[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niemal z reguły trzymali pod pachą pistolety maszynowe, gotowe do strzału.Mieli ogorzałe twarze i posługiwali się skąpym językiem uzbrojonych mężczyzn.Miriam widziała, jak jednym kopniakiem wyważali drzwi palestyńskich domów, a potem pod lufami wyprowadzali na jaskrawe słońce pustynne ogłupiałych fedainów, ich kobiety i dzieci.Wtedy w jej sercu obudziła się jakaś dzika, krzykliwa radość, jakby nareszcie coś wypełniało, jakieś oczekiwanie tysiącleci, jakby wypełniało się marzenie zakneblowane w pokoleniach Izraela, które przepalało do cna umęczone ciała milionów Żydów Europy i Azji, przez całe wieki ożywiało te gromady wiecznych wędrowców, mrocznych, ciemnych, zalęknionych, żarliwych, przeklętych i zarazem wybranych.Kiedy Miriam po raz pierwszy zobaczyła potężnego mężczyznę, który jednym kopniakiem rozwala drzwi palestyńskie, wydało się jej, że sam Bóg jest przy tym obecny i kiwa głową przyzwalająco.Miriam nie myślała wtedy o przestraszonych i bezradnych fedainach, lecz o całej wściekłej ludzkości, którą wreszcie jeden żydowski kopniak przywołuje do porządku.Miała oczy pełne łez i czuła w sercu dumę, wdzięczność, gorącą wiarę.Odpuszczała światu wszelkie zło, bo oto nadeszła chwila wyrównania krzywd, a Żydzi nigdy więcej nie mieli być wzgardzeni, poniżeni i prześladowani.Lecz uniesienie trwało krótko.Miriam była wrażliwą dziewczyną, miała też sporo zdrowego rozsądku.Ale może nie starczyłoby jej ani wrażliwości, ani rozsądku, gdyby nie zobaczyła następnej sceny, całkiem banalnej wprawdzie, najzwyklejszej w świecie, a jednak zawsze pouczającej.Żołnierze izraelscy, jak to żołnierze po prostu, stanęli twarzą w twarz z fedainami, lecz fedaini byli przygarbieni, ramiona trzymali na karkach, dzieci ich wrzeszczały, choć nic się nie działo, kobiety ich wrzeszczały, choć nikt się nimi nie interesował, natomiast żołnierze stali na nogach rozkraczonych, twarze mieli kamienne, dość głupie i pyszałkowate w tym kamiennym wyrazie, a palce trzymali na spustach pistoletów.I tak stali, nieporuszeni, oczekując dalszych rozkazów oficera, który cienką trzciną rysował na piasku pustynnym jakieś kreski i kółka, do tego stopnia skupiony w obliczu swej historycznej decyzji, że wyglądał jak bezmyślny błazen, czym wcale się nie różnił od wszystkich innych oficerów pod słońcem.Lecz dla Miriam była to scena przejmująca, ponieważ dziewczyna uprzytomniła sobie, że uczestniczy w bezsensie, bo przecież żaden kopniak wymierzony palestyńskiemu fedainowi nie wymaże stuleci historii i nie będzie stanowić zadośćuczynienia.Nie była na tyle wykształcona, aby w owej chwili pomyśleć, że uczestniczy w odwiecznym naśladownictwie i że ci izraelscy żołnierze nawet swego władczego rozkroku nie wymyślili, bo tak zawsze stawał człowiek uzbrojony i świadomy swojej siły przed człowiekiem bezbronnym i pokonanym.Tak stawał rzymski legionista przed obalonym Machabeuszem i Odoaker na ruinach Koloseum, frankoński rycerz wobec powiązanych postronkami Sasów, Maluta Skuratow przed klęczącymi bojarzynami, Bismarck w Wersalu, Stroop na ulicy płonącego getta, wietnamski partyzant pod Dien_Bien_Fu.I tak mieli stawać przed pokonanymi wszyscy zwycięzcy, aż do skończenia świata.Więc nie było to wiele warte i Miriam odeszła, aby jak najszybciej zapomnieć o tej głupiej scenie.Ale przecież nie mogła zerwać pęt, które ją związały, tak jak inni nie mogą zerwać.Później jakoś do nich przywykła i już nie odczuwała ani satysfakcji, ani szczególnej dolegliwości.Dopiero w jakiś czas potem, kiedy skonstatowała, że jest w ciąży, a jej izraelski mąż cieszył się z tego faktu hałaśliwie i pyszałkowato, jak gdyby zrobienie dziecka własnej żonie było wydarzeniem bez precedensu na tym najlepszym ze światów, Miriam przeżyła noc wielkiego lęku.Było upalnie.Księżyc świecił ponad pagórkami, oliwiki i tamaryszki rzucały niebieskie cienie.Miriam stanęła w oknie swego domu.Patrzyła na niebo, księżyc, pagórki.Czuła, jak nigdy dotąd, przejmujący lęk na myśl, że urodzi człowieka.Bała się tego i pragnęła przekląć swoje łono.Przypomniały jej się dziwne słowa z okresu dzieciństwa, spędzonego w klasztorze, odczytywane z Ewangelii cichym, łagodnym głosem siostry Weroniki.I Miriam powtórzyła te słowa, lecz donośnie i gwałtownie, kierując je w stronę nieba: "Panie, czemuś mnie opuścił!" Wtedy wszedł do pokoju mąż Miriam, który miał czterdzieści siedem lat i osłabiony słuch, i powiedział łagodnie: "Ja ciebie nie opuściłem, ja jestem w pokoju obok.Może ci przynieść coś do picia?" Te słowa pogodziły Miriam z jej przeznaczeniem.Ale kiedy urodziła córeczkę, doznała wielkiej ulgi.Być może jednak doznałaby takiej samej ulgi, wydając na świat syna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl