[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jak w takim razie miałbym się obronić przed czymś takim?Zacisnął dłonie w pięści, powstrzymując się od dłubania paznokciami w drewnianych drzwiach.W pokoju panował istny upał i trudno było oddychać.Vanyel wahał się przez moment, kamienna maska zaczęła pękać, ale nagle jego usta znów się zacięły.Ogień na kominku buchnął nowym płomieniem, oświetlając twarz herolda tak, że zdawała się jeszcze bardziej surowa i beznamiętna.- Nie mam czasu na takie rzeczy, Stef.Mam do wykonania pracę, a ty będziesz mi tylko zawadzał.- Jego słowa były obliczone na zranienie, a jeśli Stef nie odczuł przez łączącą ich więź przeciwnych emocji, mógł natychmiast uciec.“Jest taki zawzięty, ale mogę się przebić przez tę skorupę.Muszę.Żeby tylko pozwolił mi z sobą jechać.Popełniłem błąd znów przywołując śmierć Savil.To go tak boli”.- Jadę z tobą - upierał się; odszedł od drzwi i ruszył w stronę Vanyela.- Jeśli mnie nie zabierzesz, pojadę za tobą.Jeśli każesz komuś mnie pilnować, jakoś się wymknę.Jeśli nie pozwolisz mi zostać przy tobie, będę jechał miarkę świecy za tobą.- Zamilkł na moment, po czym gorączkowo przemierzył ostatnie dwa kroki, biorąc Vanyela w ramiona, zanim ten zdążył zrobić jakikolwiek unik.Vanyel odsunął go jak najdalej od siebie, tak samo sztywno jak tamtej nocy, gdy spotkali się po raz pierwszy, ale Stefen i tak wtulił twarz w jego kaftan.- Nic mnie nie obchodzi, co zrobisz - powiedział z ustami przy ramieniu Vanyela,z policzkiem przyciśniętym do gładkiej skóry jego kamizelki.- Kocham cię i jadę za tobą.Dopóki jestem z tobą, nie dbam o to, co się ze mną stanie.- A Randal? - zapytał Vanyel dziwnym, tubalnym głosem.- Nie kocham Randala - odparł Stefen, broniąc się trochę.- Nie jestem heroldem, sam to powiedziałeś.Nie wydaje mi się, bym był mu coś winien.Teraz mnóstwo heroldów potrafi uśmierzać ból; trzech może to robić, gdy Randal czuwa i rozmawia, a ja jestem po prostu wygodny.On mnie już nie potrzebuje, a gdy Treven przejmie obowiązki następcy tronu, Randal nie będzie musiał robić nic, do czego nie czułby dość sił.- Shavri pewnie by z tym polemizowała - rzucił Vanyel oschle, ale jego sztywna sylwetka zaczynała nabierać łagodności.- Polemizowała - wyznał Stef, zachęcony tym drobnym sygnałem.- A ja odpowiedziałem jej, że może mnie zatrzymać siłą, ale z kolei nie może mnie zmusić do grania.Zrobiła minę, jakby chciała czymś we mnie rzucić, ale nie rzuciła.Powiedziała mi tylko, co o mnie myśli.Zaczęło się od “zdrajcy” i w ten deseń szło w dół.- Wyobrażani sobie - odparł Vanyel, pokasłując z lekka.- Powiedziała, że dopilnuje, aby mnie zdegradowali i wykluczyli z Kręgu Bardów - ciągnął Stef, czując, że Vanyel ożywia się coraz bardziej.- Odpaliłem jej, że mam to w nosie.Bo mam.- Rozluźnił troszkę swój uścisk i, uniósłszy buntowniczo podbródek, zajrzał w twarz herolda.- To nie ma dla mnie żadnego znaczenia.Gdyby mi zależało na wysokiej pozycji i tym podobnych sprawach, odjechałbym z tamtym handlarzem kamieni.Kiedyś marzyłem o czymś takim, ale nie teraz.- Czego ty chcesz, Stef? - zapytał Van z cicha.Jego dziwne, srebrzyste oczy przepełniał ból, dręczyły go myśli, których treści Stef mógł się tylko domyślać.- Poza tobą? Nie wiem - przyznał się Stef.Miał zamiar powiedzieć “tylko ciebie”, ale coś w tonie pytania Vanyela kazało mu powiedzieć całą prawdę.- Wiem tylko tyle, że bez ciebie nie miałyby wartości ani wysokie stanowiska, ani sława.- A co byś zrobił, gdyby Randal nadal cię potrzebował? - kontynuował Vanyel, przytrzymując spojrzeniem oczy Stefena.Stefen przełknął ślinę.W gardle uczuł lekki uścisk, w żołądku jakby urosła mu bryła lodu.- N-nie wiem - odparł żałośnie.- To trudny wybór, ale nie musiałem go podejmować, więc jakie to ma znaczenie? Randal mnie już nie potrzebuje i powiedział to Shavri.- Powiedział? - Po raz pierwszy od śmierci Savil Vanyel uśmiechnął się, bardzo blado, lecz szczerze.- O tym mi nie wspomniałeś.- Nie pozwoliłeś mi do tego dojść - przypomniał mu Stef z niepewnym uśmiechem.- Randal powiedział Shavri, że mnie już nie potrzebuje i że uschnę tutaj, jeśli zostanę.Powiedział, że powinienem iść za głosem serca i że potrzebujemy siebie nawzajem.Vanyel objął Stefena.- Mimo wszystko to chyba prawda - powiedział szeptem i przycisnął przyjaciela tak mocno, że ten z ledwością mógł oddychać.- Czy teraz pozwolisz mi jechać z tobą? - spytał bard, gdy był już pewny, że Vanyel nieprędko wypuści go z ramion.- Czy ty się nigdy nie poddajesz? - spytał Vanyel, a w jego głosie rozbawienie zmagało się z irytacją, która wnet ustąpiła.- Nie - odrzekł bard, pewny swej wygranej.- Już ci to mówiłem.- Poczuł na włosach gładzącą je dłoń Vanyela i westchnął; odprężył się - lodowa bryła w żołądku topniała.- Dobrze, ale tylko dlatego, że uważam, iż masz rację.- Vanyel odsunął go od siebie na tyle, by mógł mu zajrzeć w oczy.- Prawdopodobnie ze mną będziesz o wiele bezpieczniejszy niż tutaj.Mogę nałożyć na ciebie najmocniejsze osłony, jakimi kiedykolwiek kogokolwiek chroniłem, łącznie ze mną.Staniesz się niewidoczny dla magicznego wzroku, bo to będą bierne osłony, które nie dają o sobie znać, dopóki nikt cię nie zaatakuje, a ruchomy cel trudniej jest wytropić.Ale Stef.Proszę cię, obiecaj mi, że gdy dojdzie do rzeczywistego starcia, uciekniesz.Znasz się tylko na bójkach ulicznych, a ja nie zdążę nauczyć cię niczego, co mogłoby ci pomóc w takim wypadku.Straciłem Savil.Gdybym stracił ciebie.Wyraz oczu Vanyela nie był zbyt przytomny i przypomniał Stefenowi to, co widział kiedyś w oczach ptaka ze złamanym skrzydłem.Stefen wzdrygnął się i przyciągnął herolda z powrotem do siebie.- Obiecuję - powiedział.- Mówiłem ci już, że wysoko sobie cenię swoją skórę.Nie będę ryzykował, robiąc jakąś głupotę.- To dobrze - odetchnął Vanyel.- No cóż, chyba powinienem pozwolić ci iść się spakować.Chcąc nie chcąc, wypuścił chłopca z ramion.Stefen zrobił krok w tył i uśmiechnął się od ucha do ucha.Wrócił do drzwi, otworzył je i wciągnął z korytarza swe tłumoki.- Już się spakowałem - powiedział jak gdyby nigdy nic.Vanyel obudził się o świcie, Stefenowi zaś z wielkim trudem udało się ocknąć i pobudzić do jakiej takiej żwawości.Jego ciało protestowało przeciwko zrywaniu się o tak nieludzkiej porze, a umysł odmawiał przyjęcia do wiadomości, że członki naprawdę wykonują już jakieś ruchy.Van uporał się ze swymi pakunkami już poprzedniego wieczoru.Na szczęście Medren pomógł Stefenowi skompletować jego rynsztunek i teraz nie było już nic, czego Stef by nie miał, a co Vanyel uważałby za niezbędne; pozostało też bardzo niewiele rzeczy, które trzeba było odrzucić.Zanim Vanyel skończył się pakować, Stef dawno był w łóżku, lecz gdy chciał, potrafił spać bardzo czujnie, a zatem noc ta nie minęła jako całkowicie stracona.Chociaż gdy ziewał podczas całego, dość wprawdzie skromnego śniadania, zastanawiał się, czy jednak nie byłoby lepiej przeznaczyć tej nocy na sen.Było tak ciemno, że stajenni krzątali się przy świetle latarenek.Vanyel własnymi rękoma osiodłał Yfandes, Stefenowi jednakże zasugerował, aby odsunął się i pozwolił doświadczonym parobkom osiodłać jego klacz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|