[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.gdzie? Na biegunie? Gdzie się kryją?Maazmoomie?Słyszę cię, o lądowy bracie, Valentinie, władco bracie.Nareszcie!Wiesz, kim jestem ?Znam cię.Znałem twego ojca.Znałem wielu przed tobą.Rozmawiałeś z nimi?Nie.Jesteś pierwszy.Ale znałem ich.Nie znali mnie, ale ja zna­łem ich.Żyłem przez wiele okrążeń oceanu, bracie Valentinie.I ob­serwowałem wszystko, co dzieje się na lądzie.Więc wiesz, co się dzieje?Wiem.Giniemy.A wy przyczyniacie się do naszej zguby.Nie!Prowadzicie buntowników spośród Zmiennokształtnych.O tym wiemy.Czczą was jak bogów, a wy uczycie ich, jak nas znisz­czyć.Nie, Valentinie - bracie.Wiem, że czczą was jak bogów.Oczywiście, przecież jesteśmy bogami.Nie popieramy ich bun­tu, dajemy tylko to, co dalibyśmy każdemu, kto przyszedłby do nas po nowe życie.Nie pragniemy, by wyparto was z naszego świata.Lecz na pewno nas nienawidzicie!Nie, bracie Valentinie.Polujemy na was.zabijamy.Jemy wasze ciało i pijemy krew, i wyrabiamy z kości tanie błyskotki.Tak, to prawda.Lecz dlaczego mielibyśmy was za to nienawi­dzić, bracie Valentinie? Dlaczego?Valentine nie odpowiedział mu od razu.Leżał zimny, drżą­cy, przy boku śpiącej Carabelli, zastanawiając się nad tym, co usłyszał, nad tym cierpliwym wyznaniem, że królowie oceanu są bogami - co niby miało to oznaczać? - i że nie uczestniczą w buncie.Dowiedział się czegoś całkowicie nowego i nieoczeki­wanego, oto smoki nie żywią do mieszkańców Majipooru żalu, mimo nieszczęść, jakich z ich ręki doświadczały.Za wiele zdarzyło się naraz.Ogrom niepojętej wiedzy tam, gdzie niegdyś był dźwięk dzwonów i poczucie wszechogarniającej obecności.Czyżbyś nie był zdolny do gniewu, Maazmoornie?Wiemy, co to gniew.Lecz czy go czujecie?Gniew nie liczy się i nie o nim mowa, bracie Valentinie.To, co czynią wasi myśliwi, jest zupełnie naturalne.Jest częścią życia, aspektem Tego, Co Jest.Tak jak ja.Tak jak ty.Czcimy To, Co Jest we wszystkich jego przejawach.Zabijacie nas, kiedy przepływamy wzdłuż wybrzeża kontynentu, który nazywacie Zimroelem, uży­wacie naszych ciał, my zaś czasami zatapiamy wasze statki, jeśli wydaje się, że to właśnie uczynić należy w tej chwili, i używamy waszych ciał, a wszystko jest Tym, Czym Jest.Pewnego razu Piurivarzy zabili kilku z nas w swym kamiennym mieście, które teraz jest martwe, myśleli, że popełnili straszliwą zbrodnię, i w ramach zadośćuczynienia zniszczyli je.Nie sądzili, nikt z lądowych dzieci nie rozumie.Wszystko jest tylko Tym, Czym Jest.A jeśli będziemy się opierać teraz, kiedy Piurivarzy sieją wśród nas chaos? Czy to źle stawiać opór? Czy musimy zaakceptować nasz los, ponieważ jest on Tym, Czym Jest?Wasz opór także jest Tym, Czym Jest.A więc twoja filozofia nie ma dla mnie sensu, Maazmoornie.Nie musi, bracie Valentinie.To także jest Tym, Czym Jest.Valentine umilkł na chwilę, dłuższą nawet niż poprzednio, lecz bardzo starannie podtrzymywał kontakt.W końcu powiedział:Chcę, żeby skończył się czas niszczenia.Chcę zachować to, co my na Majipoorze rozumiemy jako To, Co Jest.Oczywiście, że tego właśnie chcesz.I chcę, żebyście mi pomogli.6- Ujęliśmy Zmiennokształtnego, panie - oznajmił Alsimir - twierdzi, że przynosi ważne wieści, lecz chce rozmawiać z to­bą, panie, i tylko z tobą.Hissune zmarszczył brwi.- Myślisz, że to szpieg?- Bardzo prawdopodobne, panie.- Lub nawet zabójca?- Tę możliwość należy mieć zawsze na uwadze, panie, lecz nie sądzę, by przybył tu cię zamordować.Wiem jednak, że jest Zmiennokształtnym, panie, i że nasze sądy o nich zawsze mo­gą być błędne, ale.byłem wśród tych, którzy go przesłuchi­wali, i mam wrażenie, że jest szczery.Wrażenie, panie.- Szczerość Zmiennokształtnych.- Hissune roześmiał się.- Ich szpieg podróżował w najbliższym otoczeniu Lorda Valentine'a, prawda?- Tak powiadano.Więc co mam z nim uczynić, panie?- Powinieneś chyba przyprowadzić go do mnie, prawda?- A jeśli zechce spróbować jakiejś z tych ich sztuczek?- Po prostu będziemy musieli ruszać się szybciej niż on, Alsimirze.Mimo wszystko przyprowadź go.Ryzykowali i Hissune doskonale zdawał sobie z tego spra­wę.Nie sposób jednak nie spotkać się z kimś, kto oznajmia, że jest wysłannikiem wroga, lub skazać go na śmierć od razu, tyl­ko podejrzewając zdradę.Sam przed sobą przyznawał także, że interesującą odmianą będzie zobaczyć wreszcie Metamorfa na własne oczy - po tylu tygodniach marszu przez wilgotną dżun­glę! Przez cały ten czas ani razu nie widzieli wrogów.Ani razu!Obóz rozbili na skraju zagajnika wielkich drzew dwikka, gdzieś przy wschodniej granicy Piurifayne, niedaleko rzeki Steiche.Dwikka rzeczywiście robiły wrażenie.Zdumiewająco wielkie, miały gałęzie sięgające tak daleko, że spokojnie przy­kryłyby duży dom, kora ich była czerwona, z głębokimi pęknię­ciami, liście zaś tak gigantyczne, że w trakcie ulewnego deszczu pod każdym z nich mogłoby znaleźć schronienie ze dwudziestu mężczyzn.Owoce o szorstkiej skórze miały rozmiary ślizgacza, miąższ ich działał oszałamiająco.Lecz botaniczne cuda nie by­ły wystarczającą rekompensatą za męczącą wyprawę w głąb prowincji Metamorfów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl