[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Wybierał zawsze temat główny - w tym przypadku było to wspomnienie morza - a potem wplatał weń miliardy szczególików, nieskończoną liczbę zapisków pamięci tych wszystkich nieszczęśników, których opanował.Walił jak setki rozregulowanych, w pełni zautomatyzowanych rzutników, w które ktoś na oślep powtykał slajdy z rozmaitych dyscyplin.Niby totalny bezsens, ale była metoda w tym szaleństwie.Szedłeś po piasku plaży.I widzisz nagle, że rośnie tu zielona trawa, a potem, kiedy patrzysz uważniej, widzisz, że na tej trawie pasie się stado ośmiocentymetrowych krów.Pasą się, przeżuwają, a mistrzowsko rzucony światłocień prowokuje pewność, że tak ma być i koniec.Nie dziwisz się, że na wydeptanych ścieżkach stoi szereg stołów z halogenowymi lampkami i czarnymi maszynami do pisania marki Mercedes.Nie dziwi cię też, że spiętrzone nieopodal palmy konfigurują się w kształt wieżowca i mimo że jest upalny dzień, dostrzegasz światło zapalone w mieszkaniach i deszcz spływający po odległych szybach.Wszystko jest na swoim miejscu.Z tym, że nie według ziemskich reguł.To prawa fantosa.Wcisnąć ci do głowy swoją wizję rzeczywistości, aż nie będziesz się już dziwił, tylko zostaniesz tu jak w swoim własnym domu.Tak działała alienryna.Mamiła inną, lepszą czy może bezpieczniejszą konfiguracją znanych elementów.Nanizywała na własne nitki to, co zdołała tylko odnaleźć.Ogrom tego, co tu zastali, porażał.Spokojem i perfekcją.Nie tego oczekiwałem, pomyślał, skubiąc wargę.Zaskoczył nas, skurczybyk.Punkt po jego stronie.Zerknął na zegarek.Dwadzieścia osiem po jedenastej.Czas.- Zaczynaj, Harry - powiedział, zatrzymując wzrok na holo- sprzęcie.- Twój ruch.Fritken łapczywie zaciągnął się klozapersem, z trudem odrywał wzrok od piętrzących się zewsząd kreacji.Widać było, że przeżuwa swoje obawy, podobnie jak i Ravaughan.Niezbomie pochylił się nad sprzętem, zdjął z łysiejących włosów czapkę, a potem szybkim, sprawnym ruchem założył hełm.Nie patrząc nawet w ich stronę, mruknął do technika, który natychmiast wetknął w jego hełm pęk kolorowych przewodów.Ich początek sięgał miniaturowej konsoli, za którą usiadł Nonze.Tam było serce tej produkcji.Tam spoczywał cyfrowy zapis holokonwersji wizji Fritkena.Wokół nich, na trójpalczastych, stalowych łapach rozwijały się teleskopowe rzutniki holoobrazów, przygotowane specjalnie na tę okazję przez Siellens-Zerdhol & Focusi.Mierzyły dobrze ponad dwa metry, a ich precyzyjne, fototropowe zdawałoby się ruchy narzucały skojarzenie z prehistoryczną rośliną.Nonze manipulował przy klawiaturze; wielkie, czarne paluchy śmigały niczym taktyczne pociski napastujące cel.Nie na marne.Coraz to nowe elementy wyłaniały się ponad przygarbioną postacią Fritkena.Miał już monitory odbijające zakłócenia i miniplatformę na hydraulicznych wysięgnikach, która umożliwiała mu szybkie przemieszczanie się bez względu na rodzaj podłoża.Kiedy wreszcie wszystko znieruchomiało, usłyszeli suchy trzask klapki hełmu.Matowa szyba-monitor, na której przyjdzie Fritkenowi kontrolować poszczególne sekwencje własnej kreacji, odcięła jego twarz niczym przyłbica.- Jesteś, Harry - w głosie Nonze wibrowało maskowane podniecenie.- Za piętnaście sekund rozpoczynam twój show, bracie.Masz dobre, spokojne EEG, tętno dziewięćdziesiąt uderzeń na minutę i właściwą akomodację.Ruszaj.Ravaughan zrozumiał, że Fritkena już tu nie ma.Stał na swojej platformie, z szeroko rozstawionymi, pokrzywionymi nogami, w wielkich, magnetycznych butach i dłoniach trzymających na piersi coś w rodzaju joysticka.Wszystkie elementy zdawały się służyć tylko jednemu.Podtrzymaniu jego wielkiej, opancerzonej hełmem głowy.- Gówno z tego będzie - syknął stojący na uboczu Biffon.- Śmieszy mnie cały ten cyrk.Tracimy czas, Ravaughan.Speedofritz dłubał palcem w piasku.Chyba coś rysował, ale nie było czasu przyjrzeć się szczegółom.Nonze rozpoczął emisję, a Fritken gwałtownie zgiął się w pół.Najpierw przechodziło to przez jego ośrodkowy układ nerwowy, a dopiero potem, po wstępnej akceptacji, sprzęgało zwrotnie z procesorem, który bez namacalnego opóźnienia ładował zapis w projektory.Piasek wokół ich butów zawirował.Fritken trzymał się swoich drążków z pochyloną do przodu głową, jak człowiek idący na spotkanie wichury.A potem nagle wyprostował się.Złapał kontrolę nad skonwersowanym zapisem swoich id.- Patrzcie! - Nonze wskazał palcem holorzutniki.- Zaczyna się.Nawet Speedofritz oderwał wzrok od bazgrołów na ziemi.Ravaughan zmrużył oczy w rozbłysku pierwszych elementów wizualizacji Fritkena.Przestrzeń wokół zakrzywiała się, rwała niczym pajęcza sieć pod cielskiem atakującego szerszenia.Obrazy drżały jak skulone z zimna psy, kolory spływały wzdłuż horyzontu.Na chwilę pojawiło się drugie słońce, ale szybko zniknęło, kasując zarazem to, które tu zastali.Jęk rozrywanej ziemi, a może tylko krzyk wystraszonych receptorów.Zapach ozonu.Jezu, zdążył jeszcze pomyśleć.Co on tam ma, w tej swojej łysawej głowie? Co, do cholery, siedzi w tym krzywonogim faceciku? Stado Obcych? Zbiorowa podświadomość Junga?- Dzień dobry panu - usłyszał cichy głos.- Zgubiłam się, proszę pana.Dziewczynka miała nieco ponad metr wzrostu i okrągłe, plastykowe okulary na zadartym nosie.Pocierała dłonią o dłoń, a jej pasiaste, pobrudzone błotem rajtuzy poruszały się rytmicznie.Na stopach nosiła czerwone butki Nike'a, na pełnej potarganych włosów główce przycupnęła granatowa czapeczka z przezroczystym daszkiem.- Proszę pana - powtórzyła dziewczynka.- Czy pan mnie słyszy? Nazywam się Amenthy Fritken i nie wiem, gdzie jest mój dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|