[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moon przynajmniej nigdy nie odrzuciła kuzyna za jego techowe zainteresowania, co uczyniłaby każda prawdziwa Letniaczka.To skłaniało Arienrhod do tolerowania ich związku, w nadziei, że nawet tak nikłe kontakty z techniką pomogą Moon przygotować się na swe przeznaczenie.Przynajmniej nie jest z nim w ciąży - nawet Letniacy pielęgnują “zgubę dzieci" i wiedzą, jak jej używać.Gdyby znalazł się w pałacu, czekając na nią.- Jesteś pewien, że Moon teraz “uczy się" z tymi sybillami na ich wyspie? Czy będzie tam bezpieczna?- Równie bezpieczna, co wszędzie wśród Letniaków, Wasza Wysokość.Przypuszczalnie nawet bardziej.Być może będzie już na Neith, gdy tam wrócę.- Powiedziałeś też, że widziane przez ciebie sybille nie są obłąkane? - spytała ostrzejszym tonem.Miała nadzieję sprowadzić tu dziewczynę, nim zarazi się chorobą sybilli, ale było już za późno.- Nie są, Wasza Wysokość - pokręcił głową.- Całkowicie panują nad swoimi atakami.Nigdy nie widziałem żadnej, która by tego nie czyniła.- Uspokoił ją swym brakiem strachu.Arienrhod przyglądała się malowidłu na ścianie ponad głową kupca.Dopóki dziewczyna jest zdrowa, wszystko inne jest mało ważne; choroba może być nawet zaletą, ochroną, jeśli dzięki niej utrzyma zaufanie Letniaków.Znów spojrzała na kupca.- Przekażesz jej wiadomość od kuzyna, którą ci dostarczę.Chcę, by przybyła do Krwawnika.Moon musi przypłynąć tu z własnej woli; Letniacy nigdy by się nie pogodzili z porwaniem sybilli.Kupiec trzymał pochyloną głowę; nie mogła dojrzeć jego miny, choć się lekko wzdrygnął.- Ależ, Wasza Wysokość, skoro zostanie sybillą, może się bać przybyć do miasta.- Przybędzie.- Uśmiechnęła się Arienrhod.- Znam ją, przybędzie.- Zrobi to, jeśli uzna, że coś grozi jej kochankowi.- Dobrze mi służysz.- uprzytomniła sobie, że zapomniała jego imienia, i nie użyła go - kupcze.Zasługujesz na hojną zapłatę.- Bogowie, muszę się starzeć.Jej uśmiech zmienił się lekko i nacisnęła kilka podświetlonych klawiszy na poręczy fotela.- Myślę, że przekonasz się o wymazaniu wszystkich długów, które zaciągnąłeś na kupno nowych towarów na handel.- Dziękuję, Wasza Wysokość! - Patrzyła, jak podczas składania hołdu podskakuje mu obwisła twarz, nie znosiła widoku brzydoty wywołanej starością, choć z drugiej strony cieszyła się świadomością własnej na nią odporności.Odprawiła go bez ostrzeżenia, by zachował spotkanie dla siebie.Był jej dalekim, lecz lojalnym krewniakiem; wiedziała, że bez względu na zdumienie wywołane swą dziwną pieczą i dziwnym przedmiotem tej opieki nigdy o nic nie zapyta ani niczego nie zdradzi.Zwłaszcza że płaci mu tak dobrze.Gdy odszedł, wstała z fotela w małej prywatnej komnacie i podeszła do drzwi, odsuwając na bok białe płyty.Zastała za nimi czekającego w większej sali Starbucka, niezupełnie spodziewanego.Miał z sobą Psy - ziemno-wodne drapieżniki z Tsieh-punu, idealnie dostosowane do tropienia merów.Ich sfora kłębiła się w dalekim kącie komnaty, machając kończynami zakończonymi mackami i warcząc na siebie bezładnie.Sam Starbuck opierał się jednak ze zwykłą dlań w szerszym otoczeniu bezczelnością o potężny samathański stół, stojący bardzo blisko jej lewego boku.bardzo blisko drzwi.Zastanowiła się, czy podsłuchiwał; uznała, że pewnie tak, lecz także, że to nieważne.Był zakapturzony i odziany na czarno, lecz zamiast dworskiego stroju nosił wygodny skafander termiczny, obwieszony przyborami łowieckimi.Gdy się wyprostował, zabłysło światło na skrytym w pochwie nożu.Skłonił się jej sztywno, lecz dopiero po tym, jak spojrzał na nią badawczo, z ciekawością w ciemnych oczach.- Już wyjeżdżasz? - zapytała go z chłodem w głosie.- Tak, Wasza Wysokość.Jeśli was to zadowala.- Wychwyciła lekkie naśladowanie obrzędu wymienianego między równymi.- Zadowala mnie bardzo.- Tak, zżymaj się, mój łowco zbyt pewny siebie.Nie jesteś pierwszy, lecz kolejny i być może nie ostatni.- Im szybciej wyjedziesz, tym lepiej.Będziesz teraz polował w rezerwacie Wayawayów?- Tak, Wasza Wysokość.Pogoda jest tam dobra i powinna się utrzymać.- Zawahał się i podszedł do niej.- Zapewnicie mi szczęście na łowach.? - Gładził jej ramię przez tkaninę.Uniósł maskę, przyciągnęła rękoma jego twarz, całując ją z obietnicą większej nagrody.- Dobrych łowów.Kiwnął głową i odszedł.Patrzyła, jak zbiera Psy i rusza na poszukiwanie życia i śmierci.7- Wprowadzenie.Ocean powietrza.ocean kamienia.Leciała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl