[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dziś w nocy, może w tym samym czasie, kiedy to siętutaj dzia-ło, a może trochę wcześniej.I śnił mi się ten las.Jestem pewien, żewłaśnie ten, a przecież jak mieliśmy tu wartyprawie go nie widzia-łem, bo wypadła mi jedynka, przy bramie.-No, i co z tym lasem? 57Mimo wilgoci, przesiąkającej nasze mundury i ściekającej potwarzach miałem zupełnie suche gardło.--Najpierw nic nie pamiętałem, wiecie, jak to czasem jest zesna-mi, budzisz się i za nic.Potem, jak zobaczyłem te drzewa, zaczę-ło mi się przypominać.Tak po trochu, po kawałku.-No? - ich twarze były pełne przejęcia.- I co ci się śniło?-Rozstrzelanie.Tutaj, w piękny, słoneczny, letni dzień.Ciężarów-ki zwoziły ludzi, z rękami związanymi drutem, z workamina gło-wach.Enkawudziści prowadzili ich na skraj dołów, zdejmowaliim te worki z głów i strzelali w potylicę.I szli ponastępnego.A kie-dy dół się zaczynał wypełniać, wchodzili na tetrupy, podskakiwa-li, żeby je ugnieść.Nigdy w życiu nie słyszałem takiej ciszy.Jeśli to słowo ma ozna-czać brak jakichkolwiek dzwięków, to na nocnej warcie cisza nieistnieje.Trzeba tylko odczekać, aż ogłuszone dniem uszy odzyska-ją zdolność rozróżniania tysięcy nocnych szelestów i skrzypień,odzywających się w tle twego własnego pulsu - a noc ożywa nie-zliczonymi chrobotami i trzaskami.Ale wtedy wydawało mi się, żecały świat zamarł w absolutnym bezruchu.Nawet deszcz i wiatr.-Czterdzieści pięć lat.Próchnieli tu, pod tymi liśćmi, inikt o nichnie wiedział, nikt już nie pamiętał.Całe setki.Wydaje mi się, żemógłbym pokazać miejsca, gdzie leżą.A dzisiajcoś ich zbudziło.Izaczęli się zwoływać.To właśnie usłyszałem,w swoim śnie, jak się zwołują.I teraz też ich słyszę.Cały czas,coraz mocniej.Rozumiecie? Ja nie.Ale czuję, cały czas czułem,gdzieś w środku.Krzyk umarłych, umarłych bez imion, bez grobu,krzyża, bez niczyjej łzy.Pomordowanych, i nie pomszczonych.Tojest straszny krzyk, krzyk umarłych.Ich twarze w poświacie jarzeniówek były blade, kredowo białe,czaiło się w nich rozpaczliwe błaganie, żebym obrócił to wszystkow żart, zaśmiał się  ale was nabrałem! , coś takiego.-I on jest.coraz głośniejszy - we mnie nie było już aniodrobi-ny strachu.Wszystko złożyło się w całość.Już nie dusznylęk, przy- 58czajony na krawędzi jawy, nie podmywająca zmysły czarnafala.Poprostu przeznaczenie.Przeznaczenie, któremu trzebastawić czoła,jakkolwiek straszne by było, dobywając na towszystkich sił.-Bo oni jeszcze się nie zeszli - dyszałem.- Jeszcze nie maświtu.Cokolwiek widzieli tamci, to był dopiero początek.Uciekajcie stąd.Uciekajcie - powtórzyłem.-Perszing, co ty pieprzysz?! - zapiał Tytus trzęsącym sięgłosem,identycznym jak głos Gorga, gdy wykrzykiwał nam historięposzu-kiwań Kargula.- Przecież ty żyjesz, ty.To niby dlaczegoakurat tybyś miał słyszeć, jak się tutaj trupy skrzykują?-Nie wiem.Nie wiem.Ale po prostu ich usłyszałem.A terazczuję,że się zbliżają.Nie oszukuję was.Tylko radzę:uciekajcie.-A ty? Nie zdążyłem odpowiedzieć, kiedy z ciemności dobiegłnaszbliżający się szybko tupot ciężkich, wojskowych butów.Na na-szą wyspę światła wpadł Słoniu.Zmiertelnie przerażony Słoniu.Trząsł się cały.Dyszał, niezdolny wydać z siebie artykułowane-go dzwięku.Gdy próbował mówić, poruszając z trudem drżącympodbródkiem, z jego gardła wydobywały się jakieś rozpaczliwe pi-ski i rzężenia, jakie zdarza się słyszeć tylko w zakładach dla upo-śledzonych.Sięgnął ręką za siebie, w dół.Próbował coś pokazać.Już nie było potrzeby.Ziemia pod naszymi stopami zadrżała, poczuliśmy to wszyscy.Jakby pod dywanem gnijących liści przetoczyła się kilkucentyme-trowa fala.Zachwialiśmy się.- Nie próbujcie ich skrzywdzić! Uciekajcie! - zawołałem, i byłyto ostatnie moje słowa, które dobrze pamiętam, zanim świat zawi-rował i wszystko stało się jedną chwilą.Cisza pękła nagle i z mroku uderzyła nas ściana dzwięków.Brzmiało to, jakby ktoś jednym szarpnięciem zdarł zasłonę, podktórą zebrały się stulecia cierpienia, jęku, niewysłuchanych mo-dlitw i przekleństw.Fala przedwiecznego lamentu runęła na świat, 59tratując nas po drodze i przytłaczając.Wraz z nią owiał nas z ciem-ności mdły, trupi fetor, nieopisanie obrzydliwy, wyżymający bole-śnie wnętrzności i zaciskający gardło.A spodem, pod zbutwiałympodszytem, sunął z szelestem rój drobnych, miękkich, ohydnych wswej ślepej obłości stworzeń.Ziemia wokół zamrowiła się od nich,zafalowała, solidny jeszcze przed chwilą grunt w jednej chwili za-mienił się w rozmiękłe, wciągające w głąb bagnisko.Czułem, jak drżenie ziemi ogarnia moje stopy, łydki, kolana, jakmrowiskowy ruch posuwa się po mnie w górę, jak coś roi się podprzemoczoną na wskroś bechatką, w jej rękawach, pod zapiętymciasno sztucznym futrem kołnierza, sięga twarzy.Usłyszałem krzyk.Niektórym z was wydaje się może, że wiedzą, co to jest krzyk [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl