[ Pobierz całość w formacie PDF ] .– Chodźmy, panie Dorfl – powiedział.– Odprowadzimy pana przez resztę drogi.– Oszaleliście? – powiedział Sock i spróbował zamknąć drzwi.– Myślicie, że chcę to z powrotem?– Jest pańską własnością – przypomniał Marchewa.– Ludzie próbowali go rozbić.– Powinniście im pozwolić.Nie słyszeliście, co mówią? Nie chcę tego pod moim dachem!Znów próbował zatrzasnąć drzwi, ale przeszkodziła mu stopa strażnika.– Obawiam się, że popełnia pan wykroczenie – oznajmił Marchewa.– Konkretnie: zaśmiecanie.– Niech pan będzie poważny!– Zawsze jestem.– Zawsze jest – potwierdziła Angua.Sock zamachał gorączkowo rękami.– Może sobie iść.A sio! Nie chcę, żeby w mojej rzeźni pracował zabójca! Weźcie go sobie, jeśli tak wam na nim zależy.Marchewa chwycił drzwi i otworzył siłą.Sock cofnął się.– Czy proponuje pan łapówkę przedstawicielowi prawa, panie Sock?– Czy pan oszalał?– Nigdy nie szaleję – odparł Marchewa.– Nigdy – westchnęła Angua.– Strażnikom nie wolno przyjmować prezentów.– Marchewa obejrzał się na Dorfla, który stał opuszczony na ulicy.– Ale mogę go od pana kupić.Za uczciwą cenę.Sock przyjrzał się Marchewie, potem golemowi, potem znów Marchewie.– Kupić? – upewnił się.– Za pieniądze?– Tak.Rzeźnik wzruszył ramionami.Kiedy ktoś proponuje pieniądze, nie warto się zastanawiać, czy jest normalny.– To co innego – uznał.– Kiedy go kupowałem, był wart pięćset trzydzieści dolarów, ale oczywiście teraz zdobył nowe umiejętności.Angua warknęła.Wieczór był męczący, a zapach świeżego mięsa drażnił zmysły.– Przecież jeszcze przed chwilą chciał pan go nam podarować!– No, podarować owszem, ale interes to co innego.– Zapłacę jednego dolara – zaproponował Marchewa.– Dolara? To przecież rozbój w biały.Angua błyskawicznie wyciągnęła rękę i chwyciła go za kołnierz.Wyczuwała żyły, zapach jego krwi i strachu.Starała się myśleć o kapuście.– Już prawie noc – warknęła.Podobnie jak człowiek w zaułku, Sock także posłuchał zewu dziczy.– Dolar – wychrypiał.– W porządku.Uczciwa cena.Jeden dolar.Marchewa wręczył mu monetę, po czym sięgnął po notes.– Bardzo ważne jest pokwitowanie – wyjaśnił.– Oficjalne i zgodne z prawem przeniesienie własności.– Oczywiście.Jasne.Chętnie.Sock zerknął zrozpaczony na Anguę.Nie wiedział dlaczego, ale jej uśmiech nie wyglądał tak, jak powinien.Pospiesznie napisał kilka linii.Marchewa zajrzał mu przez ramię.Ja Gerhardt Sock oddaję okazicielowi pełne i całe prawo własności golema Dorfla w zamian za Jednego Dolara i za wszystko co golem zrobi, on tera odpowiada i niema to ze mną nic wspulnegoPodpisano: Gerhardt Sock– Interesujący dobór sformułowań, ale wygląda na legalny dokument – uznał, odbierając rzeźnikowi papier.– Bardzo dziękuję, panie Sock.To chyba najlepsze możliwe rozwiązanie.– To wszystko? Mogę już iść?– Naturalnie.I.Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.– No brawo – mruknęła Angua.– Teraz masz golema.Wiesz chyba, że odpowiadasz za wszystko, co on zrobi?– Jeśli to prawda, czemu ludzie je rozbijają?– Do czego chcesz go używać?Marchewa spojrzał zamyślony na Dorfla, który stał wpatrzony w ziemię.– Dorfl!Golem uniósł wzrok.– Tu jest twój kwit.Nie musisz mieć właściciela.Golem ujął kartkę papieru między dwa grube palce.– To znaczy, że teraz należysz do siebie – mówił zachęcającym tonem Marchewa.– Sam jesteś swoim właścicielem.Dorfl wzruszył ramionami.– Czego się spodziewałeś? – spytała Angua.– Że zacznie machać chorągiewką?– On chyba nie zrozumiał – domyślił się Marchewa.– Czasami trudno jest wtłoczyć komuś do głowy nową myśl.Urwał nagle.Wyjął kartkę z nieruchomych palców Dorfla.– To chyba może zadziałać – stwierdził.– Metoda wydaje się trochę.inwazyjna.Ale w końcu one rozumieją tylko słowa.Otworzył głowę Dorfla i wrzucił do środka pokwitowanie.Golem mrugnął.A dokładniej, jego oczy pociemniały, a potem znów się rozjarzyły.Bardzo powoli uniósł jedną rękę i poklepał się w czubek głowy.Potem uniósł drugą i obracał nią w obie strony, jakby nigdy jej jeszcze nie widział.Popatrzył na własne stopy, potem wokół siebie, na skryte we mgle budynki.Spojrzał na Marchewę.Spojrzał na chmury nad ulicą.I znowu na Marchewę.A potem, bardzo wolno, wcale się nie zginając, runął na plecy i z hukiem uderzył o bruk.Światło w jego oczach przygasło.– No i masz – powiedziała Angua.– Teraz się zepsuł.Możemy już iść?– Coś tam jeszcze się jarzy – zauważył Marchewa.– Pewnie to było dla niego za wiele.Nie możemy go tak zostawić.Może gdybym wyjął pokwitowanie.Przyklęknął obok golema i sięgnął do klapki w głowie.Dłoń Dorfla poruszyła się tak szybko, że nawet nie było widać ruchu.Nagle znalazła się na miejscu, chwytając Marchewę za przegub.– Ha.– Marchewa delikatnie cofnął rękę.– Najwyraźniej.czuje się lepiej.– Thssss – powiedział Dorfl.Głos wibrował we mgle.Golemy mają usta.Usta są elementem konstrukcji.Ale te były otwarte i odsłaniały wąską linię czerwonego światła.– O bogowie.– Angua cofnęła się o krok.– One nie mogą mówić!– Thssss! – Była to nie tyle zgłoska, ile odgłos uchodzącej pary.– Poszukam kawałka twojej tab
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|