[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bez rozpoznania ich uzbrojenia nie można opuścić wyspy, ale to powinno się wyjaśnić w Tees".Zszedł z wału i skierował się do miejsca, gdzie było najwięcej ludzi.Otaczali dużą połać ubitej i twardej jak klepisko ziemi.Podjeżdżały tu zaprzęgi wielkorogich antylop, przywożąc worypełne drobnego żwiru.Mężczyźni po dwóch brali wór i wysypywali jego zawartość na klepisko.Inni, stojąc dokoła z narzędziami do kopania ziemi, wybierali piasek z dołów i rzucali go na kupy żwiru.Kierowała tym wysoka i chuda kobieta.- Czy potrafisz mi dokładnie objaśnić, dlaczego miesza się piasek ze żwirem? - zwrócił się do niej Awaru.- Masz rację, że o to pytasz - odparła z uśmiechem.- Niby wszyscy wiedzą dlaczego, ale prawie nikt nie wie dokładnie.Chyba - uśmiechnęła się znowu ukazując zęby jak pestki - że zajmuje się tym równie dawno jak ja.Do wyrobu sztucznego kamienia potrzebne są: piasek, żwir, woda słodka, nigdy zaś morska.Czwarty składnik robi się z pewnego rodzaju gliny o kolorze niebieskawym lub zielonym.Suszy się ją na słońcu, dopóki nie stwardnieje całkiem, a następnie rozciera na drobny proszek.Jeśli chce się otrzymać wyrób szczególnie dobry i mocny, trzeba glinę suszyć nie na słońcu, lecz w gorącym piecu.Sztuczny kamień otrzymuje się więc mieszając piasek ze żwirem i wodą oraz proszkiem glinianym.Mokrej papce nadaje się dowolny kształt, a w krótkim czasie zastyga ona stając się twarda jak skała.Powstają z tego budowle i mury mocniejsze wielekroć od zwykłych glinianych.Można tym też pokrywać wały nadmorskie, które oprą się naporowi fal lepiej niż palisada z pni.Za ludźmi kopiącymi piasek ciągnęły się łąki na podmokłym gruncie, dalej płynął strumień podążający do zatoki.Na jego brzegu dostrzegł Awaru kilka zaprzęgów, a na nich wielkie bukłaki, do których gromadka mężczyzn wlewała wodę czerpaną ze strumienia.Za nimi były już kępy zarośli biegnących szerokim łukiem w dal, zawsze w tej samej odległości od brzegu zatoki.Wystarczyło wejść pomiędzy nie, aby skryć się bez śladu.Awaru ruszył z wolna w stronę strumienia, przebrnął przez wodę i nie spiesząc się wkroczył między kępy krzaków.Wyrastały z podmokłego gruntu, a ich korzenie były odsłonięte z ziemi, czarne i lśniące, podobne do wetkniętych w błoto suchych patyków.Dopiero na pewnej wysokości zaczynały się zielone gałęzie z gęstymlistowiem.Szedł w głąb zarośli, a potem, upewniwszy się, że nikt go już nie widzi, skręcił i przyspieszając kroku, puścił się wokół zatoki przegradzającej drogę do Tees.Sheri wybiegł naprzód, zapuszczał się w przesmyki pomiędzy kępkami, zawracał z futrem zamoczonym na nogach i brzuchu i próbował innego przejścia.Awaru, zważając na jego ruchy, omijał głębokie jeziorka skryte w krzakach, miejscami brodził w rzadkim błocie lub przebiegał kilkoma susami po uginającym się gruncie.Ominąwszy jedną z kęp, natknął się na Rai stojącego na sztyw­nych łapach, z ogonem wyprostowanym do tyłu.Niewiele kroków przed nimi, za otwartą polanką, chwiały się czubki krzaków i trzaskały gałązki.Cofnął się i ukrył, przywoławszy szeptem sheri.Na otwartą przestrzeń wyłonił się Wanyangeri.Był sam.Nad­szedł od strony lądu i kierował się ku zatoce.Nisko zgięty pod gałęziami, nadsłuchiwał i badał okolicę, po czym przemknął do następnej grupy krzaków i pod jej osłoną posuwał się dalej.Na podmokłym gruncie zostały odciśnięte ślady stóp.Awaru oparł dłoń na grzbiecie Rai.- Za nim.- szepnął.Sheri zbliżył nos do świeżego tropu.Prowadził nie spiesząc się i ani razu Awaru nie zobaczył przed sobą sylwetki Wanyangeri, ani też nie dostrzegł ruchu gałęzi.Ślady znikały w trawie albo w błotnistych bajorkach, ale zawsze sheri odnajdywał je po drugiej stronie.Z największą ostrożnością dotarli do miejsca, gdzie poprzez rzedniejące zarośla ukazał się odległy wał otaczający zatokę.Awaru czołgając się, wyjrzał spod liści.Wanyangeri stał opodal i patrzał w stronę zatoki.Na wybrzeżu nikt nie poruszał się, ludzie na­prawiający wał zostali daleko.Wanyangeri schylił się i z ukrycia pod korzeniami wyciągnął torbę, którą zawiesił sobie na plecach.Była podobna do tej, jaką widział Awaru u hodowcy antylop.Wanyangeri poszukał jeszcze w swoim schowku, wydobył zeń długi nóż i wsunął go do torby ukrywając ostrze, ale uchwyt pozostał widoczny na zewnątrz.„Ucieka z wyspy? - zdumiał się Awaru.- Takimi nożami pływacy bronią się przed rekinami.Ale płynąc w biały dzień? I dlaczego z tej strony wyspy, która jest odwrócona od stałego lądu? On wraca."- pomyślał i poczuł, jak serce ściska mu zazdrość i nagły żal, że to nie on odchodzi.Jak gwałtowna fala wezbrało w nim pragnienie ucieczki, chęć zobaczenia swoich.Teraz, natychmiast! I wszystko mieć już poza sobą.Wanyangeri, wróg, w tej chwili stał się tylko kimś ze starej ojczyzny.Podniósł się z ukrycia i poszedł mu naprzeciw.Po kilku krokach ochłonął.Zrozumiał, że pokazanie się Wanyangeri nie doprowadzi do niczego dobrego.Spróbował wsunąć się w krzaki, ale było już za późno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl