[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Dobry wieczór, panie Trawiñski! Dobry wieczór, panie Halpern!UScisn¹³ wyci¹gniêt¹ d³oñ wysokiego, doSæ zaniedbanie ubranego Halperna. Pan wyszed³ spacerowaæ po mieScie? Tak, trochê chcia³em siê przejSæ. £Ã³dx o zmroku bardzo ³adna.Ja co dzieñ wychodzê z kantoru, aby siê przejSæ i aby siêprzypatrzyæ miastu. Pan jesteS amator, panie Halpern. Co pan chcesz, jak siê piêædziesi¹t szeSæ lat prze¿yje w mieScie, jak siê widzi go ci¹gle,jak siê zna wszystkich, to mo¿na zostaæ amatorem. Co s³ychaæ w mieScie nowego? Co s³ychaæ? S³ychaæ xle, zrobi³ siê ³adny deszcz z protestowanych weksli, mo¿na je bê-dzie kupowaæ na funty.Ale to wcale nic nie szkodzi. Jak to? Ga³ganów diabli wezm¹, a £Ã³dx i tak zostanie.Panie Trawiñski, ja ju¿ w £odzi widzia-³em gorsze czasy.A ¿e po z³ych nastaj¹ lepsze, to i teraz tak bêdzie, po co to z tego robiægwa³t.Dla m¹drych jest zawsze dobry czas. A kiedy¿ bêdzie dla uczciwych?  zapyta³ ironicznie. Sza, panie Trawiñski, oni maj¹ niebo, po co im dobre czasy. Grosman siê podobno spali³. Bardzo porz¹dnie, bardzo porz¹dnie; dwieScie piêædziesi¹t tysiêcy asekuracji jakby mia³w kasie.Ale Goldstand, co siê spali³ w nocy, ma ma³e nieporozumienie z policj¹.Dobrze mutak, jak kto nie umie robiæ dobrze interesów, to niechaj siê do nich wcale nie bierze. Któ¿ teraz na brzegu? Z grubszych A.Rychter i F.Fiszbin. Mówi³ mi to samo Borowiecki. Pan Borowiecki, ho, ho, ho! On zna £Ã³dx, on wie, kto czego potrzebuje. No, ale i pan tak¿e zna £Ã³dx dobrze. Ja? Ja j¹ mam ca³¹ w g³owie.Ja od piêædziesiêciu lat patrzê na ka¿d¹ firmê, co siê za-k³ada.Ja mogê dzisiaj prawie na pewno powiedzieæ o wszystkich, co otwieraj¹ interesy, czyone bêd¹ ¿yæ! Niech mi pan wierzy, panie Trawiñski, moje s³owo to nie jest ten wiatr, mojes³owo to dokument, to weksel z najlepszym ¿yrem.Trawiñski nic nie odrzek³, szli obok siebie w milczeniu.Halpern zastawia³ siê parasolem od deszczu i patrza³ z mi³oSci¹ na domy i fabryki; jegowielkie czarne oczy Swieci³y fosforycznym blaskiem w bladej, chudej twarzy, okolonej siw¹brod¹.Mia³ g³owê i twarz patriarchy, osadzon¹ na chudym, skrzywionym szkielecie, obleczo-nym w d³ugie zaszargane palto, które wisia³o na nim jak na kiju. Ja tu znam ka¿dy dom, ka¿d¹ firmê  zacz¹³ mówiæ gor¹co  Pamiêtam £Ã³dx, jak mia³adwadzieScia tysiêcy, a dzisiaj ma trzysta! A ja siê doczekam, jak ona mieæ bêdzie pó³ milio-na, ja nie umrê prêdzej! Ja to muszê widzieæ na w³asne oczy, muszê siê ucieszyæ.111  Je¿eli j¹ przedtem licho nie wexmie  szepn¹³ nienawistnie. Ha, ha, ha, panie Trawiñski, pan nie mów takich Smiesznych rzeczy! £Ã³dx jest, £Ã³dxbêdzie! Pan jej nie znasz! Pan wiesz, ile ona w przesz³ym roku zrobi³a obrotu? DwieScie trzy-dzieSci milionów rubli  wo³a³ z entuzjazmem, przystaj¹c a¿ na chodniku. To jest ³adnygrosz.Pan mi poka¿ takie drugie miasto! Nie ma siê znowu tak czym chwaliæ, a zreszt¹ masz pan racjê, ¿e takiego z³odziejskiegomiasta nie ma drugiego w Europie  mówi³ ze z³oSci¹. Z³odziejskie czy nie z³odziejskie, to dla mnie jest papier.Mnie chodzi o co innego, jachcê, ¿eby stawiali domy, ¿eby budowali fabryki, robili ulice, urz¹dzali komunikacje, prze-prowadzali drogi! Ja chcê, ¿eby moja £Ã³dx ros³a, ¿eby mia³a pa³ace wspania³e, ogrody piêk-ne, ¿eby by³ wielki ruch, wielki handel i wielki pieni¹dz. Na pocz¹tek ju¿ s¹ wielkie szwindle i wielka tandeta. To nie ¿aden feler, bo z tego uroSnie wielka £Ã³dx. Tymczasem niech j¹ piorun spali.Dobranoc, panie Dawidzie. Dobranoc, panie Trawiñski.To nie jest dla £odzi ostatnie pañskie s³owo. Ostatnie i zupe³nie szczere.Doro¿ka!  krzykn¹³. Kapcan!  szepn¹³ za nim pogardliwie Halpern i zawróci³, wlok¹c siê wolno z powro-tem i znowu przypatrywa³ siê domom, fabrykom, sklepom, sk³adom, ludziom oczami ocza-rowanymi potêg¹ tego miasta.Nie zwa¿a³ na deszcz, który go moczy³ pomimo parasola, na t³ok ludzki, jaki go rzuca³ nadomy lub do rynsztoków, na doro¿ki i wozy, które go b³otem ochlapywa³y na przejSciachpoprzecznych ulic, szed³ jak zahipnotyzowany.Trawiñski pojecha³ do domu.Mieszka³ dosyæ daleko, bo przed koñcem Konstantynowskiej ulicy kaza³ skrêciæ w jak¹Sciemn¹ i tak b³otnist¹ uliczkê, ¿e doro¿karz nie chcia³ siê tam zapuszczaæ.Poszed³ w ni¹ pieszo jakimS Sladem trotuaru, który siê nieco wznosi³ nad poziom nie bru-kowanej ulicy, tworz¹cej czarn¹, b³otnist¹ rzekê, poprêgowan¹ z³otymi smugami Swiate³ bi-j¹cych z okien niskich domów, co ci¹gnê³y siê sznurem z obu stron ulicy.Domy by³y zamieszkane przez tkaczów rêcznych, w ka¿dym oknie trzês³y siê sylwetki warsz-tatów i ludzi, a ulicê ca³¹ zape³nia³ monotonny klekot i stuk.Nawet niskie krzywe piêterka, jakiesiê gdzieniegdzie wznosi³y, i szeregi facjatek rozbrzmiewa³y i trzês³y siê odg³osami roboty.Poprzeczne uliczki, jakie wybiega³y z jednej strony, ci¹gnê³y siê do pól samych i by³y rów-nie¿ czarne i b³otniste, pe³ne stuku warsztatów, domów pozapadanych, krzywych facjatek,porozwalanych parkanów, nêdzy i opuszczenia, i owionê³y Trawiñskiego zimnym, przejmu-j¹cym wilgoci¹ wiatrem, jaki siê z pól wdziera³ do miasta.Nad ca³¹ dzielnic¹, p³ywaj¹c¹ w b³ocie i opuszczeniu, zupe³nie niepodobn¹ do reszty£odzi, panowa³a fabryka Müllera swoimi czteropiêtrowymi gmachami, które wyrasta³y nadmorzem niskich domków i ogrodów i Swieci³y tryumfalnie tysi¹cami okien i s³oñcami elek-trycznymi.Fabryka wznosi³a siê jak potê¿ny zbiornik si³y, której tchnienie zdawa³o siê przyp³aszczaædo ziemi te szeregi nêdznych, pokrzywionych domów.Czuæ by³o, ¿e te wielkie gmachy, hu-cz¹ce setkami maszyn, z wolna wysysaj¹ ca³¹ ¿ywotnoSæ tej starej dzielnicy, zamieszka³ejprzez rój tkaczów rêcznych, ¿e zjad³y i dogryzaj¹ do reszty ten drobny rêczny przemys³, któ-ry tutaj kwitn¹³ kiedyS, a który siê jeszcze broni³ rozpaczliwie, bo bez nadziei zwyciêstwa.112 Fabryka Trawiñskiego sta³a skromnie obok Müllerowskiej, przedzielona tylko w¹skimogrodem [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl