[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W ciągu całego wieczoru raz po raz wyobrażał sobie, że zanosi do sejfu żetony starego gangstera.Tuż po pierwszej nad ranem Goldman wstał od stołu i poszedł do toalety.Na wahadłowych drzwiach widniał napis „Dla gości hotelowych”.Tommie Hicks podążył za Goldmanem.Zdawał sobie sprawę, że jest tylko pionkiem w tej grze.Stanął przy pisuarze po lewej stronie starego.Zabawne – Hicks stwierdził, że wcale nie chce mu się sikać.Ani kropelki.Naprawdę zabawne.Dużo zabawniejsze niż śledzenie mierzącego metr pięćdziesiąt pięć, siedemdziesięcioczteroletniego faceta.– Czy aby nie spotkaliśmy się kiedyś na przyjęciu u Harry’ego Hilla? – zapytał, gdy stary zaczął sikać.Wyglądający na alfonsa czarnuch, sikający trzy pisuary dalej, uśmiechnął się, pokazując garnitur białych i złotych zębów.Izzie Goldman popatrzył na Hicksa.Wzruszył ramionami.– Na pewno nie.Stary gangster skończył i zapiął rozporek.Podszedł do umywalki.Przesunął złoty zegarek z przegubu w górę chudego ramienia i zaczął myć ręce.Alfons strząsnął ostatnie krople na podłogę i wyszedł, nie myjąc rąk.– Śmierdziele lubią ten zapach.– Goldman popatrzył za nim, kiwając głową.Przeciągnął rękami po głowie, jakby chciał wyrównać przedziałek w siwych włosach.– Rozumiem, że pan Hill ma jakiś problem – powiedział, żując rozmiękłe cygaro, którego nie wyjmował z ust.– Niezupełnie pan Hill.Mamy problem z dwójką naszych przyjaciół.Isadore Goldman zakręcił kran.Jak przez mgłę pamiętał tego grubasa ze spotkania na pustyni.– Mam nadzieję, że niezbyt poważny.– Jak dotąd, całkiem drobny.ale chcielibyśmy uzyskać pańską zgodę na pozbycie się ich, jeżeli problem nie zostanie rozwiązany.Goldman popatrzył na odbicie swojej pomarszczonej twarzy w zachlapanym lustrze nad umywalką.Wzruszył ramionami.– Sami wiecie lepiej, co robić.Ale powiem ci coś, żeby nie okazało się, że przyjechałeś tu niepotrzebnie.Bardzo by mnie to zdziwiło, gdyby tacy sprytni ludzie jak państwo Rose nie dali sobie rady z drobnym problemem.Tommie Hicks uśmiechnął się do lustra ponad głową starego i rzekł:– Jesteśmy bardzo zdziwieni, że jakiś problem w ogóle się pojawił.Turtle Bay, San DominicaO ósmej wieczorem Macdonald wysiadł z rzężącego i prychającego piętrowego autobusu, jadącego z Coastown na północ.Mokrą od potu koszulkę przerzucił przez ramię i ruszył starannie zagrabionym podjazdem w kierunku hotelu „Plantation Inn”.Udało mu się nakłonić Jane do pozostania w Coastown.Miała przenocować u przyjaciół.Był teraz zupełnie sam, samotny wobec swojego problemu.Wciąż był jedynym, nikomu niepotrzebnym świadkiem.Miejscowa policja nie miała zamiaru mu pomóc.W amerykańskiej ambasadzie też nie znalazł zrozumienia.Podobnie było w redakcjach gazet.Dlaczego tak się działo? Pytanie za sześćdziesiąt cztery tysiące.Dlaczego, do cholery, nikt nie chce go wysłuchać?Idąc przez pogrążony w ciemności, opustoszały dziedziniec hotelu „Plantation Inn” Peter zastanawiał się, czy każde śledztwo jest tak samo frustrujące jak to.Ciągłe błądzenie po omacku.Piętrzące się trudności.Brak jakiegokolwiek tropu.Po prostu nic.Dochodząc do plażowego domku, który zajmowali z Jane, znów pomyślał o mordercach widzianych w Coastown.Jeżeli ci dwaj byli miejscowymi rewolucjonistami, ludźmi Dreda, to on jest synem Cary Granta.Nagłe, niezrozumiałe przeczucie kazało mu się zatrzymać.Serce biło mu mocno, po raz pierwszy od dnia, gdy opuszczał samotne górskie miasteczko w Południowym Wietnamie.Ukryty za szerokimi liśćmi bananowca rozejrzał się badawczo dokoła, jakby znów był sierżantem Sił Specjalnych.Mały śliczny bungalow, w sam raz na miesiąc poślubny.Żaluzje w oknach.Drewniane drzwi, trochę krzywo założone z powodu osuwającego się piasku.Ciemne, przerażające morze.Doskonałe miejsce na zasadzkę.Po całych dziesięciu minutach wypatrywania nie zauważył niczego podejrzanego.Nic się nie poruszało, z wyjątkiem koron palm i strzępiastych chmur na niebie.Ruszył w kierunku domu.W połowie drogi, na białym stole na werandzie dostrzegł ciemny kształt.Kiedy zrobił jeszcze krok do przodu, rozpoznał afgańskiego charta, należącego do Maksa Westerhuisa, i jęknął głucho.Piękny, długowłosy pies był przecięty na pół.Maczetą.– Jezu Chryste – powiedział głośno.Cały się trząsł.Zrobiło mu się słabo.Po raz pierwszy ujrzał na własne oczy skutki działania ostrej jak brzytwa klingi.Pies miał rozpłataną klatkę piersiową.Mrówki i czarne muchy pożerały krwawe ścierwo, jakby ucztowały przy potwornym stole biesiadnym.Peter pospiesznie minął nieszczęsne zwierzę i wszedł do środka.Wziął ubrania, pieniądze i colta kaliber czterdzieści cztery, schowanego między czystymi koszulkami.Jego własne memento mori.Starał się oddychać spokojnie.Zastanawiał się, gdzie się ukryć.Musiał zdecydować, z kim może bezpiecznie rozmawiać, komu może zaufać.Musiał znaleźć sposób na wydostanie się z San Dominiki.A najbardziej zależało mu na odciągnięciu morderców od Jane.Należało ich przekonać, że to właśnie on stanowi dla nich jedyne zagrożenie.Był przecież świadkiem.Biegnąc w kierunku jasno oświetlonego hotelu Peter rozmyślał o różnych sprawach.Po co zabijali psa? Czy przypadkiem teraz go nie obserwują? Kim, u diabła, jest ten wysoki blondyn? Minął portyk i ruszył w stronę ciemnego parkingu na tyłach budynku.Zadzwonił do Jane w Coastown.Nikt nie odebrał telefonu.A potem, czwartego maja o dwudziestej czterdzieści pięć, nie mając zielonego pojęcia, co dalej robić, Peter po raz drugi w tym tygodniu ukradł motocykl bmw, należący do dyrektora hotelu.Gdy jak najciszej, powoli wyjechał z parkingu, z cienia na drogę, zasnutą teraz tumanem pyłu, wyszedł wysoki mężczyzna.Damian Rose obserwował ucieczkę Macdonalda – i pozwolił mu zbiec.To także było ujęte w planie.Zresztą jak wszystko.Maczety były dokładnie tak skuteczne, jak się tego spodziewał od pierwszego dnia w Turtle Bay.Jeżeli ktoś miał wątpliwości, czy on i Carrie są warci okrągły milion dolarów, powinny one zniknąć po zakończeniu operacji.Będą sławni jak Charles Manson i spółka – a na dodatek do wynajęcia za pieniądze.5 maja 1979, sobotaWypowiedzenie wojny „Monkey” DredowiPiątego dnia premier San Dominiki, Joseph Walthey, zwołał konferencję prasową, aby ogłosić, że potworne zbrodnie spod znaku maczety można już bez żadnych wątpliwości przypisać pułkownikowi Dredowi i jego nielicznej grupie dysydentów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl