[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Żadna z widzianych wokół twarzy nie wydaje mu się znajoma, jednak nie czuje się obcy wśród obcych; wie, że jest blisko związany z tymi ludźmi, że są oni jego bliźnimi, że wiąże ich pielgrzymka, którą odprawiają od wielu miesięcy, być może od wielu lat.Teraz wreszcie zbliża się kres owej pielgrzymki.Oto otwiera się przed nim morze, wielobarwne, lśniące; a jego powierzchnia faluje jakby poruszona masą stworzeń ukrytych pod nią lub być może wzburzona wiszącym ciężko na niebie księżycem.Na wybrzeże spadają wielkie fale niczym lśniące, kryształowe szpony, załamują się w całkowitej ciszy, muskają świecące bielą plaże, jakby nie były falami, lecz tylko cieniami fal.Dalej, poza niepokojem żywiołów, z oceanu wyłania się mroczna, gigantyczna sylwetka.Smok morski zwany smokiem Lorda Kinnikena; mówią o nim, że jest największy spośród swego gatunku, że jest królem, którego nigdy nie musnął nawet harpun łowcy.Z jego wygiętego, łuskowatego grzbietu bije w ciemność jaskrawe światło; tajemniczy, lśniący, ametystowy blask wypełniający niebo, plamiący wodę ciemnym szkarłatem.Brzmi dźwięk dzwonów, głęboki, donośny - dzwony biją ciągłym, ponurym zewem, brzmiącym tak, jakby świat cały miał rozpaść się na połowy.Smok wypływa na ląd; jego paszcza wygląda jak wrota jaskini.- Nadeszła wreszcie moja godzina - mówi władca smoków - i teraz należycie do mnie.Pielgrzymi zafascynowani i oszołomieni, zaczarowani wspaniałym, pulsującym, bijącym z niego blaskiem biegną przed siebie, ku niemu i ku otwartemu morzu.- Tak.Tak.Chodźcie do mnie.Jestem królem oceanu Maazmoornem i należycie do mnie.Smok wpływa na płyciznę, fale rozstępują się przed nim, z łatwością wypełza na plażę.Bicie dzwonów staje się jeszcze głośniejsze; nieubłagany, potężny dźwięk podbija świat i przyciska go swym ciężarem, z każdym ich uderzeniem powietrze staje się gęściejsze, cieplejsze, bardziej duszące.Król smoków rozpostarł dwie wielkie niczym skrzydła płetwy, wyrastające mu z karku; skrzydła wynoszą go na wilgotny piach.Wyciąga swe wielkie ciało na ląd, pierwszy spośród pielgrzymów jest przy nim, bez wahania wbiega na wielką łapę, znika.a za nim idą inni, nieskończona procesja istot dobrowolnie oddających się w ofierze, biegnących przed siebie, byle tylko spotkać się z królem smoków.Wchodzą w jego wielką paszczę, nikną w niej, jest wśród nich sam Valentine, trafia tam, w głąb smoczego żołądka.Wkracza w sklepioną salę niewyobrażalnych wręcz rozmiarów, widzi, że zajmują ją legiony połkniętych, miliony, miliardy, ludzie i Skandarzy, i Vroonowie, i Hjortowie, i Liimenowie, i Su-suherisowie, i Ghayrogowie, wszystkie spośród wielu ras Majipooru.A Maazmoorn prze przed siebie, jest już w głębi lądu i nadal pożera.Pożera cały świat, pożera, pożera i jeszcze raz pożera, pożera miasta i góry, pożera kontynenty i morza, pożera cały Majipoor, aż wreszcie nic już nie pozostaje; Maazmoorn leży owinięty wokół planety jak objedzony wąż, który pochłonął jakieś ogromne, kuliste stworzenie.Dzwony biją pieśń tryumfu.- Teraz wreszcie nadeszło moje królestwo.Kiedy sen się skończył, Valentine nie ocknął się w pełni.Świadomie ześlizgnął się w środkowy sen, miejsce, w którym najpełniej wyczuwał i mógł odbierać przekazy; leżał, spokojny, cierpliwy, przeżywając sen, analizując go, próbując interpretować.A potem padło na niego pierwsze światło poranka.Świadomość powróciła.Obok niego leżała Carabella, przebudzona, obserwująca go uważnie.Objął ją, jego dłoń delikatnie, rozkosznie spoczęła na jej piersi.- Miałeś przesłanie? - spytała.- Nie.Nie czułem obecności Pani.Ani Króla.- Uśmiechnął się.- Zawsze wiesz, kiedy śnię, prawda?- Widzę, kiedy nawiedza cię sen.Oczy poruszają ci się pod powiekami, wargi drżą, a nozdrza rozszerzają się jak u ściganego przez myśliwych zwierza.- Czy wydawałem ci się zmartwiony?- Ależ nie, nie.Być może najpierw trochę się zmarszczyłeś, ale potem uśmiechałeś się przez sen, uspokoiłeś się, jakbyś szedł na spotkanie losu, który w pełni zaakceptowałeś.Valentine roześmiał się.- Ach, a potem znów połknął mnie smok morski.- Czy o tym śniłeś?- Mniej więcej.Ale nie tak, jak zdarzyło się to rzeczywiście.Widziałem smoka Kinnikena, jak wypełza na brzeg; wszedłem wprost w niego.Jak chyba wszyscy na świecie.A potem on pożarł cały świat.- Potrafisz wytłumaczyć ten sen?- Tylko oderwane fragmenty.Znaczenie jego całości nadal, mi umyka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|