[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Nie, stoi całkiem pewnie  zgodził się Villemann. Ale popatrzcie tutaj,ścieżka wiedzie wprost do tamtych drzwi.Czy myślicie, że moglibyśmy wejść downętrza?Taran zakradła się do narożnika, żeby zobaczyć, jak się sprawy mają na tyłachzamku.Po chwili wróciła. Od tamtej strony nie ma żadnych drzwi, ale tutaj też nikt nas nie zobaczy.Musimy próbować tutaj. A jeśli ktoś przyjdzie? Pozostaje tylko mieć nadzieję, że już tu byli, żeby na przykład przynieśćmu jedzenie.Popatrzyli w górę na mury, gdzie tylko otwory strzelnicze stanowiły jakiś wy-łom w ciężkich, gładkich kamiennych powierzchniach. Mieszkałaś tutaj, Danielle?  zapytał Villemann sceptycznie. Nie, nie, jeszcze mój pradziadek zbudował nowy dom. Bardzo rozsądnie postąpił  stwierdził Villemann. Ale jak my się tamdostaniemy?Mówili szeptem, by zwiększyć napięcie. Drzwi są, oczywiście, zamknięte na klucz  rzekła Taran.Były to ciężkie, brzydkie drzwi, które nie wyglądały na specjalnie stare,w każdym razie nie pasowały do spatynowanych i na swój sposób szlachetnychmurów.Wyglądało na to, że zostały tu zamontowane długo po wzniesieniu zam-ku, sprawiały wrażenie, jakby je przyniesiono z obory, kuzni czy innego budynkugospodarczego.Deski krzywe i nie heblowane.Ale zamknięte nie były.To zdziwiło trójkę poszukiwaczy i powinno było skło-nić ich do większej czujności.Weszli do mrocznego korytarza, w którym kroki odbijały się głośnym echem.101  Gdzie my jesteśmy?  spytała Taran. Poczekaj, aż oczy przywykną do ciemności  poradził Villemann.Taran poczuła, że dłoń Danielle szuka jej ręki.Wzruszyło ją to i mocno uści-snęła drobną rączkę, chcąc dodać dziewczynce odwagi.Wyglądało na to, że znajdują się w bocznej części zamku, być może szli, przej-ściem dla służby.W końcu jednak Villemann wymacał schody, na które z otworuwyżej spływało słabe światło. Patrzcie  pokazał. Schody są brudne i pokryte kurzem z wyjątkiembalustrady i wąskiej ścieżki z boku przy balustradzie. Zwietnie  rzekła Taran zadowolona. To znaczy, że ktoś tędy chodzi,prawda? To właśnie miałem na myśli.Kiedy znajdowali się już prawie na górze, nagle skulili się przerażeni.Wyglą-dało na to, że ktoś tu wszedł tą samą drogą co oni.Nie byli w stanie oddychać, ale na dole panowała cisza. To pewnie tylko wiatr, który poruszył jakieś drzwi  stwierdził wreszcieVillemann. Chodzcie, idziemy dalej!Wkrótce znalezli się na piętrze w pomieszczeniu przypominającym hall. Uff! I pomyśleć, że można mieszkać w takim zamczysku duchów  wes-tchnęła Taran. Gdziekolwiek się ruszysz, wszędzie pajęczyny.Gdzie my jeste-śmy? Trzeba iść po śladach  nakazał Villemann.Ruszyli w stronę największych drzwi w tym hallu.Ostrożnie, bardzo ostrożnieje otworzyli. Ooo!  jęknęła Taran. To musi być sala rycerska  powiedział Villemann. Ale niespecjalnieelegancka.Uważajcie na podłogę, może być zdradliwa.Poszli wolną od kurzu ścieżką do innych drzwi w krótszej ścianie sali.Ale jeszcze raz przystanęli zdjęci strachem.Gdzieś nad nimi, prawdopodobniena strychu, trzasnęły jakieś drzwi.Ciężkie, zdecydowane kroki kierowały się kusali rycerskiej. Chowajcie się, szybko!  syknął Villemann w panice.W samej sali raczej nie było widać żadnych kryjówek.Pomieszczenie byłocałkiem po prostu puste. Tam  wskazała Taran, która dostrzegła w pobliżu jakieś nieduże drzwi.Wszyscy troje wślizgnęli się do środka, przymykając za sobą drzwi.Stali bezruchu wstrzymując dech i słyszeli, jak otwierają się drzwi wiodące ze strychudo sali rycerskiej.Ktoś szedł szybkim krokiem tą drogą, którą oni dopiero coprzebyli.Na koniec drzwi wejściowe zamknęły się ze skrzypnięciem, a w zamku zostałprzekręcony klucz.102  Dzięki!  warknął Villemann. Teraz jesteśmy zamknięci od zewnątrz. Ale i tak nam się udało  rzekła Taran cicho. Weszliśmy do zamkuakurat w czasie, kiedy ktoś był na górze.I prawdopodobnie dzisiaj już tu nikt nieprzyjdzie. Chyba masz rację.W końcu rozejrzeli się z zainteresowaniem po pomieszczeniu, w którym zna-lezli schronienie.Była to mała izdebka, w której stało łóżko.Izba miała prawdzi-we okno, a nie tylko otwór strzelniczy.Nic jednak nie wskazywało na to, żebyw ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat ktoś tu mieszkał. Dzięki ci, mały pokoiku  powiedziała Taran. Uratowałeś nas przedujawnieniem. Idziemy dalej?  spytał Villemann. Oczywiście!Wślizgnęli się z powrotem do sali i posuwając się wydeptaną ścieżką, wkrótcestanęli przed nowymi schodami, tym razem węższymi i niższymi.Taran wyjrzałaprzez otwór. Jesteśmy na tyłach zamku  szepnęła. Las podchodzi pod sam mur.Schody na strych trzeszczały złowieszczo, musieli więc iść ostrożnie.Po kilkuminutach znalezli się na górze. Fuj, jak tu okropnie!  skrzywiła się Danielle. Tak.Strych zdawał się ogromny.Ale w głębi zobaczyli jeszcze jedne drzwi.I śladywiodły właśnie tam.Dzieci spoglądały po sobie. Albo służba trzyma tu domowej roboty alkohol, po który ktoś od czasu doczasu przychodzi  powiedział Villemann. Albo też. Albo też. powtórzyła Taran.Poszli w stronę drzwi w głębi strychu.Tak jak się spodziewali, były zamknięte na klucz.I chociaż szukali bardzouważnie, nigdzie go nie znalezli. Może ja zawołam?  zaproponowała Danielle. Dobrze, ale niezbyt głośno  zgodził się Villemann.Dziewczynka przysunęła się do drzwi. Rafael?Wewnątrz panowała kompletna cisza.Taran pochyliła się i zajrzała przez dziurkę od klucza. Widzisz coś?  dopytywał się Villemann. Nic [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl