[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzieła natury mogły im sięwydawać nieoczekiwane, ale nigdy nie przypadkowe.295OdłoŜył kamień mani i z szacunkiem przyjrzał się wzgórkowi,zbiorowej mogile mieszkańców Yapchi, po czym zrobił to, cozrobiłby Lokesh.Poszedł za khatą.Szal polatywał nad doliną przeszło sto kroków dalej, to opa-dając na ziemię, to wzbijając się w górę, jakby niesiony jakąśniewidzialną dłonią.PodąŜając jego śladem, Shan przyglądał sięposzarpanym wierzchołkom okolicznych gór.W takiej okolicynaleŜało się spodziewać jaskiń - wielu jaskiń, jak powiedziałaNyma - które mogłyby słuŜyć za kryjówkę ludziom i bóstwom.Szedł wolnym krokiem, chłonąc oczyma dolinę, spodziewającsię, Ŝe khata opadnie wreszcie lub zaczepi się o jeden z niskichkrzewów na skraju łąki, gdzie zbocze stawało się bardziej strome.Gdy jednak dotarł do stoku, szal wystrzelił wysoko w niebo,trzepocąc się jak uwolniony z klatki gołąb, i poszybował w stronęlasu na północy.Śledząc wzrokiem umykającą khatę, Shan zastanawiał się, czynie zawrócić.Ale do zmroku została jeszcze dobra godzina, anawet po ciemku z pewnością trafiłby ścieŜką z powrotem.Mu-siał zrozumieć dolinę.Musiał się dowiedzieć, gdzie moŜe ukry-wać się bóstwo.Albo przynajmniej, dokąd moŜe umknąć szalmodlitewny.Wspiął się ku dającym osłonę drzewom, przystająckilkakrotnie, Ŝeby przyjrzeć się wieŜy wiertniczej oraz obozowinafciarzy, i skręcił w stronę, gdzie po raz ostatni widział khatę.Dziesięć minut później zobaczył skrawek bieli wiszący na ni-skich gałęziach sosny w miejscu, gdzie zbocze wyginało się kuwschodowi.Wiatr przyniósł warkot pił łańcuchowych i Shan przystanął.Uniósł do oczu lornetkę, Ŝeby przyjrzeć się cywilizowanemuprzez nafciarzy krańcowi doliny.Było tam więcej przyczep, niŜsądził z początku, dwa rzędy, w kaŜdym po pięć tych pudeł.Me-talowe pudła, tak nazywali je wieśniacy, którzy uwaŜali, Ŝe niezasługują na miano domów.Za przyczepami stało kilka namio-tów oraz najróŜniejsze cięŜarówki, od lekkich pojazdów dostaw-czych po cięŜkie wywrotki, a takŜe wielki, otwarty namiot, któryzdawał się słuŜyć za garaŜ i warsztat.Ponad obozem, aŜ do urwi-ska zamykającego od góry dolinę, ciągnął się szeroki pas pnia-ków.Przy wyrębie pracowało dwudziestu kilku ludzi, ścinającdrzewa w zatrwaŜającym tempie.296Shan wyplątał khatę z gałęzi i schował ją do kieszeni, poczym ruszył dalej, z większą czujnością, notując w myślach po-łoŜenie drzew i skał, za którymi mógłby się ukryć.Dwieście me-trów od obozu znalazł gruby pień, powalony przez wiek, nieprzez piłę, i usiadł na nim.Na skraju obozu kilkunastu męŜczyznkopało piłkę na łące, która wyglądała na pastwisko dla owiec.Grali ostro, wrzeszcząc, ale nie wiwatowali.Za nimi, w pobliŜunamiotów, unosił się dym z kilku ognisk, na których gotowanoposiłek.Macka, gniewnie powiedział Drakte o jednym z takichobozów, na który natknęli się podczas wspólnej podróŜy, kom-pleks pozyskiwania drewna.Jedna z wysuniętych macek Pekinu.Tak właśnie Pekin umacniał swą władzę w najdalszych zakątkachkraju, demonstrował siłę, wydzierał bogactwa.Przyglądając się drwalom, zauwaŜył ludzi rozstawionych wrównych odstępach wokół terenu wyrębu.Przed czym go strze-gą? zastanawiał się.Z pewnością drapieŜniki nie były tak liczne,by zagrozić pracującym.Potem z dreszczem przypomniał sobie,Ŝe do wyrębu zwerbowano wieśniaków z Yapchi.StraŜnicy naobrzeŜu nie mieli chronić pracowników, lecz uniemoŜliwić imucieczkę.CóŜ za okrutna tortura, pomyślał, nie dość, Ŝe uczynilirongpów więźniami w ich własnej dolinie, to jeszcze zmusili doniszczenia bogactw ich własnej ziemi.Gdy słońce zaczęło się chować za wzgórzami, ruszył chył-kiem w stronę łąki, licząc, Ŝe uda mu się pochwycić strzęp roz-mowy, akcent, cokolwiek, co mogłoby mu coś powiedzieć natemat Przedsiębiorstwa Naftowego Qinghai.Ale gdy podszedłbliŜej, zwolnił kroku i dreszcz przebiegł mu po plecach.Choćfutboliści byli w zwykłych bawełnianych koszulkach lub podko-szulkach, wszyscy mieli jednakowe mocne, schludne spodnie -jedna strona zielone, druga szare - i wszyscy nosili jednakowecięŜkie, wysokie, czarne buty, wszyscy mieli jednakowo szczu-płe, muskularne sylwetki.Na dalszym końcu łąki stała duŜa szaracięŜarówka z wymalowanym na drzwiach symbolem.Uniósłlornetkę, spodziewając się, Ŝe zobaczy logo spółki z wieŜą wiert-niczą.Ale na drzwiach dostrzegł panterę śnieŜną.Za cięŜarówkąstało kilka lśniących samochodów terenowych w kolorze ołowia-nej szarości.Shan poczuł ucisk w dołku.Futboliści nie byli297pracownikami firmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl