[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy już to uczyniła, znalazła się na jednostajnej zielonej równinie, ciągnącej się jak okiem sięgnąć na wschód i na zachód.Rzeka unosząc z wyżyn okruchy gleby z biegiem czasu utworzyła z nich na powierzchni doliny poziomą warstwę, a teraz, wyczerpana, postarzała i zmniejszona, wiła się wolno serpentynami wśród tego, co niegdyś zrabowała.Tessa, niepewna dalszej drogi, stanęła w środku otaczającej ją zielonej płaszczyzny, niby mucha na olbrzymim stole bilardowym i jak owa mucha drobna wobec tego obszaru.Dotychczas jedynym skutkiem, jaki wywołała jej obecność w tej spokojnej dolinie, było obudzenie uwagi jakiejś samotnej czapli, która stanęła niedaleko dróżki i przyglądała się dziewczynie wyciągnąwszy szyję.Nagle ze wszystkich na raz stron doliny rozległo się przeciągłe powtarzające się wołanie: Muu! Muu! Muu!.Od najdalszego wschodu po najdalszy zachód grzmiał ten ryk przenosząc się coraz dalej, jak przenosi się zaraza; gdzieniegdzie towarzyszyło mu szczekanie psa.Nie był to głos doliny donoszący o przybyciu pięknej Tessy, lecz zwykła zapowiedź pory udoju o godzinie pół do piątej po południu, gdy pracownicy folwarczni sprowadzają krowy z pastwiska.Najbliżej stojące czerwono-białe stado wysłuchawszy flegmatycznie tego wezwania skierowało się do położonej w głębi pastwiska zagrody, kołysząc wielkimi, pełnymi mleka wymionami.Tessa wolnym krokiem ruszyła za stadem i przez otwartą bramę weszła na folwarczny dziedziniec.Długie, pokryte słomianą strzechą obory ciągnęły się dokoła ogrodzonej przestrzeni; brzegi ich pochyłych dachów, haftowanych jaskrawo zielonym mchem, wspierały się na drewnianych słupach, wypolerowanych gładko przez boki niezliczonych krów i cieląt, jakie się o nie ocierały przez wszystkie minione lata, a teraz utonęły w bezdennej otchłani niepamięci.Mleczne krowy zostały ustawione między słupami, przy czym widziane z tyłu przez jakiegoś obdarzonego fantazją obserwatora wyglądałyby jak kule na dwóch słupach, między którymi ruchem wahadłowym kołysały się ogony; słońce padając na te cierpliwe szeregi rysowało na ścianie ich dokładne kontury.W podobny sposób każdego wieczoru odtwarzało kontury tych pokornych, skromnych istot – z taką samą starannością, jak gdyby to były profile dworskich piękności odbite na ścianie pałacu; kopiowało je tak troskliwie, jak niegdyś kopiowało olimpijskie kształty na marmurowych fasadach lub sylwetki Aleksandra, Cezara czy faraonów.Mniej spokojne krowy umieszczano w oborach.Inne, stojące cierpliwie z własnej woli, dojono na środku dziedzińca, gdzie czekało już w tej chwili wiele krów umiejących zachować się właściwie; były to najbardziej mleczne krowy, jakie spotykało się rzadko poza obrębem doliny i nie zawsze w niej samej, żywione soczystą paszą dostarczaną o tej porze roku w obfitości przez zasilane wodą łąki.Od ich biało nakrapianej sierści odbijało się oślepiającym blaskiem światło słoneczne, a mosiężne polerowane guzy na rogach błyszczały przypominając jakąś wojskową paradę.Porysowane grubymi żyłami wymiona zwisały ciężko niby wory piasku, a sutki sterczały podobne do nóżek cygańskich glinianych naczyń; ponieważ każde zwierzę musiało czekać na swoją kolej, mleko przepełniające wymiona skapywało z nich kroplami na ziemię.Rozdział 17Dojarze i dójki wybiegli ze swych chat i z mleczarni jednocześnie z powrotem bydła z pastwiska; dziewczęta miały na nogach chodaki nie z powodu niepogody, lecz by ochronić obuwie od zabrudzenia leżącym na dziedzińcu gnojem.Każda dziewczyna usiadła na trójnożnym stołku, z twarzą odwróconą na bok, z prawym policzkiem przytulonym do krowy, spoglądając w zadumie spoza boku zwierzęcia na zbliżającą się Tessę.Mężczyźni, mając kapelusze nasunięte na czoło i oczy utkwione w ziemię, nie zauważyli jej.Jeden z nich, krzepki mężczyzna w średnim wieku, ubrany był w długi, biały fartuch, trochę cieńszy i czyściejszy niż u innych, a pod fartuchem miał porządną kurtkę, w której mógłby pokazać się na targu.Był to kierownik mleczarni Crick, który zgodził do pracy Tessę; jego podwójna rola: mleczarza i maślarza przez sześć dni w tygodniu, a w siódmym zamożnego jegomościa w eleganckim sukiennym garniturze zasiadającego w swej rodzinnej ławce w kościele – przyczyniła się do ułożenia na jego cześć następującego wierszyka:-W tygodniu – mleczarz Dick,w niedzielę – pan Ryszard Crick.Ujrzawszy rozglądającą się Tessę wstał i podszedł do niej.Większość mleczarzy bywa podczas udoju w złym humorze, lecz tym razem pan Crick był rad z pozyskania nowych rąk roboczych, gdyż były to dnie bardzo pracowite – i przyjął Tessę bardzo życzliwie, zapytując ją o matkę i resztę rodziny (była to jednak czysta formalność, gdyż naprawdę nie miał pojęcia o istnieniu pani Durbeyfield aż do czasu, gdy otrzymał list w sprawie pracy Tessy).– Tak, tak – powiedział na zakończenie – kiedym był młodym chłopcem, tom znał dobrze wasze strony, choć od tego czasu tam nie byłem.Żyła tu niedaleko nas starucha, co miała już dziewięćdziesiąt lat, ale dawno temu umarła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl