[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Były wielkie, brudnoszare,o różowych oczach.Na grzbietach niosły stada pcheł i kleszczy, a ogony ciągnęłysię za nimi niczym grube, różowe druty.Dud uwielbiał strzelać do szczurów. Kupujesz masę nabojów.Dud  mawiał niemal za każdym razem GeorgeMiddler, kładąc na ladzie paczkę amunicji Remingtona. Miasto za to płaci?Był to stary dowcip, przed kilku laty bowiem Dud przedstawił ubraniu miesz-kańców zapotrzebowanie na dwa tysiące sztuk wydrążonych pocisków kalibru 22i Bili Norton kazał mu wynosić się z tym do diabła. Przecież wiesz, George, że to wyłącznie funkcja społeczna  odpowiadałDud.Są.Ten duży, tłusty, utykający na tylną łapę to George Middler.Z pyska sterczało mu coś, co przypominało częściowo przeżutą k wątrobę.59  To dla ciebie, George  powiedział Dud i nacisnął spust.Huk wystrza-łu nie był zbyt donośny, ale szczur przekoziołkował dwa razy i rozciągnął się naziemi, drgając konwulsyjnie.Wydrążone pociski to jest to.Kiedyś kupi sobie du-żą czterdziestkę piątkę albo magnum i zobaczymy, co wtedy powiedzą te małesukinsyny.Ten następny to mała Ruthie Crockett, która nigdy nie nosi stanika i zawszechichocze z koleżankami, gdy Dud przechodzi po drugiej stronie ulicy.Bach!%7łegnaj, Ruthie.Szczury rzuciły się do ucieczki, lecz i tak Dud zdołał położyć trupem sześćsztuk, co stanowiło całkiem niezły wynik.Gdyby teraz nachylił się nad którymśi przyjrzał stygnącemu ciału, zobaczyłby pchły i kleszcze uciekające we wszystkiestrony, jak.jak szczury z tonącego okrętu.Porównanie wydało mu się tak zabawne, że odchylił do tyłu przekrzywionądziwacznie głowę, oparł się na garbie i ryknął donośnym śmiechem, podczas gdywśród stosów śmieci pełzały w dalszym ciągu pomarańczowe języki ognia.Mimo wszystko życie było wspaniałe.1112.00.Nad miasteczkiem rozległ się donośny, trwający dokładnie dwanaście sekundgwizd, oznaczający dla uczniów wszystkich trzech szkół nadejście przerwy obia-dowej i witający początek drugiej połowy dnia.Lawrence Crockett, zastępca prze-wodniczącego zebrania mieszkańców, a zarazem właściciel Agencji Ubezpieczeńi Handlu Nieruchomościami Crockett odłożył na bok książkę Zniewolone miło-śnice Szatana, nastawił dokładnie zegarek, po czym wstał z miejsca, podszedł dodrzwi i wywiesił tabliczkę z napisem  Wracam o 13.00.Już od dłuższego czasujego rozkład części dnia wyglądał dokładnie tak samo: spacer do Excellent Ca-fe, cheeseburgery z dodatkami i papieros, a wszystko to urozmaicone tęsknymispojrzeniami rzucanymi na nogi Pauline.Nacisnął klamkę sprawdzając, czy drzwi na pewno są zamki i ruszył przedsiebie Jointer Avenue.Przystanąwszy na rogu spojrzał w górę, w kierunku DomuMarstenów; przed budynkiem stał jakiś samochód.Widok błyszczącej w promie-niach słońca karoserii wywołał w jego piersi ukłucie niepokoju.Ponad rok temusprzedał Dom Marstenów wraz z budynkiem starej Pralni Miejskiej i była to naj-dziwniejsza transakcja jego życia, a zawierał już wiele b a r d z o dziwnych.Według wszelkiego prawdopodobieństwa samochód należał do człowieka na-zwiskiem Straker, R.T.Straker.Właśnie dziś rano otrzymał od niego przesyłkę.Osobnik ów zjawił się w biurze Crocketta pewnego słonecznego lipcowegopopołudnia ubiegłego roku.Wysoki, ubrany w starannie skrojony, trzyczęściowy60 garnitur mężczyzna wysiadł z samochodu i przed wejściem do budynku przysta-nął na chwilę na chodniku.Na jego łysej niczym bilardowa kula głowie nie sposóbbyło dostrzec ani kropli potu.Brwi przypominały proste, czarne kreski, głębokoosadzone oczy zaś nasuwały skojarzenie z wywierconymi za pomocą grubegowiertła dziurami.W dłoni trzymał niewielką, czarną aktówkę.Larry był akuratw biurze zupełnie sam, jego zatrudniona na pół etatu sekretarka bowiem (pocho-dząca z Falmouth dziewczyna o najwspanialszych cyckach, jakie kiedykolwiekwidziało oko człowieka) po południu pracowała u jakiegoś prawnika z Gates Falls.Aysy mężczyzna usiadł w przeznaczonym dla interesantów fotelu, oparł ak-tówkę na kolanach i utkwił w Crocketcie wzrok.Był całkowicie pozbawiony wy-razu, co bardzo zaniepokoiło Larry ego.Lubił wiedzieć, czego chce klient, zanimten zdążył otworzyć usta.Ten człowiek jednak nawet nie spojrzał na przypiętedo tablicy zdjęcia okolicznych nieruchomości, nie podał ręki, nie przedstawił się,a nawet nie powiedział dzień dobry. Czym mogę panu służyć?  zapytał Larry. Zostałem przysłany, aby kupić w tym miłym miasteczku rezydencję miesz-kalną i obiekt nadający się do prowadzenia interesu  odparł nieznajomy jedno-stajnym, pozbawionym jakiegokolwiek akcentu głosem, który Larry emu natych-miast skojarzył się z telefoniczną informacją o pogodzie. Bardzo mi miło.Dysponujemy bogatą ofertą różnych nieruchomości, z któ-rych. Nie ma potrzeby  przerwał mu łysy mężczyzna, unosząc dłoń.Larry na-tychmiast zwrócił uwagę na zadziwiającą długość jego palców; środkowy liczyłsobie co najmniej cztery lub pięć cali. Obiekt, który wymieniłem jako dru-gi w kolejności, jest usytuowany przecznicę za budynkiem Rady Miejskiej.Stoifrontem do parku. To rzeczywiście dobry wybór.Była tam kiedyś pralnia, ale zamknięto jąw ubiegłym roku.Trudno o lepsze miejsce, szczególnie jeśli.- Co się zaś tyczy rezydencji  nie dał mu dokończyć nieznajomy  intere-suje mnie ta znana w miasteczku jako Dom Marstenów.Larry zbyt długo już zajmował się tym businessem, żeby dać po sobie poznaćchoćby najgwałtowniejsze uczucia. Naprawdę? Tak.Nazywam się Straker, Richard Throckett Straker.Wszystkie doku-menty będą opiewały na moje nazwisko. Znakomicie  powiedział Larry.Jedno nie ulegało najmniejszej wątpli-wości: ten człowiek wiedział, czego chciał. %7łądana cena za Dom Marstenówwynosi czternaście tysięcy dolarów, choć jestem pewien, że moi klienci dadzą sięnamówić na jej pewne obniżenie.Jeśli zaś chodzi o starą pralnię. To nie ma znaczenia.Zostałem upoważniony, żeby zapłacić za wszystkojednego dolara.61  Jednego.?  Larry przechylił głowę jak człowiek, który czegoś nie do-słyszał. Tak.Będzie pan uprzejmy zapoznać się z tymi dokumentami.Długie palceStrakera odsunęły zatrzaski aktówki, otworzyły i wydobyły plik papierów w nie-bieskich, przezroczystych okładkach.Larry Crockett wpatrywał się w obcego zezmarszczonymi brwiami Proszę je przeczytać.Oszczędzimy sobie w ten sposób wiele czasu.Larry wyjął papiery z okładek i spojrzał na pierwszą stronę z miną człowie-ka, który czyni zadość życzeniu natrętnego dziecka.Jego wzrok wędrował przezchwilę po dokumencie, a potem nagle znieruchomiał, przykuty do jednego miej-sca.Straker uśmiechnął się blado.Sięgnąwszy do wewnętrznej kieszeni marynar-ki wydobył złotą papierośnicę, wyjął papierosa, wetknął go do ust i zapalił.Popokoju rozszedł się ostry zapach tureckiego tytoniu.Przez kolejne dziesięć minut w biurze panowała całkowita cisza zakłócanajedynie szumem wentylatora i dochodzącymi z zewnątrz stłumionymi odgłosamiulicznego ruchu.Straker wypalił papierosa do końca, zdusił niedopałek w palcachi wyciągnął następnego.Wreszcie Larry uniósł pobladłą, wstrząśniętą twarz. To.To chyba jakiś żart [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl