” - pomyślała, lecz to wrażenie zaraz minęło.Machinalnie przeszła przez procedurę zameldowania i poszła do swojego pokoju.Wzięła prysznic, a potem stała na balkonie: słona morska bryza tarmosiła rąbkiem jej sukienki, kiedy Dorthy patrzyła na żaglówki krążące tam i z powrotem po wielkiej błękitnej zatoce.Ziemia.Podróż z orbity i zmiana ciążenia, dwukrotnie większego tutaj niż w Instytucie, odebrały jej ochotę do podziwiania widoków.Wyciągnęła się na olbrzymim sprężynowym łożu i zaczęła zmieniać kanały triwizyjne, nie znajdując niczego ciekawego: wszystko by­ło uspokajająco znajome.Oglądając odcinek kosmicznej opery - o kobiecie schwytanej przez stwora przypominającego skrzyżowa­nie mnicha z niedźwiedziem, który zaniósł ją na szczyt jakiejś wysokiej wieży - zasnęła głębokim snem, nieświadoma obsesyjne­go pomrukiwania i migotania triwizora.Obudziła się w południe następnego dnia.Znów wzięła prysznic, zjadła śniadanie i ubrała się, włożyła dysk kredytowy do szczeliny automatu i wyszła.Jeszcze nawet nie rozpakowała torby.Tor kolei jednoszynowej biegł prosto jak strzelił przez chaotycz­ną geometrię interioru.Dorthy patrzyła na przepływający za oknem krajobraz: doliny przysypane drobnym pyłem, zerodowane kręgi kraterów po meteorytach, wielkie pagórki gruzu - wszystko w ko­lorze zaschłej krwi pod bezdennym błękitnym niebem.Nie czuła żadnego wzruszenia: cichy pęd pociągu tłumił wszystkie uczucia.Ponadto wcale nie wracała do domu.Jej domem było mieszkanko w wielorybniczym miasteczku na wybrzeżu, a nie ranczo w inte­riorze.Zdrzemnęła się, zjadła niesmaczny posiłek, znów zasnęła - zbudziła się, gdy pociąg szarpnął, zwalniając przy wjeździe do miasteczka.Dorthy była jedynym pasażerem, który wysiadł na rozgrzany słońcem betonowy peron.Miasteczko - kilkanaście bezładnie roz­rzuconych budynków, ciemnozielonych i nakrytych przezroczysty­mi kopułami, przetwórnia oraz kilka srebrzystych silosów na przed­mieściu - wydawało się spać w palących promieniach słońca.Kierowcą wynajętego przez Dorthy samochodu była szorstka, chuda kobieta o białych włosach i ogorzałej, opalonej twarzy.Warkocz kurzu unosił się za samochodem, gdy jechały nie utwardzoną drogą na ranczo.Kolczaste krzewy rozrzucone na brązowej trawie, żadnych drzew.Raz Dorthy dostrzegła wyschnięte zwłoki krowy, wyglądającej tak, jakby ktoś zastrzelił ją w chwili, gdy formowała się z suchej ziemi.Kobieta ruchem brody wskazała resztki i powiedziała:- Paskudna susza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl