[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Świetnie - powiedział.- Doskonale.Wierz mi, to wyjątkowa okazja.Niech twoi ludzie skontaktują się z moimi.Sam trzymaj się z tyłu.W porządku? Cześć.- Odsunął przedmiot od ucha.- Drań - mruknął.- Naprawdę rozbiję lampę - powtórzyła Conena.- A która to? - spytał niespokojnie dżin.- A ile ich masz? - zdziwił się Nijel.- Zawsze myślałem, że dżiny mają po jednej.Dżin wyjaśnił znużonym głosem, że ma kilka.Pewną niewielką, ale położoną w dobrym punkcie, lampę, gdzie mieszka w tygo­dniu; inną, dość unikalną lampę za miastem; starannie odnowiony chłopski kaganek wśród winnic w dzikiej, nie zniszczonej okolicy Quirmu; a od niedawna również zestaw starych lamp w dokach Ankh-Morpork; doki mają ogromny potencjał i kiedy tylko dotrą tam biznesmeni, przerobi swoje lampy na okultystyczny odpowied­nik kompleksu biurowego i winiarni.Słuchali z podziwem, jak ryba, która przypadkiem trafiła na wykład o lataniu.- A kim są ci twoi ludzie, z którymi mają się skontaktować ci inni? - zapytał Nijel, który był pod wrażeniem, choć nie wiedział dokładnie, dlaczego i co na nim owo wrażenie wywarło.- Właściwie to nie mam jeszcze żadnych ludzi - odparł dżin i zrobił dziwny grymas, jednak z wyraźnie wygiętymi w górę kącikami ust.- Ale będę miał.- Wszyscy cisza - przerwała ostro Conena.- A ty zabierzesz nas do Ankh-Morpork.- Na twoim miejscu bym posłuchał - dodał Kreozot.- Kiedy wargi tej młodej damy przypominają skrzynkę na listy, najlepiej ro­bić, co każe.Dżin zawahał się.- Nie znam się najlepiej na transporcie.- Ucz się - poradziła Conena.Przerzuciła lampę z ręki do ręki.- Teleportacja to poważny problem - oświadczył zdesperowa­ny dżin.- Może jednak zjemy razem.- To wystarczy - przerwała mu Conena.- Potrzebne mi będą.dwa duże płaskie kamienie.- Dobrze, dobrze.Tylko się uspokój.Postaram się jak najle­piej, ale to może się okazać poważną pomyłką.Astrofilozofom z Krulla udało się kiedyś dowieść ponad wszelką wątpliwość, że wszystkie miejsca są jednym miejscem, a odległości między nimi to tylko iluzja.Wieści o tym wprawiły w zakłopotanie wszystkich myślicieli, ponieważ teoria ta nie wyjaśniała, między innymi, istnienia drogowskazów.Po latach zmagań z problemem przedstawiono go w końcu Ly Tin Weedle, uważanemu za najwięk­szego filozofa na Dysku*.Ten po namyśle oznajmił, że choć w isto­cie wszystkie miejsca są tylko jednym miejscem, miejsce to jest bardzo duże.W ten sposób przywrócono psychiczny ład.Odległość jednak.pozostała fenomenem czysto subiektywnym.Istoty magiczne mogą zmieniać ją wedle woli.Co nie znaczy, że dobrze im to wychodzi.Rincewind siedział przygnębiony wśród okopconych ru­in Biblioteki.Próbował się zorientować, co takiego wyda­je mu się nie w porządku.Właściwie to wszystko.To nie do pomyślenia, by Biblioteka spłonęła.Stanowiła przecież największą skarbnicę magii na Dysku.Była podstawą wszelkich czarów.Każde użyte kiedyś zaklęcie zosta­ło zapisane w jakiejś księdze.Spalenie ich to.to.* On sam zawsze się za takiego uważał.Brakowało popiołów.Było mnóstwo popiołu spalonego drew­na, mnóstwo łańcuchów, sporo poczerniałych kamieni, masa od­padków.Ale tysięcy ksiąg nie da się łatwo spalić.Pozostają po nich strzępy okładek i stosy lekkiego popiołu.A tego nie widział.Rincewind zaczął rysować coś w sadzy palcem u nogi.Do Biblioteki prowadziły tylko jedne drzwi.Były jeszcze piwni­ce - widział prowadzące do nich zasypane gruzami schody - ale tam nie można ukryć wszystkich książek.Nie można ich również teleportować, są odporne na działanie magii.Ktokolwiek by pró­bował, skończyłby z mózgiem na kapeluszu.Gdzieś wysoko nastąpiła eksplozja.Pierścień pomarańczowego ognia uformował się mniej więcej w połowie wysokości czarodzicielskiej wieży, pofrunął w górę i odleciał w stronę Ouirmu.Rincewind okręcił się na zaimprowizowanym siedzisku i spoj­rzał na Wieżę Sztuk.Odniósł niejasne wrażenie, że ona też na nie­go patrzy.Co prawda nie miała okien, ale zdawało mu się, że do­strzega jakiś ruch między rozkruszonymi blankami.Zastanowił się, jak jest stara.Z pewnością starsza niż Uniwersy­tet.Starsza niż miasto, które powstało wokół niej niczym piarg wokół szczytu góry.Może nawet starsza niż geografia.Rincewind wiedział, że bardzo dawno temu kontynenty wyglądały inaczej, a potem do­piero układały się niby szczeniaki w koszu.Być może wieża przypły­nęła tu na skalnych falach nie wiadomo skąd.Może istniała jeszcze, zanim powstał Dysk, chociaż o tym Rincewind wolał nie myśleć.Bu­dziło to w myślach niewygodne pytania, kto ją wybudował i po co.Zwrócił się do sumienia.Odpowiedziało: nie mam żadnych pomysłów.Rób, co chcesz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl