[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rogwold zdawał się pogrążony w jakichś niewesołych rozmyślaniach.75 Hobbitowi zaczęło przeszkadzać posępne milczenie towarzyszy, zaczął więc wy-pytywać łowczego o jego życie i o wszystko, co tamten widział; szczególnie in-teresowała go Ostatnia Wyprawa, o której wspomniał stary setnik podczas ichpierwszej rozmowy. Ach, piękne to były czasy!  Rogwold wyraznie ucieszył się, mogąc po-rozmawiać i powspominać przeszłość. Nad samą Lodową Zatoką Forochel, naziemiach zamieszkanych przez dziwny i mroczny lud, władający krainą Chring-stadir, na wschód ciągną się Góry Bezimienne.Dawno, dawno temu, na długoprzed Wojną o Pierścień, na długo przed Ostatnim Sojuszem i Upadkiem Nu-menoru, na długo przed powstaniem Minas Tirith i Umbaru, słowem, w dniach,nazywanych przez elfów Początkiem Dni, tam za górami leżała zadziwiająca zie-mia, którą, jak powiadają, zamieszkiwał kiedyś Wielki Wróg Morgoth.Głośny odgłos grzmotu zagłuszył jego słowa.Niebo rozerwała rozgałęzionajaskrawa błyskawica, która pękła niemal nad ich głowami.Folko przycisnął dłoniedo uszu.Zamarli, oszołomieni i wstrząśnięci.Konie niepewnie dreptały w miej-scu; w końcu Rogwold trącił wodze i mówił dalej, ale przyciszonym głosem, odczasu do czasu robiąc wyraziste pauzy. No więc nasze wojsko szło na północ z Annuminas, kierując się na wschod-nią rubież Gór Bezimiennych.Zwiadowcy, którzy w tamtych latach zapuszczalisię w te góry bardzo głęboko, aż do Morza Rhun, zameldowali młodemu Na-miestnikowi, a ten z kolei Królowi, że zauważono tam duże oddziały orków.Za-chowywali się bardzo spokojnie, poruszali dużymi obozami, najwyrazniej szukalimiejsca do osiedlenia się.Postanowiliśmy ich przechwycić.Chwasty winny byćwyrwane z korzeniami, zanim się rozrosną i wydadzą z siebie trujące nasiona.Sam Król nas prowadził, a my, wojownicy Arnoru, byliśmy po prostu szczęśliwijak nigdy  w końcu zabraliśmy się za sprawę, dla której żyliśmy! Maszerowa-liśmy wzdłuż zachodnich rubieży Angmaru, a jego mieszkańcy złożyli Królowihołd poddańczy, ponieważ uznali, że wyprawa została skierowana przeciwko nim.Głupcy! Król nie walczy z ludzmi, wszak wszyscy oni są jego poddanymi; jedy-nie karze tych, którzy łamią prawa! Wkrótce wkroczyliśmy na pustynne, bezludneobszary; maszerowaliśmy wśród dzikich szarych skał, mijając hałaśliwe górskierzeki, przemierzaliśmy dziesiątki dróg, by znalezć się w punkcie zbornym.Or-kowie nie oczekiwali naszego uderzenia.Konni pancerni migiem rozbili ich po-spiesznie ustawione mury tarcz; ciężka piechota dopełniła pogromu.Zaczęła sięgigantyczna obława.Pędziliśmy ich dniem i nocą, nie pozwalając, by się rozbie-gli.Mój szwadron przeszukiwał skałę za skałą, wąwóz za wąwozem, jaskinię zajaskinią i z zewsząd wyciągaliśmy ukrytych w różnych miejscach wrogów.Niemarnowaliśmy czasu na to, by łapać ich i wiązać, po prostu pędziliśmy ich przedsobą.Zdarzało się, że strzelano do nas z łuków albo jakaś grupka najbardziej zde-sperowanych orków postanawiała drożej sprzedać swój żywot i rzucała się na nasz ukrycia; straciłem w takich potyczkach ośmiu ludzi, ale nikomu z przeciwni-76 ków nie udało się przedrzeć przez naszą obronę.Wkrótce zaczęliśmy znajdowaćorków, którzy zmarli od ran albo zostali dobici przez swoich towarzyszy.Na coliczyli? pytałem wtedy siebie i nie znajdowałem odpowiedzi.A zabitych orkówciągle przybywało  nie wytrzymywali tempa starcy i dzieci.I oto nastał dzień,kiedy wszystkie pościgowe oddziały zebrały się na ogromnym polu u podnóżaGór Bezimiennych.Gigantyczne skalne ściany odcięły otoczonym orkom wszyst-kie drogi ucieczki, jak myśleliśmy, a z trzech stron szły na nich nasze hufce.Aleorkowie wcale nie okazali się tchórzami; przygotowali się do bitwy, choć wie-dzieli, że nie mają szans na zwycięstwo, i chcąc nie chcąc, poczuliśmy do nichszacunek.Już zbliżał się wieczór, kiedy nagle przysłali parlamentariuszy.Odpro-wadzono ich do króla [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl