[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stary rybak przeniósł nieprzytomną dziewczynę do niewielkiego źródełka, które jakimś cudem znów przebiło się przez popioły i błoto.Wszystko, co im zostało, to szabelka Eowiny i znaleziony przez Szarego miecz.- Nie ma.ich.nikogo - powtórzył znowu, podnosząc się.- A ja winien byłem ich uratować.Obiecałem im! - wykrzyknął, zaciskając pięści.- Obiecałem!- Co.- wymamrotała Eowina.- Kiedy wjechaliśmy w płomień - zaczął ponurym głosem, ale spokojnie Szary - powiedziałem mu: „Zatrzymaj się!”.Ale on mnie nie posłuchał.Zwariował! - pomyślała ze strachem Eowina.- Myślisz, że straciłem rozum? - uśmiechnął się, jakby czytając w jej myślach.- Wcale nie.Patrz!Jego pięść wbiła się w pokrytą popiołem ziemię.W powietrze uniósł się szaroczarny obłoczek, pokazały się dyszące żarem węgle i zamigotał pierwszy płomyczek.Co tu mogło się palić? Nie wiadomo.Przecież przebiegająca tędy ściana ognia pochłonęła wszystko, co mogło spłonąć.Po czole Szarego obficie spływał pot, zostawiając brudne smugi na pokrytym sadzą obliczu.Oddech miał ciężki, przerywany.- Mogę rozpalić.Mogę też zgasić.Patrz!Szary ponownie wyciągnął rękę, zacisnął w pięść.Wycelował nią w ognisko - i wytężył się.Przez twarz przebiegł skurcz.Języczek płomienia drgnął i zniknął, węgle zirytowane zasyczały, jakby polanę wodą.- Jesteś czarownikiem! - wykrzyknęła Eowina.- Najprawdziwszym czarownikiem.- Ja? O nie! - roześmiał się z goryczą.- Gdybyż to było możliwe! Nie przemierzyłbym całej tej drogi w kajdanach niewolnika, a tu, na polu bitwy, znalazłbym sposób, by uratować wszystkich, wespół z którymi walczyłem! Nie, Eowino, nie.Nic więcej nie potrafię.Kiedy ogień runął na nas i zrozumiałem, że nie ma już ratunku.nagle poczułem, że jestem w stanie opanować płomień.ocalić przynajmniej tych, którzy w tej bitwie stali ze mną w jednym szeregu.Ale wyciągnąłem z pożogi tylko ciebie! Zapytasz - dlaczego? Nie wiem! Ktoś mnie powstrzymał.Ktoś wyraźnie podstawił mi nogę.Chciałbym wiedzieć - kto?.Dobrze, idziemy dalej, na południe.Jakaś Moc mnie popycha.czuję, że wszystko jest tam - wszystkie odpowiedzi, cała prawda.Kim jestem? Jak się naprawdę nazywam? Gdzie moja ojczyzna? I.zobacz.Stary rybak sięgnął po miecz.Długi niemal na cztery stopy, z szeroką klingą - taką bronią wygodnie jest ciąć i kłuć, można walczyć jednorącz i dwuręcznie.Podczas świąt i turniejów w Hornburgu Eowina widziała potężnych wojowników z podobnymi mieczami.Najważniejsze, że taka broń dobrze się sprawdza zarówno w pieszym, jak i konnym boju - tak mówił, przypomniała sobie, jej nauczyciel.W Rohanie sztuki walki uczono wszystkie dzieci, bez względu na płeć.Szary chwycił miecz.Mgnienie oka - i ostrze świsnęło, prując powietrze; klinga natychmiast stała się mglistym obłokiem, który przesłonił Szarego.Eowina skamieniała w bezruchu.W taki sposób można wymachiwać szabelką, ale nie czterostopowym mieczem!Szary gwałtownie obrócił się dokoła siebie.Lewą ręką chwycił rękojeść poniżej prawej dłoni, klinga syknęła; mignęło cięcie jak błyskawica.Gdyby w tym miejscu stał wojownik, nawet w pełnym rynsztunku - zostałby przecięty na dwie połowy.- Tak to.- Setnik opuścił broń.- Tam, gdzie wcześniej żyłem, nie wzięto mnie nawet do ruszenia.nie wiedziałem, z jakiego końca trzyma się miecz.Mieli szczęście, natrafili na prowadzącą w góry, prawie niewidoczną ścieżynkę.Krucho było z jedzeniem.Szary zmajstrował łuk, wyskubawszy na cięciwę nici z ubrania.Strzały szkoda, że bez grotów, tylko opalone na ognisku i zaostrzone kamieniem - znakomicie wyważone leciały tam, gdzie on chciał, ale zwierzyny było tu mało, musieli żywić się korzonkami i jakimiś podejrzanymi ziołami, po których potem szumiało w głowie, a myśli się plątały.Eowina ledwo się ocknęła po pierwszym takim obiedzie.Wąwóz wydawał się martwy - ani ludzi, ani zwierzyny, tylko z rzadka podrywały się do lotu ptaki.Droga długo pięła się w górę, i każdy krok kosztował Eowinę coraz więcej wysiłku.Ale w końcu nastał dzień, kiedy minęli grzbiet łańcucha i zaczęli schodzić w dół.128 Września,Trawers Zachodniego KrańcaGór HlawijskichW lewej ręce powoli narastał rwący, uporczywy ból.A jak doszło pieczenie, jeszcze bardziej doskwierał.Folko już przywykł do takich ataków.Powtarzały się z ponurą regularnością co cztery dni i trwały godzinę, a czasem dłużej.Kiedy ból stawał się nie do wytrzymania, hobbit zgrzytał zębami.Przyjaciele nie mogli mu pomóc w cierpieniu, nawet doświadczony w leczeniu Wingetor.Hobbit znosił mężnie kolejne napady, mając nadzieję, że wcześniej czy później uda im się znaleźć źródło tego przeklętego Światła - i zgasić je.Na malutkim „Rybołowie” było bardzo ciasno.Znaczną część miejsca pod pokładem zajmowały przechowywane tam zapasy; Folko mógł co najwyżej wcisnąć się gdzieś w kąt.Przeklęty ból! Zbliża się brzeg, pierwszy zwiad - a on leży tu, czując, że jego lewa ręka sięgnęła do gniazda dzikich pszczół!Przemógłszy własną słabość, wyszedł na pokład.„Rybołów” z powodu małego zanurzenia mógł podejść do samego niemal brzegu, ale sternik Wingetora, jasnowłosy olbrzym Oswald, był ostrożny, nie zamierzał ryzykować w nieznanym miejscu.Dlatego została spuszczona tylko niewielka łódeczka.Przyciskając lewą rękę do piersi, Folko z zawiścią patrzył, jak Torin i Malec wsiadają do łódki.Na brzeg wychodzili z nimi jeszcze dwaj ludzie z załogi Wingetora.„Skrzydlaty Smok” Farnaka również wysyłał kilku swoich na zwiad.Wyszło na brzeg ośmiu wojowników.Teraz lepiej niż z morza widoczny był stary mur z wieżami, zbudowany tu przez Tcheremczyków w odległych czasach; bystrooki Hjarridi, który ubłagał dowódcę i popłynął na wyprawę jako zwykły dziesiętnik, już z pokładu okrętu dojrzał strużkę dymu nad jedną z wież.Niewątpliwie było to dziwne.Umocnienia, jeśli wierzyć Wingetorowi i Farnakowi, zostały porzucone dawno temu.Zdecydowano, że należy się dowiedzieć, kto i po co rozpalił tam ogień.Wszystkich obowiązywał zakaz wszczynania bójek.Dlatego łódki płynęły, nie kryjąc się, ale na okrętach łucznicy i kusznicy zachowywali pełną gotowość.Wybieg okazał się skuteczny.Folko nie wątpił, że są obserwowani - wyczuwał obce zainteresowanie, obce uważne spojrzenia, które chciwie penetrowały pokłady statków.Sześciu Eldringów i dwa krasnoludy zatrzymali się na plaży, nie śpiesząc w głąb lądu.I dobrze zrobili - na spotkanie im szedł spory oddział.Około dwudziestu wojowników - ludzi i pierzastorękich.Widać było łuki, kopie, lekkie tarcze - u rodaków Fellastra; długie jak koszule kolczugi i wysokie spiczaste hełmy - u ich towarzyszy broni.Rozmowa nie trwała długo, strony rozstały się w pokoju.- Nie wiem nawet, co powiedzieć.- Zawstydzony Torin drapał się po głowie wszystkimi pięcioma palcami.- Normalni ludzie.I pierzastoręcy.można się z nimi dogadać! My ich mowy, rzecz jasna, nie rozumieliśmy, ale mieli w swojej kompanii jednego, który całkiem nieźle znał tcheremski.- Z nim właśnie porozmawiałem - podchwycił Ragnur.Krótko: to jest graniczna straż wielkiego imperium Henna albo Henny.Uważają, że jest on posłańcem bogów.Jakiś czas temu doznał olśnienia, posiadł prawdę i.wszystkie plemiona oddały mu cześć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl