[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Jadę na wesele córki.Jeżeli jutro ranonie zajadę, wszystko się opózni.Klnę się na Boga, że powrócę.Tylko odprawię wesele, zarazpowrócę.%7łal by mi było tak doborowego towarzystwa.Puście mnie na tydzień tylko.Wy-obrazcie sobie, jaki tam zapanuje niepokój, gdy nie przybędę.Będą szukać na wszystkie stro-ny, aż wreszcie znajdą mnie tutaj pijanego w kompanji. Zięć poczeka, córka poczeka  wołał pan Wąsowicz, a my nie poczekamy.Kto na miej-scu, ten pierwszy.Pij waść, albo Waszmości uszy od butów poodstrzelam.Takiś ty, byś gar-dził naszą kompanją i wstydził się, by cię w niej pijanym znaleziono? Zlitujcie się  jęczał szlachcic.24  Raz, dwa, trzy  odliczył pan Wąsowicz, poczem wycelował z krócicy i kula u stópszlachcica oderwała drzazgę od podłogi.Szlachcic skoczył jak oparzony, szybko wypił puchar i odrazu zwalił się, ku śmiechowiwszystkich, na podłogę.Wtedy dopiero pan Wąsowicz dojrzał jakąś nową postać, milcząco w drzwiach stojącą. Gość!  krzyknął. Daj nam go tu! Rzucił się ku niemu z resztą szlachty, ale w tej chwilirozpoznał przyjaciela i stanął zmieszany, nie wiedząc, jak zacząć. Piotrze!  krzyknął. A ty którędy?! Nie spodziewałem się, że dzisiaj tu będziesz.Wpadł na niego, by go uściskać. A tobie jak?  spytał Hellburg. Jak widzisz.Radzę sobie jak mogę. Ranionyś?  spytał Piotr, pokazując jego głowę, nad czołem chustą obwiązaną. Et! zwykła zabawa pijacka.Czy ja wiem nawet od kogo mi się dostało? Jakże się tu gospodarzysz? Nienajgorzej! Jeszcze nie wiesz wszystkiego. Po drodze się przypatrzyłem.Pan Wąsowicz zmieszał się: Piotrze  rzekł  daruj! Wszak i u nas na statku różnie bywało.Nazwoziłem ci różnegodobra.A zresztą.Albo się jest kaprem, albo się nie jest.Gniewać się nie ma za co. Ani też o tem myślę. Siądziesz z nami? Nigdzie się dzisiaj przecież indziej nie obrócę.Na to Wąsowicz krzyknął do reszty gości, która stojąc jak mogła, przypatrywała się w pół-kolu: Gospodarz przyjechał! Powitajcie go, panowie bracia! Dawnośmy takiego między sobąnie mieli.Pozwól, że ci przedstawię.Pan Szrednicki, podczaszy wendeński, pan Wojna, cho-rąży ciechanowski, pan Ossowski, pan Bohusz.wybaczcie, że godności nie pamiętam.Atam pod stołem pan Szreniawita, starosta kaliniecki.A teraz  w górę gospodarza!Uczynił się krzyk tak straszny, że szyby zadrżały.Posadzono Hellburga na pierwszemmiejscu przy stole i poczęstowano dziczyzną świeżo upolowaną. Nudzę się mimo to  skarżył mu się pan Wąsowicz. Same męskie towarzystwo, choćszlachta dobra, pije rada.Ale u ciebie włość dla mnie święta.Pocieszam się jak mogę.Po-wiedz jednak, czemuś tak długo nie przyjeżdżał? Wuj nie puszczał. Oho! już tam jakaś podwika była.Panowie! Na cześć podwiki gospodarza!Zrobił się krzyk ponowny.Hellburg uczuł się w tem towarzystwie dziwnie obco.Pan Szreniawita tymczasem, wpół pijany, podniósł się z pod stołu. Puście Waszmościowie!  błagał. Wesele córki.Powrócę, klnę się na niebo, że powró-cę.Na to Hellburg, odsuwając gniewnie krzesło i wstając, rzekł: Odjedziesz Waćpan, kiedy zechcesz.A wam, Waszmościowie  wesołej nocy! Nie zostajesz?  spytał zdziwiony pan Wąsowicz. Nie!  odparł. Jestem zmęczony drogą.Pozostawił ich pomieszanych i dotkniętych i sam poszedł do swego pokoju.Miał wrażenieniechęci, jakiej doznaje człowiek trzezwy w towarzystwie, w którem wszyscy mają w głowie.Miał uczucie wogóle pogardy do życia i urazy do nich, że nie wiedząc o tem, dotknęli w jegoduszy białej postaci Ondyny.W pokoju było ciemno.Nie był pewny, czy nie zastanie tam znowu jakiegoś śpiącego go-ścia.Lecz nie ! Posłanie czekało na niego przygotowane i nietknięte.Posuwał się wzdłuż25 ścian ku oknu.W ciemności potrącił coś.I oto dobiegł go brzęk kilku strun dotkniętych, ci-chy, a taki inny od tych, które dochodziły go tu jeszcze z sali.Była to lutnia, zawieszona na ścianie, na której dawniej grywał.Ale w tej chwili nie zdałsobie sprawy, że ją poruszył.Zdawało mu się, że to koło niego przeleciały skrzydła jakieś iuderzyły milczący instrument.Nie rozbierał się, ale usiadł na łóżku i zagłębił się w myślach.Odjechał od niej, nie za-mieniwszy gorętszego słowa, bez zaciągnięcia żadnego zobowiązania i bez żadnej pewności,że go oczekiwać będzie.A zarazem czuł, że ona jest jedyną, za którą może tęsknić, jedyną,którą ma na świecie.Czy jest jej wart? Wspomnienie tej uczty, na której był przed chwilą, zdawało mu się rzu-cać na duszę jego pył.Poczęły mu przychodzić podobne wspomnienia z przeszłości.Warte sąjej jego sny o sławie, chęć czynu, dusza, która ku górze królewsko ulata, ale czy warte sąwszystkie jego zwątpienia, chwili, gdy dusza słania mu się jakby bezwolna i rozpaczy pełnapowłóczy skrzydłami po ziemi?A przytem, czy on ją naprawdę kocha? Czy potrafiłby zapomnieć przy niej o wszystkichsmutkach, które go męczą, o tych przejściach, w czasie których dusza woła o śmierć, o mękę,o skon?Innym wolno zbliżać się do niej takimi, jakimi są, ale on chciałby jej dać szczęście całe,siebie całego, wiedzieć, że nigdy nie stanie się przyczyną jej łez i skargi.On tak nienawidził łez.Tak dużo ich widział od dzieciństwa.Wolał już od nich tę ucztęnawet, na której był, wolał krew, którą widział przelewaną obok siebie, tak pragnął światła,szczęścia, błękitu.A czy ona da mu to wszystko? Ona, napozór tak chłodna i taka biała? Czy potrafi rozża-rzyć tak dwa serca, by były jak jeden ogień zjednoczeniem się wspólnem płonący?Co czeka ją i jego? Stanęła mu przed oczami cała męka zapytań.Cały obłok myśli, jak po-staci skrzydlatych, które przychodziły mu zakrywać srebrny, czysty strumień tęsknoty.Otworzył okno i patrzył na daleki krajobraz jesienny, bezksiężycową, gwiazdzistą nocąrozsrebrzony.Dusza uleciała mu w zadumie od ciała i poleciała tam, gdzie ukochaną swoją,jak biały cień, przedwczorajszą nocą zostawił.Wtedy posłyszał dobijanie się do drzwi, hałas po schodach, ochrypłe pijackie głosy i słowaWąsowicza: Otwórz, przyjacielu, otwórz!Otwarł drzwi i ujrzał przed sobą całe towarzystwo z sali, które chciało wejść do niego, ale,że stanął na progu, przystanęło pod drzwiami i na schodach z kapelą. Nie leżysz jeszcze?  dziwił się Wąsowicz. Zrobiło się nam za tobą żal, że ci smutno.Przyszliśmy więc cię rozweselić.Równocześnie rozległy się okrzyki: Gospodarzu nasz!Pokażże nam twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl