[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- No, nie stać tutaj! - ryknął na resztę.- Do koi, panowie!- Wiesz co, Palmer, masz bzika - rzucił pod moim adresem Donato.Po czym Wszyscy runęliśmy na koje.Minęły cztery minuty.Pięć.Słyszałem huk maszynerii.Lampy pogasły.Huczenie przeszło w jęk, potem w skowyt.Światła przyćmiły się, następnie pojaśniały i zaczęły migotać na krawędziach.Nie sądziłem, żeby to była moja sprawa, więc leżałem i czekałem.Wkrótce kapitan wrócił.Oparł się o drzwi mojej kajuty i patrzył na mnie.- Coś ważnego? - Chciałem się dowiedzieć starając się, żeby to brzmiało inteligentnie.- Zasilanie wysiadło, to wszystko.- Och - powiedziałem.- A co nawaliło?Westchnął przeciągle.- Nic.Tylko nie działa.- Myślę, że lepiej wstać - orzekłem.- Dlaczego? - spytał i wyszedł.Mimo wszystko wstałem i poszedłem zakomunikować o tym Donatowi, Potterowi i Englandowi.Nie ruszyli się z koi.Nie podobało im się, że kapitan jest spokojny, mówi przyciszonym głosem i nie brakuje mu argumentów.- Wiesz, jeśli jemu się nie uda uruchomić statku, nie dostaniemy się donikąd.Luananie nie mają pojazdów kosmicznych, a my nie zdołamy dotrzeć do żadnej z ich planet - powiedział do mnie England.Wolałbym, żeby tego nie mówił.Poszedłem do Bluma, żeby się czymś zająć.Oczy miał otwarte i niewidzące, mruczał coś do siebie.Próbowałem się w to wsłuchać.“.dziecinko, oni twierdzą, że masz takie same szansę jak każdy, wierz im., , Potrzymam torebkę, mówią, a ty wyjmij bilety.Nie martw się, będę tu, kiedy wrócisz”.I ty im wierzysz.“Mam znakomitą pracę dla ciebie, synu.Lekką pracę, duże napiwki.”- Blum - rzekłem.Spojrzał na mnie.- Wiesz pan co, Palmer? Powiedziała, jeśli w ogóle w nic nie wierzysz, niczego nie stracisz, kiedy to wszystko wreszcie się wyjaśni.Teraz dla mnie wszystko się wyjaśniło.Wirginio.Jestem bezpieczny, Wirginio, nie wierząc.Nic ci wtedy nie mogę odebrać.Miałaś świętą rację.Mówił tak przez dłuższy czas.Wyniosłem się stamtąd i powędrowałem do przodu, odszukałem kapitana.Był w sterowni i przesuwał w przód i w tył jakąś dźwignię, nawet na nią nie patrząc.- Kapitanie - powiedziałem - to pole w, które miała dziewczyna.czy może ktoś sam w nie wpaść, to znaczy bez tych doktorów z Ziemskich Światów itede?- Jest pan pewien, że musisz pan przychodzić i zawracać mi głowę, Palmer? - spytał szeptem, nie spojrzawszy nawet na mnie.Wycofałem się i odparłem:- Myślę, że tak, bo Blum zafundował sobie to samo.- Bzdura! Musiałby doznać naprawdę szoku, żeby ocknąć się w takim stanie.Nic mu nie jest.Zjeżdżaj pan.- On mamrocze, jak to on w nic nie wierzy.W końcu kapitan poszedł ze mną.Przez chwilę obserwował Bluma, potem skonstatował:- Dobra, załatwimy to w ten sposób, że nie będzie wierzył, tak czy inaczej.- I trzasnął leżącego faceta w szczękę tak, że ten aż podskoczył i walnął głową w wewnętrzną grodź.Słyszałem oddech Bluma i wciąż pracującą turbinę parową.- Przypuszczam, że jak się jest nieprzytomnym, to nie ma znaczenia, w co się wierzy - zauważyłem.- Powinien pan wiedzieć - rzekł kapitan.- W porządku, Palmer, weź go pan i idziemy.- Dokąd?- Zamknij się pan.Wyszedł.Pomyślałem, że lepiej będzie, jak z nim pójdę.Zarzuciłem sobie Bluma na ramię.Niemal upadłem pod jego ciężarem.Kapitan czekał na korytarzu.Zaczął iść, kiedy wychynąłem z kajuty, więc podążyłem za nim.Zeszliśmy na dół, na poziom ładownika, i zbliżyliśmy się do śluzy powietrznej.Kapitan Steev zaczął otwierać wewnętrzny zamek włazu.- Co pan zamierza zrobić? - spytałem.- Zamknij się pan - odparł.- Postanowił pan go zabić?- Chcesz pan wrócić do domu?- Nie wiem - rzekłem i zacząłem się nad tym zastanawiać.Kapitan zatrzasnął drzwi włazu i wyprostował się.- Czym się pan martwi, Palmer? - zapytał.- Nie sądzę, żebym panu pozwolił to zrobić, kapitanie.Jest inny sposób.Nie musi pan zabijać tego biedaka.- Wsadź go pan tam, Palmer.Stałem z bezwładnym Blumem na ramieniu i wpatrywałem się w kapitana, a on we mnie.Nie wiem, jak się to mogło skończyć - właściwie wiem, tylko że się wstydzę powiedzieć - kiedy nagle rozległ się jakiś hałas i ktoś wychynął ze śluzy.- No, akurat w porę - jęknęła Wirginia.- Zamknęliście wewnętrzny zamek i przeleżałam tam całą godzinę.Chyba zasnęłam.Kto to? Co się stało Nilsowi?Kapitan wyglądał tak, jakby wysypano mu na twarz kubek mąki.- Kto ci pozwolił wyjść z ładownika?- Luananie - odparła ze spokojem.- W mojej głowie, jakoś tak.Było to zabawne.Powiedzieli mi, jak włożyć kombinezon, wydostać butle z gazem, związać je ze sobą i korzystając z nich oddzielić się od ładownika i od tego czegoś wielkiego i złocistego.Znalazłam się daleko stamtąd i wtedy mipowiedzieli, żebym się schowała za potężnych rozmiarów odłam skalny szybujący w tamtej okolicy.Nastąpił wielki błysk.Luananie powiedzieli, że mam wrócić potem, jak przestaną latać odłamki.Wówczas będzie to łatwiejsze.Wiedzieliście, że kombinezon jest wyposażony w silnik odrzutowy? Luananie powiedzieli mi, jak się nim posługiwać.Puściłem w ruch swoją szczękę i spytałem:- Skąd wiedziałaś, że potrafisz go uruchomić?- To taki silnik jak ten, z którym przylecieliśmy tutaj, prawda? Aż trudno uwierzyć własnym oczom.Nareszcie ruszyło i kapitana.Rzuciłem Bluma na ziemię i zanim kapitan zdołał powiedzieć choćby słowo, pchnąłem go.Z pewnością dostał już w życiu niejeden cios, może i kopniaka, ale nie wierzę, żeby ktoś po prostu podszedł i pchnął go w pierś.Klapnął jak dziecko z rozstawionymi szeroko nogami, i spoglądał na mnie z dołu.- Teraz ty zostaniesz tam i sam się zamkniesz - zapowiedziałem mu.- Zawsze postępujesz z ludźmi nie tak jak trzeba.Wirginia klęczała przy Blumie.- Co jest? Co mu się stało?- Uderzył się po prostu - wyjaśniłem.- Przepraszam cię za moje pytanie, ale czy ty wierzysz, że on cię kocha?- O tak! - odparła natychmiast.- No to ja ci coś poradzę.Zostań tu z nim i pokołysz go trochę, póki nie otworzy oczu, słyszysz? Potem mu powiedz, że.powiedz, że mu wierzysz.To wszystko.Kapitan pozbierał się z podłogi i wstał, po czym otworzył usta, żeby ryknąć.Ale to ja ryknąłem pierwszy.Nie wiem, skąd mi to przyszło, wierzyłem jednak, że mogę sobie na to pozwolić, a czas był odpowiedni do wierzenia.- Zmykaj stąd i pilnuj steru! Już cię tu nie ma! To pudło skoczy jak oparzony piskorz, jeśli zostawiłeś stery, a tych dwoje miało już dość wrażeń.Ruszaj szybko! Jesteś tu jedyną osobą, która wie, jak to się robi.A ja jedyną osobą, która wie, jak robić co innego.Dobra? Dobra! - powiedziałem i pchnąłem go.Warknął na mnie, ale wszedł na drabinę.Przykucnąłem obok tych dwojga i przyglądałem się im.Czułem się wspaniale, naprawdę wspaniale.- Wirginio, wiesz, co to za dzień? - spytałem.- To dzień, kiedy wszystko się wyjaśnia.Prawda? Prawda [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl