[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A jednak zabiję tę bestię tak, jakbym rzucił ją na ostrze królewskiego miecza.I zabiję ją dzięki mocy Boga Jehowy, który chciał, bym tu przybył.Wśród kapłanów słychać było poruszenie, pomniki, ale dłoń króla znów przywróciła ciszę.Daniel odwrócił się i podszedł do brzegu basenu.Smok podniósł się, czekał.Był wyższy niż dwóch mężczyzn.Przestał nawet gniewnie poruszać głową.Sherkarer wziął głęboki wdech, patrząc na ogon, wyczekując zdradliwego drżenia, które oznaczać będzie, że ten pokryty łuską, straszliwy bat uderzy bezbronnego człowieka.Ale Daniel szedł, jakby się nie bał, z rękami w górze, z odsłoniętymi dłońmi.Z ust jego płynęły słowa, których Sherkarer nie rozumiał.Ale zgadywał, że Daniel przyzywał swego Boga we własnym języku.Słowa brzmiały jak śpiew kapłana.Wśród kapłanów Marduka–Bela nastąpiło poruszenie, jakby mieli zamiar wygnać tego obcokrajowca, który sprofanował ich świątynię.Teraz Wielki Kapłan uniósł dłoń, żeby ich uciszyć.Sherkarer zesztywniał, bo wydawało mu się, że zauważył drżenie ogona smoka.Zwierzę jednak się nie poruszyło, więc Nubijczyk zaczął wierzyć, że Daniel utkał swym śpiewem zaklęcie, które unieruchomiło potwora.Tymczasem Daniel, wciąż mówiąc, podniósł garść korzeni trzciny.Zwinął je i rzucił w powietrze.Szczęki potwora rozwarły się, chwyciły kulę z roślin i zmiażdżyły ją.Sherkarer zamarł ze zdziwienia.Nie mógł uwierzyć, że potwór jadł rośliny rzucone przez Daniela, chociaż widział to na własne oczy.Po raz drugi Daniel nakarmił sirrusha zwiniętą porcją korzeni.Nikt dookoła nie poruszył się ani nie uczynił żadnego gestu.Całe towarzystwo zamarło w milczeniu; Nubijczyk słyszał nawet oddech stojącego przy nim człowieka.Po raz trzeci Daniel wziął pokarm.Tym razem Sherkarer był pewien, że to porcja, którą ukrył między korzeniami.I po raz trzeci potwór przyjął dar, zgniótł go i przełknął.Ale w kuli z korzeni znajdowala się trucizna przygotowana przez ludzi Daniela, stało się więc tak, jakby lau połknął jedną z pochodni.Wygiął się w tył, głośno rycząc.Ogon zwijał się i padał, zwijał się i padał, mącąc wodę, ale nie dotknął żadnego z ludzi, bo wszyscy szybko uciekli od krawędzi basenu.Potem, z widocznym wysiłkiem, potwór próbował dosięgnąć Daniela, który nie odsunął się dalej niż na krok lub dwa.Smok opadł, wijąc się i kopiąc, a jego rogata, wężowa głowa opadła na brzeg basenu.Tak zdechł.Daniel odwrócił się do Wielkiego Króla.- Królu, obyś żył wiecznie - wygłosił ceremonialne pozdrowienie.- Czyż nie stało się tak, jak obiecałem? Z woli Pana Boga Jehowy, ten zły potwór, który służył kapłanom ciemności, skonał.A ja nie wyciągnąłem przeciwko niemu stali, lecz karmiłem go jego zwykłym jadłem.I Wielki Król sięgnął po swe berło, a Daniel położył na nim palce.Rozległo się westchnienie ludzi, którzy nagle odzyskali głos.Z przerażeniem i zachwytem komentowali to, co właśnie widzieli.Tylko kapłani zebrali się przy ścianie, próbując skryć się za dworzanami.Sherkarer pomógł Danielowi, ale z jakiego powodu Daniel miałby pamiętać o nubijskim jeńcu? Lepiej zostawić go kapłanom, którzy niewątpliwie skierują swą nienawiść na tego obcokrajowca, który zniszczył ich boga.Na jego ramię opadła czyjaś dłoń.Obrócił się, gotów do każdej walki, przeciwko człowiekowi, który go trzymał.Ale usłyszał niski głos, który znał z kanału.- Zarzuć to na siebie i chodź za mną, ale się nie śpiesz.- Mężczyzna trzymał bogato zdobiony szal z frędzlami, którego szlachcice używali jako płaszcza.Narzucił go szybko na Sherkarera.W ten sposób, jako mieszkaniec domostwa Wielkiego Króla, Nubijczyk opuścił dobrze strzeżone podwórze i samą świątynię.Szedł w rzędzie dworzan przez rzekę, na zachodni brzeg, gdzie stał nowo zbudowany pałac.Tam schował się w labiryncie pomieszczeń dla służby.Minęły dzień i noc, zanim przyszedł do niego Daniel.W dłoni trzymał twardą glinianą tabliczkę.Dał ją Nubijczykowi.- Uważaj.Tu jest pieczęć Wielkiego Króla.Na nabrzeżu stoi statek kupca Balzara.Jeszcze to - z fałd swej szaty wyciągnął niewielką sakiewkę.- Jest tu kilka sztuk srebra, mam nadzieję, że wystarczy ci na powrót do domu.Sherkarer ważył sakiewkę w jednej dłoni, a królewską przepustkę w drugiej.Były to jego klucze do wolności.Zadał ostatnie pytanie.- Skąd wiedziałeś, że smok zje to, co mu dasz?- Czyż nie powiedziałem, że będę świadczył o mocy Pana Boga Jehowy? To z Jego woli potwór jadł.Nubijczyk zatknął mieszek ze srebrem za pas.- Twój Bóg jest potężny, i zrobił jeszcze jedno.Sprawił, że zostałem twym sługą, chociaż nie chciałem, by tak było.Tym samym i ja zaświadczę o Jego mocy.Dobrze ci życzę, Danielu, ale cieszę się, że będę to robić z daleka.Ty i twój Bóg jesteście tak silni, że możecie zniszczyć całe królestwo, jeśli taka będzie twoja wola.- Nie moja wola, lecz Jego - poprawił go Daniel.- I może tak się stanie.Później, na południu, w Meroë, Sherkarer słyszał opowieść o tym, jak potężny Babilon został zdobyty przez Persów, jak padały ściany i wieże, pałace i świątynie.Zastanawiał się, czy Daniel i jego Bóg nie przyłożyli do tego ręki.4.PendragonRas nie patrzył na sirrusha–lau wijącego się na brzegu basenu.Zamiast tego widział rysunek dziwnego stworzenia, który mógł być wykonany przez kogoś, kto słyszał opis potwora, ale nie ujrzał go w całej okropności.Dłoń chłopca leżała tak, że palce dotykały brzegu układanki, ale nie dostrzegł niebieskiego tatuażu okalającego nadgarstek.Wciągnął powietrze i odsunął się od stołu.Czy to wszystko było snem? Jeśli tak, to realnym aż do przesady.Ras był przecież głodny, zmęczony i przerażony.Pamiętał każdy szczegół przygody, jakby rozegrała się naprawdę.Był Sherkarerem z Meroë, nie Georgem Brownem z Sedgwick Manor!Co by się stało, gdyby nie posłuchał Daniela i nie pomógł mu pokonać kapłanów Marduka–Bela? Gdyby Sirrush–lau po prostu zdechł, a wina spadłaby na niego? Ras zadrżał.Wiedział, że wybrał właściwie - dla siebie i dla Daniela.Pamiętał, że postać Daniela występowała w Biblii, ale nie pamiętał historii o smoku.Ras po raz ostatni spojrzał na dokładnie złożoną sylwetkę niebieskiego smoka.Nie chciał kończyć reszty układanki.Nie mógł się nawet zmusić, żeby jej dotknąć.Czas! Zapomniał o czasie! Ubrania w pralni - mama czeka! Jak długo tu był? We śnie minęły dni - całe dni! Gdyby to mogło nie trwać tak długo…Przerażony, przebiegł zakurzone pokoje, a pod jego stopami skrzypiały deski podłogi.Pchnął okno, które z hukiem zamknęło się za nim, i rzucił się biegiem przez pokryty liśćmi podjazd.Wpadł do pralni i ruszył prosto do maszyny.- Lepiej uważaj, synu.- Stał tam pan Reese.- Twoje rzeczy wyprały się dziesięć minut temu.Ludzie czekają, powinieneś tu stać.- Przepraszam - wydyszał Ras.Wziął swój kosz, i próbując się skoncentrować na tym, co robi, wyładował ubrania, żeby zanieść je do suszarek.Pan Reese szedł za nim.- Tym razem nie uciekaj, chłopcze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl