[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorota pedałowała powoli w dół ulicy, zbyt zdenerwowana perspektywąprzejazdu obok sklepu Cargilla (chcąc dotrzeć do Solepipe'a, musiała tamtędyprzejechać), by się uważniej przyglądać pochodowi.Samochód Blifila-Gordonazatrzymał się na chwilę przed  Starą Herbaciarnią".Naprzód, kawowa brygado!Połowa miejskich dam ruszyła hurmem, z salonowymi pieskami i koszykami wdłoniach, by stłoczyć się wokół samochodu niczym bachantki wokół wozu bożkawina.Bo tak już jest, że wybory dają jedyną szansę wymiany uśmiechów zhrabiostwem.Rozległy się pełne zapału krzyki niewieście:  Powodzenia, panieBlifil-Gordon! Drogi panie Blifil-Gordon! Mamy nadzieję, że pan wejdzie, panieBlifil-Gordon!" Hojność uśmiechów pana Blifila-Gordona była niewyczerpana,ale dozowana starannie.Dla pospólstwa miał uśmiech rozproszony, ogólny, niezatrzymujący się na jednostkach; dla kawiarnianych pań i tych sześciuszkarłatnych patriotów z Klubu Konserwatystów miał po jednym uśmiechu dlakażdego; najbardziej wyróżnianemu ze wszystkich, młodemu Walphowi, posłałosobny gest dłoni i skrzekliwe  cheewio"!** Cheewio - okrzyk lub zawołanie w rodzaju naszego serwus lub tp. Serce Doroty zamarło.Spostrzegła pana Cargilla stojącego z grupą sprze-dawców na stopniach przed sklepem.Był to wysoki mężczyzna o złymspojrzeniu, w fartuchu w błękitne pasy, z chudą, jakby obitą gębą, purpurowąniby kawał wołowiny, co zbyt długo leżała na jego wystawie.Oczy Dorotytak zafascynowała ta złowieszcza figura, że nie patrzyła jak jedzie i zderzyłasię z bardzo dużym, masywnym chłopem, który aż się cofnął z chodnika.Masywny chłop uczynił obrót.- Wielkie nieba! To Dorota! - wykrzyknął.- Ach, pan Warburton.Coś niebywałego! Wie pan, miałam przeczucie, że dziśpana spotkam!- Kłując się w palec, jak przypuszczam? - powiedział pan Warburton,jaśniejąc całą wielką, różową twarzą Dickensowskiego Micawbera.* - Jakże sięmiewasz? Ale, na Jowisza! - dodał - po cóż ja o to pytam? Wyglądasz bardziejczarująco niż zwykle.Uszczypnął nagi łokieć Doroty - po śniadaniu przebrała się w kraciastąsukienkę bez rękawów.Dorota cofnęła się spiesznie, by stanąć poza jegozasięgiem - nienawidziła być szczypaną czy w ogóle tarmoszoną - iodezwała się raczej surowo:- Proszę mnie nie szczypać w łokieć.Nie lubię tego.- Moja droga Doroto, a któż się może oprzeć łokciowi takiemu jak twój? Totaki rodzaj łokcia, który się szczypie automatycznie.Odruch warunkowy, jeżelimnie chwytasz.- Kiedyż pan wrócił do Knype Hill? - spytała Dorota, wstawiwszy rowerpomiędzy siebie i pana Warburtona.- Nie widziałam pana już ponad dwamiesiące.- Wróciłem przedwczoraj.Ale to tylko taka przelotna wizyta.Jutro znówznikam.Zabieram dzieci do Bretanii.Wiesz, te bękarty.Fan Warburton wymówił słowo  bękarty", które Dorocie sprawiało przy-krość, z odcieniem naiwnej dumy.Stanowił on (i jego  bękarty" - miał ichtroje) jeden z głównych skandali Knype Hill.Był człowiekiem o niezależnychdochodach, nazywał siebie malarzem - produkował co roku około pół tuzinaśredniej klasy pejzaży, przybył do Knype Hill przed dwoma laty i nabył jedną znowych willi zbudowanych za plebanią.Tam mieszkał, albo raczej zatrzy-mywał się czasem, w jawnym konkubinacie z kobietą, którą nazywał gospo-dynią.Przed czterema miesiącami ta kobieta - była cudzoziemką, powiadano, żeHiszpanką - spowodowała nowy i jeszcze gorszy skandal nagle goopuszczając, a trójka jego dzieci przebywała teraz przy schorowanym od dawna* Micawber - charakterystyczna postać z powieści Dickensa Dawid Copperfield. kuzynie z Londynu.Pan Warbuiton prezentował się zdrowo; a chociaż byłcałkowicie łysy (dokładał niezwykłych starań, żeby to ukryć), wyglądał im-ponująco; tak dziarsko się zawsze nadymał, że wydawało się, iż jego zacniepokazny brzuch jest rodzajem dodatku do torsu.Liczył sobie lat czterdzieściosiem, ale przyznawał się do czterdziestu czterech.Ludzie w mieście mówili, żeto  prawdziwy stary zbój"; młode dziewczęta bały się go, nie bez powoduzresztą.Pan Warburton położył, niby po ojcowsku, dłoń na ramieniu Doroty iprzepychał ją poprzez tłum, mówiąc przez cały czas niemal bez przerwy.Samochód Blifila-Gordona, objechawszy pompę, zawracał, ciągle w towarzy-stwie grupy bachantek w średnim wieku.Spostrzegłszy je pan Warburtonprzerwał, by się lepiej przyjrzeć.- Co znaczy ta odrażająca błazenada? - spytał.- Ach, one - jakże to nazywają? - elekcjonują.Próbują nas nakłonić,żebyśmy na nich głosowali, jak sądzę.- Próbują nas nakłonić, żebyśmy na nich głosowali! Dobry Boże! - mruczałpan Warburton, patrząc na ten triumfalny pochód.Podniósł dużą, zakończonąsrebrną gałką laskę, którą nosił zawsze, i wycelował, dość zamaszyście, najpierww jedną postać z pochodu, potem w drugą.- Spójrz na to! No tylko spójrz na to!Na te płaszczące się wiedzmy, na te głupawe idiotki szczerzące do nas zębyjak osioł na widok koszyka orzechów.Widziałaś kiedy równie odrażającyspektakl?- Bądzże ostrożny - fuknęła Dorota.- Z pewnością ktoś cię usłyszy.- I dobrze! - powiedział pan Warburton, podnosząc natychmiast głos.-Pomyśleć, że ten marny kundel ma czelność myśleć, że robi nam przyjemnośćwidokiem swoich sztucznych zębów! A to ubranie, w jakie się odział, toż toobraza sama w sobie.Nie ma tu kandydata socjalistów? Jeśli jest, będę zpewnością głosował na niego.Kilkoro ludzi na chodniku odwróciło się i wytrzeszczyło oczy.Dorotadostrzegła drobnego pana Twissa, właściciela sklepu żelaznego, zasuszonegostaruszka koloru wyprawionej skóry, który patrzył pilnie spoza koszyków zsitowia, uwieszonych w jego drzwiach, z nieukrywaną wrogością.Złowił słowo socjalista" i notował sobie w pamięci pana Warburtona jako socjalistę, aDorotę jako przyjaciółkę socjalistów.- Muszę już iść, doprawdy - powiedziała Dorota pośpiesznie, czując, żebyłoby lepiej, gdyby uciekła zanim pan Warburton palnie coś jeszcze bardziejnietaktownego.- Mam zawsze do zrobienia tyle zakupów.Muszę więc terazpowiedzieć panu: żegnam. - Ach, nie, nie zrobisz tego! - rzucił pan Warburton wesoło.- Nie ma mowy!Pójdę z tobą.Podczas gdy zjeżdżała rowerem w dół ulicy, on maszerował u jej boku,nadal mówiąc, z szeroką piersią dumnie wysuniętą do przodu, z laseczkąwetkniętą pod ramię [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl