[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istota - postać z na wpół zestalonej lawy o grubo ciosanych ludzkich kształtach - otoczyła mnie ramionami tak dalece, jak mogła sięgnąć, i ściskała.Moje zaklęcie wytrzymało, ale uniesiony zostałem ponad krawędź krateru.- To nie zadziała! - powiedziałem, próbując roztopić tę istotę.- Do diabła z twoim gadaniem! - nadszedł głos z jakiegoś miejsca wysoko w górze.Szybko pojąłem, że stwór z lawy ma ochronę przed prostymi zaklęciami, które w niego miotałem.W porządku, a więc strąć mnie.Wydostanę się stamtąd, lewitując.Feniks znów powstanie.Ja.Przeleciałem nad krawędzią i spadałem.Ale był kłopot.Ciężki kłopot.Płynne stworzenie przywarło do bańki moich sił.Magia jest magią, a nauka nauką, ale są punkty, w których się ze sobą zgadzają.Im większy ciężar chcesz poruszyć, tym więcej many musisz zużyć.Tak więc pozwoliłem zmylić moją czujność i teraz spadałem do ognistego dołu mimo lewitacyjnego zaklęcia, które uniosłoby mnie wysoko, gdybym nie był tak obciążony.Natychmiast zacząłem wypowiadać zaklęcie, które miało utrzymać mnie na określonej wysokości.Ale kiedy skończyłem, spostrzegłem, że coś mi się przeciwstawia - inne zaklęcie.Czar, który podczas spadania ciągle zwiększał masę obciążającego mnie stworzenia dzięki wchłanianiu materiału.Jeśli nie liczyć przestrzeni między moimi stopami, gdzie widziałem zmącone jezioro ognia, ta rzecz otaczała mnie płynną masą.Przychodziła mi do głowy tylko jedna droga ucieczki, lecz nie wiedziałem, czy mam dość czasu.Zająłem się zaklęciem, które miało mnie zmienić w wypełniony iskrami wir podobny do tego, jaki uprzednio przywdział mój przeciwnik.Kiedy mi się to udało, zdjąłem z siebie zaklęcie ochronne i odleciałem.Wydostałem się przez otwór w dole.Byłem już tak blisko tej bulgoczącej powierzchni, że wpadłbym w panikę, gdyby nie to, że nawet mój umysł zmienił się w wyniku transformacji w coś statycznego i zrównoważonego.Muskając zniekształconą przez ciepło powierzchnię lawy, przeleciałem obok mocno obciążonej istoty z ożywionej skały i wznosiłem się już w szybkim tempie, poniewierany i podrzucany przez fale gorąca, kiedy ta natrafiła na wznoszący prąd i zniknęła.Zacząłem się unosić jeszcze szybciej dzięki dodaniu własnej energii i pomknąłem w górę alejami dymu oraz pary, mijając błyskające pociski lawy.Nadałem ptasi kształt memu jarzącemu się wirowaniu, wessałem manę i wydałem długi, przeciągły, wzmagający się okrzyk.Gdy docierałem do krawędzi, rozpostarłem skrzydła wzdłuż rozchodzących się linii energii, szukając mojego wirującego przeciwnika.Nic.Ciskałem się do tyłu i do przodu, krążyłem.Jego, jej, tego nigdzie nie było widać.- Jestem tutaj! - krzyknąłem.-- Stań teraz naprzeciw mnie!Ale nie było odpowiedzi, tylko katastrofa pode mną, tam skąd dochodził huk kolejnych eksplozji.- Chodź! - krzyknąłem.- Czekam!A więc zacząłem szukać Elaine, lecz nie było jej tam, gdzie ją zostawiłem.Mój przeciwnik, zniszczył ją albo zabrał ze sobą.Rzuciłem przekleństwo niczym grzmot i zakręciłem się, tworząc wielki wir, wznoszącą się wieżę świateł.Popędziłem w górę, zostawiając daleko w dole ziemię i ten płonący pryszcz.Nie umiem powiedzieć, jak długo, rozwścieczony, ujeżdżałem prądy silnych wiatrów na wielkich wysokościach.Wiem, że okrążyłem świat kilka raz y, nim zacząłem wykazywać jakiekolwiek oznaki racjonalnego myślenia, nim uspokoiłem się na tyle, by sformułować cokolwiek, co przypominałoby plan.Było oczywiste, że to jeden z moich towarzyszy próbował mnie zabić i zabrał mi Elaine.Zbyt długo unikałem kontaktów z moim rodzajem.Teraz wiedziałem, że nie zważając na ryzyko, muszę ich odszmkać, by zdobyć wiedzę, której potrzebowałem dla samoobrony, dla zemsty.Ruszyłem w dół, gdy zbliżyłem się^ do Bliskiego Wschodu.Arabia.Tak.Pola naftowe, miejsca, w których w obfitości występują drogie substancje zanieczyszczające środowisko, tryskające z ziemi i nasycone maną.Dom tego, którego zwą Derwiszem.Zachowując postać Feniksa, mknąłem od pola do pola niczym pszczoła.Smakowałem, wykorzystywałem moc, by wesprzeć zaklęcie, pod którego wpływem działałem.Szukałem.Szukałem trzy dni, przesuwając się nad ponurymi krajobrazami, odwiedzając pole za polem.Było to jak seria bufetów z zakąskami.Tak łatwo można by użyć many, by przekształcić obszary leżące poza miastami.Ale oczywiście byłoby to rozdawanie za darmo, pod wieloma względami.Potem, szybując nisko nad mieniącymi się piaskami, gdy na wschodzie zapadał zmierzch, zrozumiałem, że znalazłem to, czego szukałem.Pole naftowe, do którego się zbliżałem i nad którym później krążyłem, nie różniło się od innych.Ale utkwiło w królestwie mojej wrażliwości, jakby postawiono przy nim znak.Poziom many był tu znacznie niższy niż na jakimkolwiek innym polu, które badałem.A w takim miejscu musiał działać jeden z nas.Rozpostarłem się tak, że moja sylwetka jeszcze bardziej się rozrzedziła.Odnalazłem właściwy pułap.Zacząłem krążyć.Tak, istniał wzór.Stawało się to tym bardziej oczywiste, im dokładniej badałem ów obszar.Część uboga w manę stanowiła z grubsza okrąg leżący blisko północno-zachodniego narożnika pola, a jego centrum było blisko łańcucha wzgórz.Być może miał tam na polu jakieś oficjalne stanowisko.Jeśli tak było, jego obowiązki musiały być ograniczone do minimum, a sama praca byłaby tylko przykrywką.Zawsze był raczej leniwy.Poruszałem się po coraz mniejszych spiralach i w końcu opadłem ku środkowi okręgu, jakby to była dziesiątka na tarczy.Pędząc tam, spostrzegłem małą, walącą się budowlę z suszonej na słońcu cegły, która zajmowała ten teren, zlewając się niemal z otoczeniem.Warsztat albo magazyn, siedziba stróża.Nie miało znaczenia, na co to wyglądało.Wiedziałem, czym to musiało być.Zanurkowałem i wylądowałem przed budynkiem.Cofnąłem zaklęcie, przybrałem znów ludzką postać.Pchnąłem poorane przez pogodę, nie zamknięte na zasuwę drzwi i wszedłem do środka.Pustka, tylko kilka zniszczonych mebli i mnóstwo kurzu.Zakląłem cicho.To musiało być to.Chodziłem wolno po pomieszczeniu, szukając jakiejś wskazówki.Z początku nic nie widziałem, nawet niczego nie czułem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl