[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W końcu jakby pogodził się z sobą, uklęknął ostrożnie i wyciągnął spod łóżka odrapany kuferek.Otworzył go z wysiłkiem i rozwinął przy­kurzoną szarą szatę, rozrzucając po podłodze kulki naftaliny i poczer­niałe cekiny.Założył ją, otrzepał nieco z kurzu i raz jeszcze wczołgał się pod łóżko.Po licznych stłumionych przekleństwach i głośnym brzęku porcelany wynurzył się znowu ściskając w ręku wyższą od sie­bie laskę.Była grubsza niż normalne laski, przede wszystkim z powodu rzeź­bień pokrywających ją od końca do końca.Były niezbyt wyraźne, ale budziły uczucie, że gdyby człowiek przyjrzał się im dokładniej, szybko by tego pożałował.Albert otrzepał się i spojrzał na swe odbicie w lustrze nad umywalką.- Kapelusz - stwierdził.- Nie mam kapelusza.Kapelusz jest nie­zbędny do czarów.A niech to!Wybiegł z pokoju.Wrócił po kwadransie, w którym zmieściła się okrągła dziura wycięta w dywanie przed łóżkiem Morta, srebrny papier zza lustra Ysabell, igła z nitką z pudełka pod kuchennym zlewem i kilka cekinów wyskrobanych z dna kuferka.Końcowy rezultat nie był tak dobry, jak mógłby się spodziewać, i miał tendencję do zawadiac­kiego zsuwania się na jedno oko.Był jednak czarny, miał gwiazdy i księżyce i obwieszczał całemu światu, że właściciel jest bez wątpienia magiem, choć prawdopodobnie magiem zdesperowanym.Po raz pierwszy od dwóch tysięcy lat Albert czuł, że jest odpowie­dnio ubrany.To uczucie trochę go zaniepokoiło.Raz jeszcze się zasta­nowił, nim w końcu nogą odsunął chodnik przy łóżku i laską wyrysował na podłodze okrąg.Czubek laski pozostawiał linię rozjarzonej oktaryny, ósmego kolo­ru widma, koloru magii, barwy imaginacji.Albert zaznaczył na obwodzie osiem punktów i połączył je w for­mę oktogramu.W pokoju rozległo się niskie brzęczenie.Alberto Malich stanął na środku oktogramu i wzniósł laskę nad głową.Czuł, jak ożywa mu w dłoniach, czuł mrowienie uśpionej mocy, przeciągającej się leniwie niczym rozbudzony tygrys.Powróciły dawne wspomnienia potęgi i czarów - wspomnienia brzęczące w zasnutych pajęczynami zakamarkach umysłu.Po raz pierwszy od wieków czuł, że znowu żyje.Oblizał wargi.Buczenie umilkło, pozostawiając dziwną, jakby wy­czekującą ciszę.Malich podniósł głowę i wykrzyknął pojedynczą sylabę.Z obu końców laski trysnęły błękitno-zielone płomienie.Strugi oktarynowego ognia strzeliły z ośmiu punktów oktogramu i pochłonęły maga.Wszystko to nie było właściwie konieczne, jednak magowie uwa­żają, że należy dbać o pozory.Te zresztą przestały być istotne, gdyż Alberto Malich natychmiast zniknął.***Stratohemisferyczne wichry szarpały płaszcz Morta.- Gdzie jedziemy najpierw? - krzyknęła mu do ucha Ysabell.- Bes Pelargic! - odpowiedział.Wichura unosiła jego słowa.- Gdzie to jest?- W Imperium Agatejskim! Na Kontynencie Przeciwwagi!Wskazał ziemię.Nie popędzał specjalnie Pimpusia pamiętając, jak daleka droga ich jeszcze czeka.W tej chwili rumak galopował swobodnie ponad ocea­nem.Ysabell zerknęła na potężne zielone bałwany z grzywami białej piany i mocniej przytuliła się do Morta.Chłopiec dostrzegł w dali ścianę chmur oznaczającą odległy kon­tynent.Z trudem powstrzymał chęć, by płazem miecza ponaglić Pim­pusia do szybszego biegu.Nigdy jeszcze nie uderzył konia i nie był całkiem pewien, jak zwierzę na to zareaguje.Mógł tylko czekać.Spod jego pachy wysunęła się dłoń ściskająca kanapkę.- Mam z szynką albo z serem i papryką - zawołała Ysabell.- Mo­żesz zjeść, i tak nie masz nic do roboty.Mort zerknął na wilgotny trójkąt chleba i spróbował sobie przypo­mnieć, kiedy ostatnio coś jadł.Dawno, już poza zasięgiem zegara.Żeby to obliczyć, potrzebowałby kalendarza.Wziął kanapkę.- Dzięki - powiedział z wdzięcznością, na jaką było go jeszcze stać.Małe słońce staczało się do horyzontu, ciągnąc za sobą leniwe świa­tło dnia.Chmury wznosiły się coraz wyżej, obrysowane różowo-pomarańczowym blaskiem.Po chwili dostrzegł pod nimi ciemniejszą plamę lądu, a tu i tam także światła miast.Pół godziny później był już pewien, że rozróżnia pojedyncze bu­dynki.Agatejska szkoła architektury preferowała niskie, krępe piramidy.Pimpuś tracił wysokość i wreszcie jego kopyta znalazły się o kilka stóp nad falami.Mort sprawdził klepsydrę i delikatnie szarpnął za uzdę, by skierować konia w stronę portu, nieco na Krawędź od kursu.W porcie stało na kotwicy kilka statków, w większości jednożaglowych kutrów handlujących wzdłuż wybrzeża.Imperium nie zachęcało swych poddanych do dalekich podróży, gdyż mogliby zobaczyć rzeczy zakłócające spokój ich ducha.Z tych samych powodów wokół całego kraju zbudowano mur, patrolowany przez Niebiańskich Gwardzistów.Ich głównym zadaniem było deptanie po palcach tych, którzy pomyśleli, że może wyjdą na parę minut zaczerpnąć świeżego powietrza.Nie zdarzało się to często, ponieważ poddani Imperatora Słońca byli na ogół całkiem zadowoleni z życia wewnątrz muru.Jest faktem ogólnie znanym, że każdy siedzi po jednej albo po drugiej stronie muru.Jedyne, co można na to poradzić, to zapomnieć albo wykształ­cić sobie twardsze palce.- Kto tutaj włada? - spytała Ysabell, gdy płynęli nad portem.- Imperatorem jest jakiś chłopiec - wyjaśnił Mort.- Ale zdaje się, że naprawdę rządzi wielki wezyr.- Nie wolno ufać wielkim wezyrom - oznajmiła mądrze Ysabell.I rzeczywiście, Imperator Słońce nie ufał.Wezyr, którego imię brzmia­ło Dziewięć Wirujących Zwierciadeł, miał bardzo stanowcze poglądy na to, kto powinien rządzić krajem, na przykład że właśnie on.A teraz chło­piec dorastał i zaczynał zadawać pytania w rodzaju: „Nie sądzisz, że mur wyglądałby lepiej, gdyby miał kilka bram?” albo „Tak, ale jak właściwie jest po drugiej stronie?” Wezyr uznał więc, że dla dobra samego impera­tora powinien on zostać boleśnie otruty i wrzucony do dołu z wapnem.Pimpuś wylądował na zagrabionym żwirze przed niskim pałacem o niezliczonych komnatach.Przy okazji mocno naruszył harmonię wszechświata[8].Mort zeskoczył z siodła i pomógł zsiąść Ysabell.- Tylko nie wchodź mi w drogę, dobrze? - poprosił.- I nie zada­waj pytań.Wbiegł po stopniach z laki i ruszył przez puste komnaty.Co jakiś czas zatrzymywał się i z klepsydry odczytywał swoją pozycję.Wreszcie skręcił w jakiś korytarz i przez ażurową ścianę zajrzał do długiej niskiej sali, gdzie dwór spożywał kolację.Młody Imperator Słońce siedział ze skrzyżowanymi nogami u szczy­tu maty.Płaszcz z piór i gronostajów leżał rozpostarty za jego plecami.Dworzanie zajmowali miejsca przy macie zgodnie ze ścisłym i skom­plikowanym systemem pierwszeństwa.Nie można było nie zauważyć we­zyra, który podejrzliwie grzebał w swojej miseczce squishi i gotowanych wodorostów.Nikt nie szykował się na śmierć.Mort przeszedł kawałek dalej, skręcił za róg i niemal się zderzył z kilkoma potężnymi Niebiańskimi Gwardzistami, zebranymi wokół dziurki w papierowej ścianie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl