[ Pobierz całość w formacie PDF ] .– Czy obchodzi cię jeszcze to, co się dzieje z elfami? Ledwo posługujesz się naszą mową!– Oczywiście, że mnie obchodzi – odrzekł gniewnie Tanis.– Jesteście również moim ludem!– W takim razie dlaczego obnosisz się ze swym ludzkim pochodzeniem? – Gilthanas wskazał zarośniętą twarz Tanisa.– Sądziłem, że będziesz czuł się zawstydzony.– Przerwał, przygryzając wargę i czerwieniąc się.Tanis ponuro pokiwał głową.– Tak, wstydziłem się, i dlatego odszedłem.Lecz jeśli czułem się zawstydzony – kto mnie do tego zmusił?– Wybacz, Tanthalasie – powiedział Gilthanas, potrząsając głową.– To, co powiedziałem, było okrutne i doprawdy nie to miałem na myśli.Chodzi tylko o to.gdybyś tylko rozumiał, jakie grozi nam niebezpieczeństwo!– Powiedz mi więc! – Tanis praktycznie krzyknął z frustracji.– Chcę zrozumieć!– Opuszczamy Qualinesti – rzekł Gilthanas.Tanis zatrzymał się i popatrzył na elfa.– Opuszczacie Qualinesti? – powtórzył tak wstrząśnięty, że przeszedł na mowę powszechną.Towarzysze usłyszeli go i szybko wymienili spojrzenia.Stary czarodziej sposępniał i szarpnął się za brodę.– Chyba nie mówisz tego poważnie! – rzekł cicho Tanis.– Opuszczacie Qualinesti? Dlaczego? Z pewnością nie jest aż tak źle.– Jest jeszcze gorzej – powiedział ze smutkiem Gilthanas.– Rozejrzyj się, Tanthalasie.Widzisz ostatnie dni Qualinostu.Weszli już na ulice miasta.Na pierwszy rzut oka Tanisowi wydawało się, że wszystko wygląda dokładnie tak samo jak wtedy, gdy opuścił je pięćdziesiąt lat temu.Nie zmieniły się ani ulice wysypane błyszczącym tłuczniem, ani osiki, które rosły wzdłuż nich.Czyste ulice migotały jasno w słońcu, osiki może urosły, a może nie.Ich liście połyskiwały w świetle późnego poranka, wysadzane złotem i srebrem gałęzie szeleściły i śpiewały.Domy stojące wzdłuż ulic nie zmieniły się.Ozdobione były kwarcem i lśniły w słońcu, rzucając małe tęcze barw wszędzie, gdzie tylko spoczęło oko.Wydawało się, że wszystko jest takie, jakie lubią elfowie – piękne, uporządkowane, niezmienne.Nie, to nieprawda, uświadomił sobie Tanis.Pieśń drzew była teraz smutna i płaczliwa, nie spokojna i radosna, jaką pamiętał Tanis.Qualinost zmieniło się rzeczywiście i sama ta zmiana była zmianą.Próbował jakoś pojąć ją, zrozumieć, mimo iż poczucie straty dławiło jego duszę.Zmiana była nie w domach, nie w drzewach ani w słońcu, które przeświecało przez liście.Zmiana wisiała w powietrzu.Naładowane było napięciem, jak przed burzą.Idąc ulicami Qualinostu, Tanis dostrzegł coś, czego nigdy przedtem nie widział w swej ojczyźnie.Zobaczył nierozwagę.Zobaczył pośpiech.Zobaczył niezdecydowanie.Zobaczył panikę, desperację i rozpacz.Spotykając przyjaciół, kobiety obejmowały ich i płakały, po czym rozstawały się i śpieszyły każda w swoją stronę.Dzieci siedziały przygnębione, nie rozumiejąc, co się dzieje, wiedząc tylko, że zabawa byłaby niestosowna.Mężczyźni gromadzili się w grupy i nie spuszczając dłoni z mieczy, obserwowali czujnie swe rodziny.Tu i tam płonęły ogniska, bowiem wszystko, co było im drogie, a czego nie mogli zabrać ze sobą, elfowie woleli zniszczyć niż pozwolić pochłonąć nadchodzącej ciemności.Tanisa zasmuciło zniszczenie Solace, lecz widok tego, co się działo w Qualinoście, ranił jego duszę, jak ostrze tępego noża.Nie zdawał sobie sprawy, że tak wiele dla niego znaczyło.W głębi serca wiedział, że nawet jeśli nigdy tu nie wróci, Qualinesti będzie zawsze istnieć.Ale nie, traci nawet to.Qualinesti zginie.Tanis usłyszał dziwny odgłos, odwrócił się i zobaczył, że stary mag płacze.– Jakie plany poczyniliście? Dokąd się udacie? Czy zdołacie uciec? – Tanis pytał smutno Gilthanasa.– Otrzymasz odpowiedź na to pytanie, i wiele innych, aż za wcześnie, za wcześnie – szepnął Gilthanas.Wieża Słońca wznosiła się wysoko ponad wszystkie inne budynki Qualinostu.Blask słońca odbity od złotej powierzchni tworzył iluzję wirującego ruchu.Drużyna weszła do wieży w milczeniu, przytłoczona pięknem i majestatem prastarej budowli.Tylko Raistlin rozglądał się, jakby wcale mu to nie zaimponowało.Jego oczy nie widziały tu piękna, tylko śmierć.Gilthanas zaprowadził towarzyszy do małej alkowy.– Ten pokój znajduje się tuż przy głównej komnacie – rzekł.– Mój ojciec jest teraz na spotkaniu z głowami domostw, gdzie planowana jest ewakuacja.Mój brat poszedł już zawiadomić go o naszym przybyciu.Kiedy narada zakończy się, zostaniemy wezwani.– Na jego gest weszli elfowie, niosąc dzbanki i misy z zimną wodą.– Proszę, odświeżcie się, póki czas pozwala.Towarzysze napili się, a następnie zmyli kurz podróży z twarzy i rąk.Sturm zdjął pelerynę i jedną z chusteczek Tasslehoffa starannie wypolerował swą zbroję najlepiej jak potrafił.Goldmoon rozczesała swe lśniące włosy, lecz została w płaszczu zapiętym pod szyję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|