[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie podnosił głosu, ale wszyscy obecni słyszeli go dobrze.— Uważam, że Pan Bóg bardzo był dla mnie łaskaw.Obdarował mnie najśliczniejszymi córkami i synową, o jakich człowiek może marzyć.Pewnie jestem szczęściarz, że nie miałem z nimi jeszcze więcej kłopotów.Ale nieraz myślę sobie, że a nuż nie wszystko będzie dobrze w przyszłości.Często mi chodzi po głowie, że jak się ma w domu takie piękne dziewczyny, łatwo może z tego wyniknąć zmartwienie.Dotychczas nie było żadnych przykrości.Miłą Jill czasem coś napadnie, i to bez żadnej przyczyny.Ale dotąd żyliśmy sobie jak u Pana Boga za piecem.— No, no, tato — wtrąciła Gryzelda.— Tylko nie zaczynaj znowu.— Nie masz się czego wstydzić — obruszył się Tay Tay.— Gryzelda to chyba najładniejsza dziewczyna, jaką w życiu spotkałem.Nikt na świecie nie widział pary piękniejszych sterczących cudeńków od tych, które ona ma.Rany boskie! Takie są śliczne, że czasem aż mnie bierze ochota łazić na czworakach, jak te stare psy, co ganiają za ciekającą się suką.Aż człowieka korci, żeby klęknąć i coś polizać.Tak to jest; święta prawda, którą sam Pan Bóg by potwierdził, gdyby umiał mówić jak my wszyscy.— Chyba ojciec nie powie, że je widział, co? — zapytał Will, mrugając do Gryzeldy i Rozamundy.— Czy widziałem? Rany boskie! Jak tylko mam wolną chwilę, zaraz próbuję ją podglądać po kryjomu i napatrzeć się jeszcze trochę.Czy im się przyjrzałem? O, rany! Tak jak królik koniczynie.A kiedy się je raz zobaczy, to dopiero jest początek.Nie możesz potem usiedzieć na miejscu i myśleć o czym innym, póki ich znowu nie obejrzysz.A ile razy je widzisz, czujesz się coraz bardziej jak ten stary pies, o którym mówiłem.Siedzisz sobie gdzieś na podwórku, spokojny i kontent, i raptem coś ci strzela do głowy.Odpędzasz to od siebie, mówisz, żeby poszło precz i dało ci spokój, a przez cały czas coś w tobie wzbiera.Nie można tego zatrzymać, bo przecież ręką nie złapiesz; nie można z tym mówić, bo nie słyszy.No, i tak to wzbiera i wzbiera w człowieku.A potem coś ci gada.I znowu wraca to samo uczucie, i już wiesz, że nie dasz mu rady za nic na świecie.Możesz tak siedzieć choćby i cały dzień, póki się w tobie prawie całkiem nie zatłamsi, ale i tak nie odejdzie.No, i wtedy właśnie idziesz na palcach za dom i próbujesz podglądać.Rany boskie! Już ja wiem, co gadam!— Dajże spokój, tato — powiedziała, rumieniąc się, Gryzelda — obiecałeś, że nie będziesz tak o mnie mówił.— Dziewczyno — odparł.— Sama nie wiesz, jak cię wychwalam tą swoją mową.Powiadam tu najpiękniejsze rzeczy, jakie mężczyzna może mówić o kobiecie.Kiedy chłopa aż korci, żeby tak łazić na czworakach i coś lizać — no, dziewczyno, wtedy dopiero robi się z niego prawdziwy mężczyzna.a zresztą, co ty tam wiesz, Gryzeldo.Poszperał po kieszeniach i wreszcie znalazł monetę dwudziestopięciocentową.Wsunął ją w dłoń Gryzeldzie.— Weź to i kup sobie coś ładnego, jak następnym razem będziesz w mieście.Żałuję, że nie mogę dać ci więcej.— Posłuchaj, ojciec — powiedział Will, mrugając do Rozamundy i Gryzeldy.— Przecież w ten sposób się zdradzasz.Jak nie będziesz uważał, już więcej ci się nie uda tak zobaczyć Gryzeldy.Siedź cicho, bo inaczej będzie się pilnowała.— A tu się właśnie mylisz, synu — odrzekł Tay Tay.— Żyję o wiele dłużej od ciebie i wiem trochę więcej o kobitach.Gryzelda nie będzie się starała przeszkadzać mi w podglądaniu ani następnym razem, ani nigdy w ogóle.Owszem, teraz nie wystąpi tutaj i nie powie, że mam rację, ale mimo to będzie kontenta jak wszyscy diabli, kiedy ją znowu zobaczę.Ona wie doskonale, że cenię sobie to, co widziałem.No, nie jest tak, Gryzeldo?— Dajże spokój, tato.— A widzisz? Nie powiedziałem ci całej prawdy? Któregoś dnia, i to niedługo, znów stanie w tamtym pokoju przy drzwiach otwartych na oścież, a ja będę się przyglądał ze wszystkich sił.Taka dziewczyna, jak ona, ma prawo się pokazywać, jeżeli tylko chce.Wcale bym jej nie miał tego za złe.Rany boskie! To ci jest widok dla chorych oczu!— Proszę cię, przestań! — zawołała Gryzelda, ukrywając twarz w dłoniach.— Obiecałeś, że nie będziesz znowu zaczynał.Tay Tay był tak zajęty mówieniem, iż nie zauważył, że Jill wstała i ciągnie Dave'a za rękę ku drzwiom.Kiedy spostrzegł, że albinos jest blisko progu, zerwał się natychmiast, chwycił leżącą na krześle strzelbę i wymierzył ją w Dave'a.— Nie wolno! — krzyknął.— Wracaj na swoje miejsce!— Czekaj, tato! — zawołała Jill, podbiegając i zarzucając mu ręce na szyję.— Zostaw nas samych na chwilkę.On nie ucieknie.Wyjdziemy tylko na ganek, żeby się napić wody i trochę posiedzieć w chłodzie.Nie ucieknie na pewno [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl