[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Eulalia dyszała ciężko ze zdumienia i trwogi.- Mężu! - zawołała - podpisujmy i bierzmy pieniądze! Musimy zrobić to, czego chce ten starzec.Boję się go!3Bazyli zaciągnął zasłonę na okienku, aby powstrzymać owady brzęczące w ciemnościach na zewnątrz.Powiew wiatru ustał i zasłona zastygła w bezruchu.W pokoiku było gorąco, jak w piekarskim piecu.Siedział nieruchomo na drewnianej ławie, na której spędzał długie godziny pracy.Jego ciało stało się bierne, lecz umysł pracował gorączkowo.Zastanawiał się, kiedy Linus go zaatakuje i co może zrobić, żeby się uratować.“Jeśli zechce mnie zabić - rozmyślał - to wyśle swych ludzi górą, po szczytach dachów.Przetną Ulicę Wytwórców Żagli i wejdą na dachy nad Bazarem.Przyjdą do tego okienka.” Rozejrzał się wokół siebie.“Mógłbym ich powstrzymać od wtargnięcia tutaj, gdybym miał jakąś broń.Tu jest bardzo ciasno.” Po dłuższym namyśle postanowił zejść na dół, kiedy Sostenes zaśnie i wziąć największy miecz z brązu.Miecze nie miały ostrych krawędzi, były za to ciężkie.Tak był przejęty grożącym mu niebezpieczeństwem, że nie od razu dostrzegł nikłe światło rzucone na przeciwległą ścianę przez kogoś, kto stanął w drzwiach ze świecą przysłoniętą ręką.Nie wiedział, że ma gościa, dopóki nie usłyszał jego głosu:- Czy mogę wejść, mój synu?W pierwszej chwili pomyślał, że ten nieoczekiwany przybysz został przysłany przez Linusa.Skoczył na równe nogi, szukając po ciemku na warsztacie największego noża.- Przestraszyłem cię - powiedział przybysz.- Powinienem był cię pozdrowić, wchodząc po schodach.Nie zrobiłem tego, lepiej bowiem nie zwracać uwagi sąsiadów.Dopiero teraz Bazyli zobaczył, że przybysz ma czcigodny wygląd.Coś znajomego było w twarzy tego starca.Przemknęło mu przez myśl, że stał się cud, na który tak bardzo czekał.- Wiem, kim jesteś - odpowiedział z przejęciem.- Jesteś aniołem Mefatielem.Przyszedłeś w odpowiedzi na moje modły.Jesteś, jesteś.Wielkim Odźwiernym.Dobrotliwy uśmiech rozjaśnił twarz przybysza.- Nie, mój synu.Nie jestem aniołem Mefatielem.Ale cieszy mnie, żeś się do niego modlił.Dobrze jest się pomodlić, kiedy troski siadają człowiekowi na karku, a sen nie przychodzi.Zawsze jest dobrze się modlić, nawet wtedy, kiedy nie ma trosk i nie musimy o nic prosić.Nie jestem jednak aniołem.Jestem zwyczajnym człowiekiem, a moje imię nic ci nie powie.Nazywają mnie Łukasz.Znam się trochę na ziołach i leczeniu chorób.Z tej racji niektórzy nazywają mnie Łukaszem Lekarzem.Wspomnienie odżyło w pamięci Bazylego.To on był tym wysokim, dobrotliwym mężczyzną, który stał obok zebranych w synagodze, kiedy jego prawdziwy ojciec zabrał go do Ceratium.Nie rozpoznał go od razu, bowiem jego broda, podówczas ogniście ruda, była teraz biała jak śnieg.- Jesteś chrześcijaninem - powiedział Bazyli.- Widziałem cię raz jeden, przed wielu laty.Mój ojciec, mój prawdziwy ojciec, imieniem Teron, był sprzedawcą piór.On mnie zabrał do pięknej świątyni, żeby usłyszeć Pawła z Tarsu przemawiającego do ludzi.W owym czasie nie mogłem mieć więcej, jak siedem lat.Ale ciebie zapamiętałem na zawsze.- Tak, jestem chrześcijaninem.- Przybysz wszedł do pokoju i postawił świecę na warsztacie.