[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Miła pani ciągnął. Sądzę, panie Copperfield, że ceni pannę Agnieszkę? O tak! odparłem śmiało, chociaż nic o tym nie wiedziałem. A i pan także, panie Copperfield, nie wątpię o tym. Każdy ją ocenia odrzekłem. Dzięki, o! dzięki stokrotne, panie Copperfield, za te słowa! Prawda to i jakkolwiekmaluczki jestem, czuję, jak wielka prawda! Dzięki, o! dzięki, panie Copperfield.O mało nie zleciał z krzesła w napadzie entuzjazmu.Zreszt ą zamierzał właśnie odejść;spojrzał na zegarek. Matka mnie czeka rzekł. Niepokoi się zapewne, bo chociaż jesteśmy, panieCopperfield, bardzo, bardzo maluczkimi, kochamy si ę wzajemnie.Gdybyś pan raczył od-wiedzić nas kiedy po południu i wypić szklank ę herbaty pod ubogim, skromnym, niskimnaszym dachem, to matka moja i ja czuliby śmy się wielce zaszczyceni.Upewniłem, że odwiedzę ich z przyjemnością. Dzięki, o! dzięki, panie Copperfield mówił Uriah kładąc księgę na półce. Sądzę,że pan tu, panie Copperfield, pozostanie dłuższy czas?Odpowiedziałem, że pozostanę przez czas uczęszczania do szkoły. O, doprawdy! zawołał. Myślę, że to pan zostanie kiedyś wspólnikiem mecenasa,panie Copperfield.Próżnom go zapewniał, że nie jest to wcale moim zamiarem i o ile wiem, nikt mnie dopodobnej nie przeznaczał kariery, ustawicznie powtarzał: o! tak, tak, nie inaczej.Odch o-dząc wreszcie spytał mnie, czy może zgasić świecę; i za zgodą moją zgasił ją.Po ciemkuuścisk jego dłoni robił wrażenie dotknięcia ryby.Zaledwie uchylił drzwi, wy ślizgnął sięprzez nie raczej, niż wyszedł.Wracając po ciemku, potrąciłem krzesło, na którym zwyklesiadywał.Dlatego to zapewne śnił mi się całą noc i inne jeszcze śniły mi się rzeczy, mię-dzy innymi, że spuszczał na morze łódz, służącą za dom panu Peggotty, ozdobioną flagą znapisem Podręcznik Tidda , a w łodzi tej wiózł mnie z mał ą Emilką, by nas oboje utopić.Nazajutrz w szkole czułem się nieco śmielszy, jeszcze śmielszy dnia następnego i takpomału, zanim drugi minął tydzień, oswoiłem się zupełnie z nowym położeniem i nowymitowarzyszami.Nie najzręczniej jeszcze spisywałem się we wspólnych zabawach i dalekopoza nimi pozostawałem w nauce, lecz miałem nadziej ę, że tu poratuje mnie pilna praca,tam wprawa.Pracowałem też, uczyłem się, a i w gry wprawiałem się, ile sił starczyło,szybkie w jednym i w drugim robiąc postępy.Wkrótce przeszłość w Murdstone i Grinbystała mi się tak obca, żem przestał niemal wierzyć w jej istnienie, a tera zniejszość stała misię tak bliska, jak gdyby zawsze bez przerwy istniała.131Szkoła doktora Stronga była doskonałą szkołą, tak różna od szkoły pana Creakle, jakniebo od piekła.Porządek istniał w niej wzorowy, zastosowany był najlepszy ze znanychwychowawczych systemów: działano na najszlachetniejsze uczucia nasze, rozwijano h o-nor, dobrą wiarę, polegając na nas, dopóki który z nas sam ufności nie zawiódł, co wielkiewywoływało zwykle zdziwienie.Ka żdy z nas czuł, że bierze udział w prowadzeniu szkołyi każdy dzwigał na sobie odpowiedzialność za nią.Gorącośmy też do niej byli przywiąza-ni.Mówię to o sobie i o innych moich towarzyszach.Uczyli śmy się chętnie i dobrze, naj-zupełniejszej w godzinach wolnych używając swobody, oddawaliśmy się grom szlachet-nym i inteligentnym zabawom.Dobrą też cieszyliśmy się w całym mieście sławą, pod-trzymując honor szkoły i uczniów doktora Stronga.Niektórzy starsi uczniowie mieszkali u doktora i od nich to dowiedziałem si ę pewnychdotyczących jego szczegółów.Ożenił on się dopiero przed rokiem z miłości z piękną pa-nią, którą w dniu wstąpienia do szkoły widziałem w jego gabinecie.Nie posiadała onazłamanego szeląga, ale pełno ubogich krewnych, gotowych obsi ąść dom doktora.Dowie-działem się, że wieczyste roztargnienie jej męża przypisać należało ustawicznemu poszu-kiwaniu greckich pni, które w nieświadomości mojej uważałem za jakieś botaniczne okazyi z czasem dopiero przekonałem się, że chodziło o zródłosłowy do wielkiego słownika,który doktor układał.Adams, pierwszy ucze ń, zdolny matematyk, wyliczył był nawet czas,kiedy słownik wedle planu doktora i sposobu, w jaki nad nim pracował, zostanie sko ńczo-ny.Nie wcześniej, utrzymywał, jak za tysiąc sześćset czterdzieści dziewięć lat, licząc odostatniej, sześćdziesiątej drugiej rocznicy urodzin doktora.Doktor był zresztą bożyszczem szkoły i nie mogło być inaczej.Trudno znalezć pod słońcem lepszego człowieka.Ufność, jaką pokładał w ludziach,wzruszyć mogłaby kamienne urny, strojące ceglane ogrodzenie ogrodu.Gdy przechadzaj ącsię po ogrodzie pomiędzy kawkami i gawronami przechylającymi głowy na jego widok,jak gdyby uznawały siebie za nieskończenie od niego mędrsze w sprawach tego świata,natrafił na jakiego ulicznika lub włóczęgę, sprawa była skończona.Wiadomo każdemubyło, jakie stąd powstawały nadużycia; toteż nauczyciele i starsi uczniowie odpędzali włó-częgów od ogrodu i dziedzińca, wiedząc, że doktor gotów był zrzucić z siebie i oddać imostatnie swe buty.Krążyła nawet w tej materii pomiędzy nami historyjka (czy prawdziwa,nie wiem, uwierzyłem w nią i dotąd wierzę), jakoby raz w mrozny dzień zimowy z nógwłasnych oddał kamasze żebraczce jakiejś.Wywołało to skandal w sąsiedztwie, gdyż wobuwiu tym, tak dobrze znanym w mieście jak wieże katedry, żebraczka od progu do pro-gu oprowadzała swe dziecię.Historia dodaje, że tylko dawny właściciel kamaszy swychnie poznał i wystawione w oknie szynku, gdzie zamienione zostały na czark ę wódki, oglą-dał kilkakrotnie, uznając zapewne wzór ich za odpowiedni dla tych, które zamierzał sobiekupić.Dobre też doktor wywierał wrażenie nawet obok młodziutkiej swej żony.Obchodził sięz nią z ojcowską czułością, która zdradzała całą jego dobroć.Często widziałem ich prze-chadzających się razem po ogrodzie pod brzoskwiniami.Czasem te ż widywałem w gabi-necie doktora lub w bawialnym pokoju.%7łona wyglądała, jak gdyby była przywiązana domęża, otaczała go tkliwym staraniem, wątpię jednak, aby interesowała ją jego praca nadsłownikiem, którego stronice wyglądały mu z kieszeni, gdy czytywał jej niektóre z nich nagłos i objaśniał, nawet w czasie przechadzki po ogrodzie.Często widywałem panią Strong, raz, że polubiła mnie od pierwszej chwili wstąpieniamego do szkoły, po wtóre, że lubiąc też Agnieszkę, często u nas bywała.Pomiędzy nią ipanem Wickfieldem dziwny jakiś istniał przymus.Wyglądało to tak, jak gdyby się go bała.Za nic nigdy wieczorem nie chciała się zgodzić, by ją odprowadzał do domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|