[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Do ich stolika podszedł uśmiechnięty mężczyzna o krępejsylwetce. Dawno cię nie widziałem  powiedział do Andrzeja. Zgadza się, nie było mnie przez tydzień w Gdyni.Napijesz się, ozdobo literatury?  Nie odmówię  mężczyzna delikatnie przysiadł nastołku.Andrzej wlał do szklanki pozostałą w butelce zawartość. Od kiedy?  spytał podsuwając mu wódkę. Od ośmiu dni.Zaczęło się od kieliszka koniaku.Paweł popatrzył na gościa i teraz dopiero zauważył, żesiedzący przy ich stoliku mężczyzna jest w skrajnej rozpaczy. Wypij bracie  zachęcił Andrzej  my na razie musimyodpocząć.Zaserwowałem sobie przed chwilą taką samąszklanczyszkę.I głowa do góry! Przedwczoraj, w szpitalu,czytałem twój artykuł, nie jest więc z tobą tak zle, jak sądzisz. W szpitalu?  w oczach nieznajomego błysnęło za-interesowanie  co ci było? Za dużo wypiłem i święty Piotr już zaczął wpisywać doksięgi moje nazwisko, ale jakoś się wykręciłem.A on terazmartwi się, co zrobić z zamazaną rubryką.Nieznajomy podniósł szklankę do ust i drobnymi łyczkamiwypił całą zawartość.Andrzej patrzył na to uśmiechniętynieco ironicznie. To nie wystarczy! Masz tu pięćdziesiąt złotych, oddasz,gdy dojdziesz do siebie, my już musimy iść  Andrzejpoderwał się. Nos do góry, będziesz się jeszcze z tegośmiał.Wyszli. Co to za pijaczyna?  spytał Paweł.Andrzej przekrzywił głowę, podniósł ku Pawłowi twarz iwpatrywał się weń jednym okiem. Człowiek bardzo podobny do ciebie.Kocha swoją pracę,zależy mu na niej i trzęsie się z przerażenia, że go z niejwyrzucą.Osiem dni temu wypił kieliszek koniaku i od tegoczasu nie może przestać pić.Marzy więc o tym, aby go trafiłszlag.Ty byś w podobnych okolicznościach tak samopostępował, dobrze mówię?Paweł był w tak znakomitym nastroju, że sens przemowyAndrzeja niezupełnie do niego dotarł. Człowiek powinien kochać swoją pracę  powiedział izaczął wesoło opowiadać o szkole, że zaś Andrzej mu nie przerywał, rozgadał się na dobre.Zastanawiał się głośno,dlaczego fakt, że nie chciał wypić bruderszaftu odsunął go odkoleżanek w zespole, żalił się w pogodny zresztą sposób naswój odludkowaty tryb życia, na koniec zaczął mówić oMarcinie. Bo widzisz, to że Marta widzi w nim jakąś urojonąwielkość, zmieniło Marcina w bufona.Jakiż on okropnieważny, nadęty, pomiatający ludzmi, którzy normalnie, rze-telnie wypełniają swoje obowiązki. Jak na przykład ty? Jak na przykład ja  przytaknął Paweł. Zajrzymy do Zacisza ?Kilka jeszcze godzin włóczyli się po knajpach, dyskutowali,błaznowali, pili wódkę.Na koniec, gdy wydali całą posiadanągotówkę, poszli nad morze.Było lodowato, choć wiatr  odziwo!  prawie milczał.Hałasowało tylko morze, ale bezprzesady, tak sobie zwyczajnie, jednostajnie, marudnie.Księżyc był w pełni.Andrzej oparł się o falochron, zagapił w księżyc. Pamiętam taki wiersz Marcina, napisał go po obejrzeniukolorowego zdjęcia ziemi wykonanego z księżyca.Zanudzałwtedy każdego podtykając mu to zdjęcie, wiesz: fragmentbezbarwnego pejzażu księżycowego i ogromna, barwna kulaziemska nad nim.A ta brosza błękitnobiałaupięta starannie w czarnym atłasieWszechświatato Ziemia.Miękko płynie w czerniwschodząc i zachodząci wschodzącnad nimibrązowa wypływa plama z mlecznych pereł odmętówżart barwnyafrykański.%7łarzy się nad Martwymwielki sen jubilerakropla światłasenna.Tu pumeks i żarmróz także wariackie temperaturytak bliskohoryzont.Krucha aparaturkaz bibułek zapałekdrżyich nadziejąbo znowu bo znowuma wznieść się do góryw noc ciemnąku kropli.Popatrz Neil tam w górzeiskrzy cudowne piekiełkogłodu wojen i klęskjubilerski sen białobłękitnymilcząco zwinnydelfin i słoń i ogier wolny w bieguco czasem rekinie kły szczerzą.Popatrz Neil.Uwierzysz?Nie uwierzysz.Ostrożnie stawiasz nasze pierwsze kroki. Ja też napisałem wiersz  powiedział Paweł  po-słuchaj: Rozdzwoniło mi się wnętrze klekotemI złoto słychać było i srebro i złom żelaznyI mewy, mewy się śmiały.Paweł skończył i popatrzył na Andrzeja.Po chwili obajzwijali się ze śmiechu. U ha!  wrzasnął Andrzej  Kozaczok!I obaj puścili się w tany, przy czym Andrzej wywijającnogami usiłował w melodię  Kozaczoka wbić słowa starej,góralskiej piosenki, co brzmiało mniej więcej tak:Ja się będę opie-opie-rałaWy mnie chłopy cią-cią- cią-ciągta.Zaciągta-amnie za sto-za stodołę.Niestety, nie dana była Andrzejowi możliwość dorobieniardzennie polskiego tekstu do ukraińskiej melodii, przer-wało mu rzucone znienacka: Wesoło, obywatele, co? Bardzo wesoło, obywatelu  zgodził się entuzjastycznieAndrzej  można pana prosić?  skłonił się grzecznie ipróbował porwać milicjanta w tany. Spokój! Co jest! Dowód osobisty!  milicjant zapaliłlatarkę, kierując światło na twarz Andrzeja. Proszę bardzo!  Andrzej wyprostował się sportowo,zrobił w tył zwrot, przybił obcasami i ponownym zwrotemstanął znów twarzą w twarz z panem władzą. Dowód osobisty!  w głosie milicjanta nie było jużpoprzedniej pobłażliwości. Oto jestem! Stanowię najbardziej osobisty dowód, jakimożna sobie wyobrazić. Przestań, Andrzej!  Paweł stanął obok niego proszę, panie sierżancie, oto mój dowód.Andrzej, podajswój [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl