[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Piotr wyszedł z wagonu jako ostatni i - ku swojemu zdumieniu - natknął się na dziewczynę w mini, która podbiegła do niego i ucałowała, zanim zdążył wykonać jakiś gest.- Romek, wreszcie jesteś! - zawołała.- Bardzo przepraszam - wykrztusił, purpurowiejąc-ale chyba pomyliła mnie pani z kimś innym.- Rzeczywiście - dziewczyna cofnęła się o krok Wyglądała na zmieszaną.- Pan nie jest Romkiem?- Bardzo żałuję, ale nie.- Romek to mój kuzyn z Gliwic, nie widziałam go od lat - powiedziała dziewczyna i ruszyła wzdłuż wagonówLebiediew, który nie pozostawał obojętny na wdzięki kobiece, powiódł za nią wzrokiem.Było na co popatrzeć.Smukłe nogi, obcisły sweterek rozpuszczone luźno włosy i ogromna naturalność w zachowaniu połączona z lekką nonszalancją.Poczuła chyba, że na nią patrzy, bo na wysokości wagonu restauracyjnego odwróciła się i rzuciła promienne:- Jeszcze raz bardzo pana przepraszam.Piotr ruszył ku wyjściu.Nie miał jeszcze sprecyzowanego planu.Chciał zacząć od rozejrzenia się po okolicy zamieszkiwanej przez „zwornik nr 4".W kiosku (przypadkowo jeszcze czynnym) kupił plan miasta.I szukając dzielnicy Stogi, przeszedł do postoju taksówek.Nie było kolejki, taksówek zresztą też.Deszcz się wzmagał.Lebiediew stanął na krawężniku, żałując, że pozbył się parasola zamachowca.Nie miał wprawdzie zamiaru nikogo więcej nim zabijać, ale moknąć nie lubił.Usłyszał odgłos kroków na chodniku.Odwrócił się.To była dziewczyna z peronu.- Nic nie podjeżdża? - zapytała.- Niestety - chcąc ukryć swój wschodni akcent, starał się mówić gardłowo.- Pan jest cudzoziemcem? - Dziewczyna otworzyła parasolkę.Skinął głową.- Niemiec?- Amerykanin.Ale polskiego pochodzenia.Niebo nad pobliską stocznią przekreśliła błyskawica i rozległ się grzmot.- Zaraz lunie jeszcze mocniej - powiedziała dziewczyna.- Okropnie pan zmoknie, stojąc tutaj.- Ale chyba się nie rozpuszczę.- Mam tuż obok zaparkowanego maiucha.I.i kuzyn nie przyjechał, mogłabym pana gdzieś podrzucić - zaproponowała.Miała piękne, migdałowe oczy i szyję z gatunku łabędzich.Nie mógł odmówić.XRuszając w stronę fiata dziewczyny Lebiediew omiótł wzrokiem cały rozległy teren parkingu.Nie zauważył jednak nic podejrzanego.- Właściwie powinnam się przedstawić - powiedziała nagle piękna gdańszczanka.- Nazywam się Joanna Jabłońska.- Edward Rogers, ale proszę mi mówić Ted - przedstawił się nazwiskiem, jakie widniało na dokumentach otrzymanych od Colemana.- Rogers? A mówił pan, że jest pan Polakiem z pochodzenia.- Moja mamusia wpadła na pomysł, żeby poślubić starego Rogersa, który trząsł handlem tekstyliami w Detroit - odparł z uśmiechem.Szarpnęła dźwigienką rozrusznika.- Więc gdzie mam pana podrzucić, Ted?- Chciałbym zatrzymać się w jakimś hotelu.- Tego vis-a-vis dworca nie polecam.Ale co powiedziałby pan na Novotel? Czysty, nowoczesny, opodal Starego Miasta.- Pani jest moją przewodniczką.W trakcie drogi Joanna opowiedziała mu trochę sobie.Studiowała grafikę w tutejszej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, a poza tym dorabiała jako modelka i projektantka wystaw.- Od czterech lat muszę dbać sama o siebie i nawet mi to jakoś wychodzi.Jej niepokojąca bliskość działała na Lebiediewa jak narkotyk.Nigdy dotąd nie poznał dziewczyny z takim stylem.Jego jednodniowe romanse z koleżankami po fachu dostarczały tyleż zabawy, co niesmaku.Podczas pierwszego pobytu w Polsce, mimo że niejedna panienka oglądała się za rosłym mężczyzną, nie miał odwagi na zaloty.Któraż z dumnych Polek poleciałaby na Ruska.Jako „Amerykanin" czuł się troszeczkę pewniej.Spoglądał z zachwytem na regularny profil dziewczyny, wspaniałe piersi, szczupłe nogi i wysmukłe palce śmiało zmieniające biegi, i czuł, że głupieje.Novotel przypominał kawałek tortu dość niedbale ciśnięty między zbiorowisko ruin.Trochę dalej za Motławą zaczynało się rekonstruowane Stare Miasto z potężną wieżą Kościoła Mariackiego.- Jesteśmy na miejscu - powiedziała Joanna.Czuł, że powinni się rozstać, ale bardzo nie chciał.- Jestem pani bardzo wdzięczny, Joanno, i czy mogę zaprosić panią na kolację?- Chętnie, jestem bardzo głodna.Ale uprzedzam, płacę sama za siebie.- O tym podyskutujemy, kiedy przyjdzie płacić za rachunek.Ten wieczór miał smak czerwonego wina.Ponieważ restaurację hotelową bardzo prędko zamknięto, przenieśli się do pokoju wynajętego przez Piotra.- Odwiedziny gości tylko do dwudziestej drugiej - zaczął marudzić portier, ale zielony banknot natychmiast rozwiał jego moralne skrupuły.Siedzieli więc w pokoju.Z radia sączyła się dobra muzyka nadawana w wieczornej audycji Trójki.Mówiła głównie Joanna.Wyglądało na to, że nie ma ochoty rozstawać się z Piotrem.Opowiadała mu o swoim dzieciństwie - była sierotą, wychowywały ją zakonnice.- Właściwie zaczynałam już nowicjat.ale okazało się, że nie mam powołania.Potem zaczęłam studia.Prawie wyszłam za mąż.ale rozwiało się.Chyba mam pecha.Spróbował skrócić dystans, ale odsunęła się od niego.- Niech zostanie, jak jest - powiedziała łagodnie, wpatrując się w niego oczami o ogromnych, rozszerzonych źrenicach.- Nie uważaj mnie za mniszkę, ale ja żeby z kimś być, najpierw się muszę zakochać.To zupełnie jak ja - powiedział.I zamilkł.Przez dłuższą chwilę wisiała między nimi absolutna cisza.Lebiediew czuł, że jest coś niezręcznego w tej sytuacji.On udający kogoś zupełnie innego, niż był - „Amerykanin" z kresowym akcentem.A ona? Podobał się jej, czuł to.Ale jednocześnie poza słowną bezpośredniością kryła się jakaś olbrzymia rezerwa.Tymczasem minęła północ.- Muszę już lecieć - powiedziała Joanna, dopijając wino.- Rano czeka mnie wiele pracy.Ale chyba się jeszcze zobaczymy.Długo zamierzasz zostać w Gdańsku, Ted?- Tydzień - odparł szczerze.- To na pewno zdarzy się jeszcze jakaś okazja.Oboje byli lekko wstawieni.Joanna wstała i podkręciła radio.- Pożegnalny walc.Zatańczysz?Wziął ją w ramiona i tańczyli, krótko, bardzo krótko, ponieważ nagle dziewczyna przytuliła się do niego całym ciałem.Poczuł, że drży.Chciał przygarnąć ją mocniej.Odsunęła się zdecydowanie i odwróciła głowę.Mógłby przysiąc, że w kąciku oka dostrzegł łzę.- Będę musiała zostawić przed hotelem samochód, bo nie mam ochoty dmuchać glinom w balonik.Na szczęście mieszkam niedaleko.- Odprowadzę cię - zaproponował.- Będzie mi miło.Kiedy zniknęła w łazience, aby poprawić makijaż, Lebiediew zainteresował się oknem.Otworzył je.Tuż za ścianą znajdował się trawnik.Piotr przymknął lekko okno i zdjął zabezpieczający łańcuszek.Potem z dziewczyną wyszli w noc.Łasy na napiwki portier otworzył im drzwi, gotów był przywołać taksówkę.- Dziękuję - powiedziała Joanna.- Spacer świetnie nam zrobi.Dróżką między rumami, obok starych, wypalonych spichrzów dotarli nad Motławę.Po burzy sprzed paru godzin nie zostało śladu, tylko Powietrze zrobiło się chłodniejsze i świeższe.Miasto o tej porze było prawie puste.Na Długim Targu hałasowała grupka pijaków, w cieniu Zielonej Bramy całowali się zakochani.Lebiediew znów chciał objąć Joannę, ta jednak odsunęła się od niego.Milcząc skręcili w jedną z bocznych uliczek.Natychmiast zawisła nad nimi olbrzymia bryła bazyliki, potem jeszcze jeden zakręt.- Tu mieszkam - plastyczka wskazała wąską kamienicę.- Mam pracownię tam, na samej górze.- Wskazała owalne okienko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|