[ Pobierz całość w formacie PDF ] .To, co ujrzał, sprawiło, iż poczuł jednocześnie wesołość i zgrozę, jakby obudził się któregoś ranka i spostrzegł, że potrafi latać.— To być nie może — wyszeptał Jim Griglak.— Ale możesz być pewny, że to jest — odrzekł Ric Muńoz, powracając echem do chwili, gdy znaleźli spalony autobus i wszystkich jego okropnie zwęglonych pasażerów.Mniej niż trzydzieści metrów przed nimi na poboczu szosy stały dwie postacie.Jedną był starszy Indianin ubrany w dżinsy i czerwoną koszulę flanelową.Drugą stanowiła koścista, poszarpana przez wiatr sylwetka Tony’ego Expressa.W dłoni trzymał długi kij udekorowany skrawkami skóry i futra, ogonami wiewiórczymi i paciorkami, czyli kukłę tańca słońca, którą pokazywał im w sklepie, kiedy spotkali się za pierwszym razem.Słońce odbijało się w szkłach jego okularów.Nie okazywał lęku.Po prostu czekał.Jim Griglak zwolnił i wóz patrolowy począł się toczyć w żółwim tempie, a wreszcie stanął całkowicie, choć od szczuplutkiego niewidomego Pechangi z kijem obwieszonym szmatami dzieliło go jeszcze dobre dziesięć metrów.Policjant zaciągnął hamulec ręczny i zgasił silnik.Pośród oślepiającego upału nagle zapanowała cisza.— Co się stało? — wreszcie zapytał Lloyd.Jim Griglak odwrócił się zza kierownicy i rzucił Lloydowi zbolałe spojrzenie.— Patrzy pan na niewidomego indiańskiego chłopca, który dopiero co, idąc pieszo przez teren pustynny w blisko pięćdziesięciostopniowym upale, wyprzedził samochód jadący z prędkością dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę.A pan pyta mnie, co się stało?— Może ma brata — zasugerowała Kathleen bez większej nadziei.— Może zatelefonował do niego i poprosił, by na nas tu czekał… rozumie pan, udając, że to on.Jim Griglak z wolna potrząsnął głową.— To ten sam dzieciak.To ten sam dzieciak, który mniej niż piętnaście minut temu stał przed sklepem swojego ojca i patrzył, jak odjeżdżamy.Ric Muńoz zaśmiał się nerwowo.— Daj spokój, sierżancie, co też pan mówi? Niejeden dzieciak mieszka w okolicy.A przy okazji… kim jest ten starszy gość obok niego? Musiał się pan pomylić, nie ma innej możliwości.Lecz Jim Griglak był nieugięty.— To ten sam pieprzony dzieciak, Muńoz, przysięgam na grób swojej matki.— Z powrotem odwrócił się do Lloyda, Kathleen i Franklina.— Nie ruszajcie się stąd — powiedział — zrozumiano? Zapamiętajcie sobie: nigdzie nie odchodzić!Stękając wygramolił się z samochodu.Ric Muńoz wahał się przez chwilę, po czym odczepił strzelbę z uchwytu na tablicy rozdzielczej i poszedł w ślad za nim, trzymając broń w pogotowiu.Lloyd obserwował, jak wolno zbliżają się do dwójki Indian: starca w wyświechtanych dżinsach i młodego ślepca z przepaską na czole, i przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie ani słowa.Czuł się tak, jak gdyby oglądał wydarzenie o historycznej doniosłości.— Czy to naprawdę on? — szepnęła Kathleen.— Wygląda identycznie!— To nie może być on — odparł Lloyd.— W jaki sposób mógłby ktoś przebiec w niecałe dziesięć minut niemal dziesięć kilometrów i przybyć na to miejsce wcześniej od nas? Może i jest przedwcześnie rozwinięty, może nawet troszeczkę szalony, lecz jest istotą ludzką.— A więc uważasz, że to jego sobowtór?— To dużo bardziej sensowne, niż gdyby miał to być on sam!— Ale przypuśćmy…— Co takiego przypuśćmy?— Nie wiem — odparła oszołomiona Kathleen.— Wydaje mi się tylko, że jeśli Otto jest w stanie palić ludzi i przywracać ich z powrotem do życia, to może są na tym świecie rzeczy, których zwykle wolimy nie zauważać.Rozdział 19Jim Griglak zbliżył się do starego człowieka i chłopca z całą ostrożnością, jakiej nauczyły go lata pracy w Patrolu Drogowym.Obserwuj oczy.Uważaj na najlżejszy cień poruszenia.Obserwuj też dłonie.Oprócz starej, dobrej, noszonej po bożemu za pasem broni ręcznej istnieje jeszcze mnóstwo innych narzędzi, służących do okaleczania i zabijania.Noże, małokalibrowe pistolety, które wyskakują z rękawa, i cały ten szajs ninja, jak gwiazdy i łańcuchy.Chłopiec stał z głową uniesioną nieco wyżej, niż trzymałaby ją osoba obdarzona wzrokiem, i z nieznacznie wyszczerzonymi zębami, poza tym jednak zachowywał się z dużą swobodą i pewnością siebie.Skrawki futra i zwierzęce ogony, które dekorowały jego kukłę tańca słońca, kołysały się bez przerwy w gorącym popołudniowym wietrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|