[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Niestety tak - odparł Tanner.-.I przejechałeś przez całe Stany Zjednoczone? Przez Aleje?- Aż dotąd.- Jak tam było?- Tak sobie.- A co widziałeś?- Wielkie jak ta kuchnia nietoperze - po tamtej stronie Missus Hip - niektóre nawet większe.Dużo ich było w Saint Louis.- I co z nimi zrobiłeś?- Strzelałem do nich, paliłem je, rozjeżdżałem.- Co jeszcze widziałeś?- Potwory Gila.Ogromne jaszczury, jak w technikolorze - wielkości stodoły.Pyłowe Diabły - wielkie wirujące wiatry, które wessały nam jeden samochód.Góry o ognistych wierzchołkach.Zarośla o wielkich kolcach, które musiałem spalić.Jechałem przez parę burz, jechałem przez okolice, gdzie ziemia była jak szkło, jechałem przez tereny, gdzie ziemia drżała, okrążałem ogromne kratery, wszystkie radioaktywne.- Żebym to ja mógł tak kiedyś pojechać.- Może kiedyś pojedziesz.Tanner skończył jeść, zapala papierosa i popijał małymi łyczkami kawę.- Bardzo dobre śniadanie - pochwalił.- Dawno takiego nie jadłem.Dzięki.Suzan uśmiechnęła się.- Jeny, daj panu spokój - powiedziała do syna.- Niech się pani nie przejmuje.Nie przeszkadza mi.- Co za pierścień masz na palcu? - spytał Jerry.- Wygląda jak wąż.- Bo to wąż - odparł Tanner.- Czyste srebro ze szklanymi oczkami.Dostałem go w miejscowości zwanej Tijuana.Masz.Weź go.- Nie mogę go przyjąć - powiedział chłopiec, spoglądając prosząco na matkę.Potrząsnęła głową.Dostrzegając to, Tanner powiedział:- Twoja rodzina zadała sobie wiele trudu, żeby mi pomóc i sprowadzić doktora do mojego kolegi, żeby mnie nakarmić i przenocować.Jestem pewien, że nie obrażą się, jeśli wyrażę im swoją wdzięczność.dając ci ten pierścień.-Jerry obejrzał się na matkę, a Tanner skinął w jej stronę głową.Uczyniła to samo.Jerry gwizdnął, podskoczył i wsunął sobie pierścień na palec.- Za duży - powiedział z rozczarowaniem.- Daj, zmniejszę go trochę.Ta spirala będzie pasowała na każdy palec, jeśli się ją trochę ściśnie.Zgniótł pierścień i oddal go chłopcu do przymiarki.Był ciągle za duży, ścisnął go wiec jeszcze mocniej - wtedy już pasował.Jerry wsunął pierścień na palec i chciał wybiec z izby.- Zaczekaj! - zawołała za nim matka.- Co się mówi? Chłopiec odwrócił się i powiedział.- Dziękuje ci.Czart.- Mister Tanner - poprawiła go matka.- Mister Tanner - powtórzył chłopiec i wybiegł trzaskając drzwiami.- To ładnie z pana strony - zwróciła się Suzan do Tannera.Wzruszył ramionami.- Podobał mu się przecież - powiedział.- Cieszę się, że mogłem mu sprawić radość.Dopił kawę, skończył papierosa i Suzan dała mu jeszcze jedną filiżankę.Zapalił następnego papierosa.Po chwili z drugiej izby wyszli Sam z doktorem i Tanner zaczął się zastanawiać, gdzie cała rodzina spaławczorajszej nocy.Mężczyźni usiedli przy stole, a Suzan nalała im kawy.- Pański przyjaciel odzyskał przytomność - odezwał się doktor.- Nie mogę jednak na pewno stwierdzić, na ile poważny jest jego stan.Potrzebne będzie prześwietlenie, a tutaj jest to niemożliwe.Nie radziłbym jednak go ruszać.- Jak długo? - spytał Tanner.- Może kilka dni, może kilka tygodni.Zostawiłem trochę lekarstw i pouczyłem Sama jak ma się nim opiekować.Sam mówił mi, że w Bostonie szaleje epidemia i musi się pan spieszyć.Radzę panu, aby jechał pan dalej bez niego.Niech go pan zostawi u Porterów.Będzie tu miał dobrą opiekę.Może potem pojechać z nimi na jarmark wiosenny do Alabamy i zabrać się stamtąd do Bostonu jakąś ciężarówką dostawczą.Myślę że wydobrzeje.Tanner zastanawiał się przez chwile, w końcu skinął głową.- Okay - powiedział.-Jeśli już tak musi być.- Ja tylko dobrze radzę - zastrzegł się doktor.Pili wolno kawę.XIIINo, to chyba będę jechał - powiedział Tanner obejrzawszy wyciągnięty z błota samochód i kiwnął głową w stronę Potterów.- Dzięki.Otworzył kabinę, wspiął się do niej i zapuścił silnik.Wrzucił bieg, zatrąbił dwa razy i ruszył.Na ekranie widział trzech mężczyzn, machających rękoma na pożegnanie.Przycisnął mocniej pedał gazu i po chwili zniknęli mu z oczu.Droga była równa i prosta, jechał wiec szybko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|