- Czekałeś na cud.Nie jestem cudotwórcą, mój synu.Niekiedy, przekazując słowa mego Mistrza, słyszę głos, który wskazuje mi drogę, ale w tym, co dzieje się potem, jestem już tylko narzędziem, zwyczajnym człowiekiem.Moim głównym obowiązkiem jest pisanie o tym, co inni ludzie, o wiele ode mnie więksi, czynią, aby szerzyć prawdę.Nie przemawiam do tłumów.Moje ręce nie mają mocy uzdrawiania.Nad moją głową nigdy nie ukazał się płomień, nie otrzymałem też daru mówienia wieloma językami.Ludzie, którym całkowicie ufam, mówili mi, że widzieli anioły.Ale muszę być z tobą szczery.Ja, Łukasz Lekarz, nigdy nie widziałem anioła na własne oczy.Usiadł na ławce i gestem wskazał Bazylemu, aby zrobił to samo.Kładąc dodającą otuchy dłoń na ramieniu młodzieńca, ciągnął dalej:- Ale być może dzisiejszego wieczoru odegraliśmy swoje role w wydarzeniu, które można nazwać cudem.Skąd mogę wiedzieć, że moje odwiedziny nie są wynikiem modlitwy, jaką skierowałeś do anioła Mefatiela? Sądziłem, że ten zamiar powstał w moim własnym umyśle, lecz równie dobrze anioł mógł mi to podsunąć.W ten sposób, mój synu, rodzi się najwięcej cudów.Nie jest konieczny ognisty grom z nieba czy też dźwięk niebiańskiego Głosu.Cuda zdarzają się ciągle, we wszystkich godzinach dnia i nocy, a nadchodzą cichutko, może właśnie wtedy, kiedy dwóch ludzi rozmawia ze sobą w przyciemnionym pokoju, podczas gdy na zewnątrz świat jest uśpiony.Mogę ci w każdym razie oznajmić: przyszedłem, żeby cię stąd zabrać.- Więc jesteś aniołem! - zawołał Bazyli w radosnym porywie ducha.- Jesteś Mefatielem w przebraniu.Mówisz, że tak nie jest, ale ja jestem tego pewien.Jesteś Wielkim Odźwiernym.- Nie mam skrzydeł u ramion.- Łukasz uśmiechnął się tak ciepło, że serce Bazylego zaczęło lgnąć ku niemu.Opuściło go uczucie lęku i niepokoju.Po raz pierwszy od chwili otrzymania kartki z ostrzeżeniem poczuł się bezpieczny.- Nie mam czasu, aby ci opowiedzieć wszystko - ciągnął Łukasz - ale przynajmniej to powinieneś wiedzieć.Pewien bardzo sędziwy człowiek, posiadający nieprzebrane bogactwa, ma wnuczkę, która jest źrenicą jego oczu.Ten szlachetny starzec pragnie przed śmiercią ofiarować jej swoją podobiznę wykonaną w srebrze.Wiedząc, że Antiochia słynie z wyrobów sztuki, przysłał wiadomość Łukaszowi Lekarzowi, że pragnie zatrudnić najlepszego rzemieślnika w srebrze, jakiego można zdobyć.Słyszałem już przedtem o tobie, a dziś wieczór spotkałem się z twoim panem.Wykupiłem od niego twoją wolność, abyś mógł tam podążyć i wykonać zamówienie tego najwspanialszego ze starców.Oto dokument, który zwraca ci wolność.Bazyli nie mógł wprost uwierzyć, że nie tylko odzyskał wolność, lecz również możliwość wydostania się spod władzy Linusa.Prowadzili rozmowę w koine, potocznym języku greckim, powszechnie używanym w Antiochii.Łukasz zapytał, czy Bazyli zna jakiś inny język, a ten odparł, że mówi po aramejsku.Czytał trochę klasyków greckich i liznął nieco łaciny.- Bardzo niewiele - dodał z uśmiechem.- Tam, dokąd masz jechać, będziesz używał aramejskiego.To szczęście, że znasz ten język.- Zanim przyszedłeś, mój dobroczyńco - powiedział Bazyli - pewny byłem, że już nigdy nie ujrzę świata.Teraz jednak niczego się nie obawiam.Myślę, że miałbym odwagę pójść do tej okrągłej komnaty, gdzie zwykł był przebywać mój ojciec, a którą teraz zajmuje Linus i powiedzieć mu, żeby zrobił ze mną, co zechce.Był tak podniecony, że nie mógł usiedzieć spokojnie.Chciał wyjść na zewnątrz, w ciemność dachów, i krzyczeć światu, że oto jest wolny i że droga do sławy i fortuny leży u jego stóp [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl