[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Stos pełnych kul - każda trzydziestocen-tymetrowej średnicy - leżał obok potężnej lawety zbudowanej z drewnatekowego.Naczelnik działa marudził nad celem, krzycząc na swoich ludzi,by przepchnęli wielką lawetę na grubość kciuka w prawo, a potem naszerokość palca na tyłu, aż był zadowolony.Przez sekundę wpatrywał sięwzdłuż lufy, gestem nakazał oficerom, którzy przyszli z Bappoo, odsunąć sięod armaty, a potem pochylił się nad zamkiem i przytknął płonący knot dootworu zapałowego.Trzcinka zabłysła i zadymiła przez sekundę, kiedy ogień przemykał poładunku, a potem wielka armata runęła do tyłu, a płozy z drewna tekowegopojechały do góry po drewnianej rampie, który stanowiła dolną częśćlawety.Dym wystrzelił w stronę przepaści, zaś setka przestraszonychptaków zerwała się z gniazd na powierzchni skały i zaczęła krążyć wgorącym powietrzu.Dodd stał po jednej stronie, obserwując inżyniera przez lunetę.Przedsekundę zobaczył nawet wielką kulę jako mignięcie szarej plamy w lewymdolnym rogu soczewki.Kamień leżący blisko inżyniera rozpadł się nakawałki.Mężczyzna przewrócił się na bok, upuszczając szkicownik, alepodniósł się i pomknął po stoku do miejsca, gdzie kawalerzyści pilnowalijego konia.Dodd wyciągnął z sakwy złotą monetę i rzucił kanonierowi.- Chybiłeś - powiedział - ale to był cholernie piękny strzał.- Dziękuję, sahibie.Pochlipywanie sprawiło, że Dodd się odwrócił.Beny Singh podał psasłudze i patrzył na wrogich jezdzców przez lunetę w obudowie z kościsłoniowej.- O co chodzi? - zapytał Bappoo.- Syud Sevajee - powiedział Singh cicho.- Kto to jest Syud Sevajee? - zapytał Dodd.Bappoo uśmiechnął się szeroko.- Jego ojciec był tu kiedyś killadarem, ale zginął.Czy to była trucizna? -zapytał Beny ego Singha.- Zginął - odrzekł Singh.- Po prostu zginął!- Prawdopodobnie został zamordowany - rzekł rozbawiony Bappoo - aBeny Singh został killadarem i wziął córkę zmarłego jako konkubinę.Dodd odwrócił się i zobaczył, że nieprzyjacielscy jezdzcy znikają wśróddrzew za dalekim końcem wzgórza.- Przyjechał w poszukiwaniu zemsty, prawda? Wciąż chcesz odjechać? -zapytał Beny ego Singha.- Bo ten człowiek będzie na ciebie szukał.Wytropicię wśród - wzgórz, killadarze, i podetnie ci gardło w ciemnościach nocy.- Zostaniemy tu i będziemy walczyć - oświadczył Beny Singh, odbierającpieska od służącego.- Walczyć i wygrywać - rzekł Dodd i wyobraził sobie brytyjskie baterieoblężnicze na odległym wzgórzu.Wyobraził sobie też rzez, jakiej wśród ichzałóg dokona to jedno wielkie marathańskie działo.A na powitanieBrytyjczyków będzie czekało pięćdziesiąt innych ciężkich armat i setkilżejszych, strzelających mniejszymi pociskami.Działa, rakiety, kartacze,muszkiety i strome skały - oto obrona Gawilghur.Dodd oceniał, że Brytyj-czycy nie mają szans.Zupełnie żadnych.Dym z wielkiego działa rozpływałsię na łagodnym wietrze.- Będą tu ginąć - powiedział Dodd - a tych, którzy przeżyją, pogonimy napołudnie i zarżniemy jak psy.Odwrócił się i spojrzał na Beny ego Singha.- Widzisz tę przepaść? Tutaj zginą ich demony.Przypalimy im skrzydła ispadną jak płonące kamienie, i ich krzyki będą usypiać wasze dzieci dospokojnego snu.Wiedział, że mówił prawdę, ponieważ Gawilghur było nie do zdobycia.c- Z przyjemnością , nie, Dilip, niech będzie ze skromną przyjemnościązgłaszam odzyskanie pewnej ilości skradzionych zapasów.- KapitanTorrance przerwał.Dopiero zapadła noc, a on odkorkował butelkę araku ipociągnął łyk.- Czy mówię za szybko?- Tak, sahibie - odparł Dilip, urzędnik w średnim wieku.- Skromnąprzyjemnością - powiedział głośno, a jego pióro poruszało się mozolnie popapierze - zgłaszam odzyskanie pewnej ilości skradzionych zapasów.- Dodaj listę zapasów - nakazał Torrance.- Możesz to zrobić pózniej.Poprostu zostaw wolne miejsce.- Tak, sahibie - rzekł Dilip.- Podejrzewałem od jakiegoś czasu - zaczął Torrance, ale zmarszczył się,kiedy ktoś zapukał.- Wejść - zawołał - jeśli musisz.Sharpe otworzył drzwi i natychmiast zaplątał się w muślin.Przedostał sięprzez jego zwoje.- To ty - rzekł Torrance nieuprzejmie.- Ja, sir.- Wpuszczasz ćmy - poskarżył się kapitan.- Przepraszam, sir.- Po to właśnie jest tu muślin, Sharpe, aby nie wpuszczać ciem,podporuczników i innych nieistotnych uciążliwości.Zabij ćmy, Dilip.Urzędnik posłusznie zaczął ganiać owady po pokoju, tłukąc je zwiniętympapierem.Okna, podobnie jak drzwi, były dokładnie zasłonięte muślinem,po którego zewnętrznej stronie tłoczyły się ćmy przyciągane przez świeceosadzone w srebrnych świecznikach na stole Torrance a.Praca Dilipa byłarozłożona na stole, natomiast kapitan Torrance leżał na szerokim hamakuzawieszonym na belkach sufitu.Był nagi.- Nie jesteś zgorszony, Sharpe?- Zgorszony, sir?- Jestem nagi, czy może tego nie zauważyłeś?- Nie przeszkadza mi to, sir.- Nagość utrzymuje ubrania w czystości.Powinieneś spróbować.Czywszyscy wrogowie padli, Dilip?- my nie żyją, sahibie.- Zatem kontynuujmy.Gdzie stanęliśmy?- Podejrzewałem od jakiegoś czasu - przeczytał Dilip ze sprawozdania.- Domniemywałem będzie chyba lepsze. Domniemywałem od jakiegośczasu. - Torrance przerwał i pociągnął z ustnika fajki wodnej o srebrnymbrzuchu.- Co tu robisz, Sharpe?- Przyszedłem po rozkazy, sir.- Jakież to gorliwe z twojej strony. Domniemywałem od jakiegoś czasu,że na zapasach poleconych mojej opiece dokonywano grabieży - mogęprzeliterować, jeśli nie wiesz, jak się to pisze, Dilip.Co, do diabła, robiłeśgrzebiąc w namiotach Naiga, Sharpe?- Przypadkiem przechodziłem obok nich, sir - rzekł Sharpe - kiedy stanęływ ogniu.Torrance wpatrzył się w niego, najwyrazniej nie wierząc w ani jednosłowo.Ze smutkiem pokręcił głową.- Wyglądasz staro, jak na podporucznika, Sharpe
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|