[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ze wszystkich stron Imperium nadciągną władcy, bywspółczuć lub też knuć intrygi.Rozgrywka Rady nie ustawała ze względu na żałobę, radośćani żadne przypadłości losowe.Jak tocząca drewno zgnilizna, która nieraz przebija spodfarby, tak przyczyny, które spowodowały śmierć Ayakiego, jeszcze nieraz wyjdą napowierzchnię.Na północy pojawiła się chmura kurzu; pierwsi goście zapewne już nadjeżdżają,pomyślał Hokanu.Znów spojrzał na żonę i zauważył, że jej sen stał się spokojniejszy.Cichopodszedł do drzwi, zamienił kilka słów z posłańcem i nakazał, by służebne były przy Marze, gdy się obudzi.Potem zrezygnował z walki z niepokojem i wyszedł na taras.W domostwie już zaczynał się ruch.Pomiędzy skrzydłem kuchennym a mieszkaniamisłużby zauważył śpieszącego gdzieś Jicana.Praczki biegały między pokojami gościnnymi,niosąc na głowach kosze pełne świeżych prześcieradeł.Przygotowani na przyjęciepaństwowych gości wojownicy w paradnym uzbrojeniu maszerowali, by zmienić nocnestraże.Ale pośród tej atmosfery pośpiechu i celowego wysiłku Hokanu zauważył na brzegujeziora dwie postacie, które przechadzały się ramię w ramię, najwyrazniej bez żadnegozadania do spełnienia, po prostu rozkoszując się porannym spacerem.Zatrzymał siępodejrzliwie, przyjrzał uważniej i rozpoznał obydwu mężczyzn.Ciekawość zaprowadziła gona drugą stronę tarasu.Zszedł po schodach na brzeg jeziora i skradając się między rzędamikwitnących krzewów akasi, potwierdził swe pierwsze wrażenie: przed nim szli niespiesznymkrokiem Incomo i Irrilandi, najwyrazniej pogrążeni w myślach.Były pierwszy doradca i byłynaczelny wódz Minwanabich nie przyszli tu bez powodu.Zaintrygowany tym, co ci dwaj byli wrogowie, obecnie lojalni słudzy Acomy, robiątak wcześnie w taki smutny dzień, Hokanu cicho skradał się za nimi.Dotarli do brzegu jeziora.Szczupły, drobny doradca i umięśniony, zaprawiony wbitwach wojownik uklękli na niewielkim wzniesieniu.Pierwsze różowe chmurki przesuwałysię po skrawku nieba, widocznym między wzgórzem a załomem wielkiego domostwa ozasłoniętych jeszcze oknach, zabarwiając się po brzegach na pomarańczowo, gdy promienieniewidocznego słońca pozłociły ich krawędzie.Obydwaj mężczyzni zdawali się pogrążeni w modlitwie.Hokanu bezszelestnieprzysunął się bliżej.Na kilka minut pan i dwóch jego urzędników zastygli.Potem wschódsłońca rozświetlił szarość i pierwszy promień zatańczył na niebie, odbijając się oślepiającymbłyskiem od skalistego szczytu pagórka.Spokojny, odludny zakątek napełnił się ciepłem iwczesnym światłem, a rosa zalśniła jak klejnoty.Irrilandi i Incomo skłonili się, dotykającgłowami ziemi i powtarzając jakieś słowa, których Hokanu nie dosłyszał.Na krótką chwilę niespodziewany rozbłysk światła oślepił pana Shinzawai; potem kątpadania promieni zmienił się i Hokanu przetarł oczy.Obydwaj mężczyzni zakończyli swój dziwny rytuał i podnieśli się z klęczek.Ostrożne, czujne spojrzenie Irrilandiego pierwsze spostrzegło jakąś zmianę w spokojnymkrajobrazie.Zauważył stojącego nie opodal Hokanu i skłonił się.Zaskoczony Incomopowtórzył jego gest.Hokanu gestem dłoni skierował obydwu mężczyzn w stronę domu.- Nie mogłem spać - powiedział z przygnębieniem.- Widziałem, jak tu szliście i przyszedłem sprawdzić, co was tu sprowadza.Irrilandi tsurańskim zwyczajem wzruszył ramionami.- Każdego dnia przed wschodem słońca składamy podziękowanie.Hokanu w milczeniu czekał na dalsze wyjaśnienia.Nie patrzył wprost na żadnego zmężczyzn, lecz na swe nagie stopy przemierzające wilgotną od rosy trawę.Incomo odchrząknął z zakłopotaniem.- Przychodzimy tutaj codziennie patrzeć na początek dnia.I podziękować za to, żeSługa do nas przyszła.- Spojrzał na wielki dom z wysokimi, ostro zakończonymiwieżyczkami, kamiennymi kolumnami i przesłonami na nadprożach, teraz przewiązanymiczerwoną tkaniną w hołdzie dla Turakamu, Czerwonego Boga, który miał godnie powitaćduszę Ayakiego powierzoną mu podczas całodniowych rytuałów.Incomo wyjaśniał dalej: -Gdy nasza pani doprowadziła do upadku Tasaia, spodziewaliśmy się śmierci albo niewoli.Zamiast tego dostaliśmy w darze życie; jeszcze jedną szansę służenia i osiągnięcia honoru.Toteż każdego dnia o wschodzie słońca odmawiamy modły dziękczynne za to odroczenie i zapomyślność Sługi.Hokanu skinął głową.Nie wzbudziło w nim zdziwienia to oddanie wyższychurzędników.Jako Sługa Imperium Mara była kochana przez swych poddanych.Jej własnasłużba odnosiła się do niej z oddaniem, które graniczyło z pełną podziwu czcią.Potrzebowałateraz takiego wsparcia ze strony swych ludzi, by podzwignąć się z rozpaczy.Znienawidzonywładca mógłby się spodziewać, że tak wielki cios wywoła niepewność wśród jego służby,gdyż wszyscy, od najwyższych urzędników aż do najnędzniejszego niewolnika, zaczną się zniepokojem zastanawiać, czy łaska niebios odwróciła się od domu.Nawet bez niechęcibogów śmiertelni wrogowie mogli skorzystać z okazji i uderzyć tam, gdzie został zakłóconyporządek.Tak więc przesąd nie był zupełnie bezpodstawny, gdyż dom, w którym zdarzyło sięnieszczęście, zostawał osłabiony i przez to jeszcze bardziej sprawiał wrażenie, że popadł wniełaskę niebios.Hokanu poczuł złość.Zbyt wiele wydarzeń w Imperium układało się w podobne serie,aż całe wieki sztywnego trzymania się tradycji doprowadziły społeczeństwo do zastoju ibezwładu.On sam, Mara i Ichindar, Cesarz Narodów, zdecydowali się poświęcić całe życiena przerwanie tego błędnego koła.Przedwczesna śmierć Ayakiego oznaczała coś więcej niż tylko smutek i żałobę; mogłasię stać poważnym krokiem wstecz i sygnałem do czynu dla wszystkich niezadowolonych zostatnich zmian [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl