[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyszła mi na myśl Lorenza Pellegrini.Wyciągnąłem rękę i obróciłem fotografię, na którą przedtem wolałem nie patrzeć.Próbowałem oddalić natrętną myśl, wspomnienie tego wieczoru w Piemoncie.Przysunąłem zdjęcie do oczu i przeczytałem dedykac­ję: „Albowiem jestem pierwszą i ostatnią.Jestem czczoną i zniena­widzoną.Jestem dziwką i świętą.Sophia."Musiało to być po przyjęciu u Riccarda.Sophia, sześć liter.Czy naprawdę trzeba-tworzyć z nich anagram? Teraz ja myślę w sposób pokrętny.Przypomniałem sobie słowa Diotalleviego: „W drugiej se-firze Alef mroczny przeobraża się w Alef świetlisty.Z Mrocznego Punktu tryskają litery Tory, ciałem są spółgłoski, tchnieniem samo­głoski, a wspólnie akompaniują kantylenie człowieka pobożnego.Kiedy porusza się melodia znaków, poruszają się wraz z nią spółgło­ski i samogłoski.Wyłania się z tego Chochma, Mądrość, Wiedza, pierwotna myśl, w której zawarte jest wszystko niby w szkatułce, gotowa rozwinąć się w dzieło stworzenia.W Chochmie mieści się esencja wszystkiego, co nastąpi."A czymże jest Abulafia ze swoim sekretnym zasobem files? Szka­tułką tego, co Belbo wiedział lub mniemał, że wie jego Sophia.Wybrał tajemne imię, żeby przenikać w głębiny Abulafii, przedmio­tu swojej miłości (jedynej), ale, myśląc jednocześnie o Lorenzy, szukał słowa, które podbiłoby Abulafię, ale które służy mu jedno­cześnie za talizman, żeby posiąść Lorenzę; chciałby przeniknąć do serca Lorenzy, by zrozumieć, podobnie jak przeniknął do serca Abulafii; chciałby, żeby Abulafia był nieprzenikniony dla wszyst­kich innych ludzi,jak dla niego nieprzenikniona jest Lorenza, łudzi się, że ma pieczę nad sekretem Lorenzy, jak ma ją nad sekretem Abulafii, że zna ten sekret, że go zdobywa.Wymyśliłem sobie wyjaśnienie i miałem nadzieję, że będzie po­prawne.Podobnie jak z Planem: brałem moje pragnienie za rzeczy­wistość.Ale ponieważ byłem pijany, usiadłem przy klawiaturze i wystuka­łem SOPHIA.Maszyna znowu zapytała mnie uprzejmie: „Czy masz hasło?" Głupia maszyno, nie wzrusza cię nawet myśl o Lorenzy.6Juda Leon se dio a permutacionesDe letras y a complejas variacionesYalfin pronunció el Nombre que es la Clave,La Puerta, el Eco, el Huesped y ele Palacio.(J.L.Borges, El Golem)I wtedy z nienawiści do Abulafii na ente tępe pytanie („Czy masz hasło?") odpowiedziałem: „Nie".Ekran zaczai zapełniać się znakami, wersetami, wskaźnikami, kaskadą słów.Odkryłem sekret Abulafii.Byłem tak podniecony zwycięstwem, że nie zastanowiłem się na­wet, dlaczego Belbo wybrał właśnie to słowo.Teraz już wiem i wiem też, że w jakimś olśnieniu zrozumiał to, co ja rozumiem w tej chwili.Ale w czwartek myślałem tylko o swoim zwycięstwie.Zacząłem tańczyć, klaskać w dłonie, śpiewać piosenkę zapamięta­ną z wojska.Potem przerwałem i poszedłem do łazienki, żeby ob­myć twarz.Wróciłem i najpierw poleciłem komputerowi podać wydruk ostatniej file, zapisanej przez Belba tuż przed ucieczką do Paryża.A kiedy drukarka zaczęta obojętnie wystukiwać tekst, rzuci­łem się łapczywie na jedzenie, nie rezygnując przy tym z popijania.Wreszcie drukarka zatrzymała się, odczytałem tekst i poczułem zawód, a ponadto nie byłem w stanie rozstrzygnąć, czy mam przed sobą jakieś nadzwyczajne rewelacje, czy też poświadczenie obłędu.Co w gruncie rzeczy wiedziałem o Jacopie Belbie? Co zrozumiałem z niego w ciągu dwóch lat, kiedy byłem przy nim prawie codziennie? Jaką wiarę mogę dać dziennikowi człowieka, który według własne­go wyznania pisał w warunkach wyjątkowych, oszołomiony alkoho­lem, papierosami, przerażeniem, przez całe trzy dni odcięty od wszelkich kontaktów ze światem zewnętrznym?Był już wieczór dwudziestego pierwszego czerwca.Oczy mi łzawi­ły.Od rana wpatrywałem się w ekran i mrowisko punkcików nanie­sionych przez drukarkę.Może to, co przeczytałem, było prawdą, a może fałszem, ale przecież Belbo powiedział, że zadzwoni następne­go ranka.Musiałem więc tu czekać.Kręciło mi się w głowie.Zataczając się poszedłem do pokoju i tak jak stałem, padłem na nie posłane nadal łóżko.Koło ósmej obudziłem się z głębokiego, lepkiego snu i w pierw­szej chwili nie zdawałem sobie sprawy z tego, gdzie jestem.Na szczęście został jeszcze słoik kawy, więc zaparzyłem sobie kilka fili­żanek.Telefon milczał, nie ważyłem się zejść i coś kupić, gdyż ba­łem się, że Belbo może właśnie wtedy zadzwonić.Wróciłem do komputera i poleciłem mu przygotować wydruk dal­szych dyskietek, w porządku chronologicznym.Znalazłem tam żar­ty, ćwiczenia, relacje z wydarzeń, o których wprawdzie wiedziałem, i ale które wskutek przefiltrowania przez osobistą wizję Belba jawiły mi się teraz w innym świetle.Znalazłem fragmenty dziennika, wy-znania, literackie próby zapisywane z zawziętością człowieka, który wie, że są skazane na klęskę.Znalazłem notatki, portrety osób, któ­re wprawdzie przypominałem sobie, ale które teraz przybierały inne , oblicze - mam na myśli bardziej złowrogie; lecz może bardziej zło­wrogie było tylko moje spojrzenie, mój sposób składania przypad­kowych wskazówek w straszliwą finalną mozaikę?A przede wszystkim znalazłem całąfile, zawierającą wyłącznie cy-taty.Zaczerpnięte były z ostatnich lektur Belba, rozpoznawałem je więc od pierwszego rzutu oka; ileż takich samych tekstów czytaliśmy w ostatnich miesiącach.Były ponumerowane: sto dwadzieścia.Ta liczba nie była przypadkowa, zbieżność budziła niepokój.Dlaczego właśnie te cytaty, nie zaś jakieś inne?W tej chwili nie jestem w stanie czytać tekstów Belba: przywodzą mi na myśl całą historię, aczkolwiek widzianą w świetle tych file.Przesuwam te ekscerpta niby paciorki jakiegoś heretyckiego różańca i spostrzegam, że niektóre z nich mogły stanowić dla Belba powód do niepokoju i nikłą zapowiedź ocalenia.A może to ja nie potrafię już odróżnić zdań rozważnych od gubią­cych sens? Staram się sam siebie przekonać, że moje odczytanie jest właściwe, ale nie dalej jak dzisiaj rano ktoś posądził przecież mnie, nie zaś Belba, o szaleństwo.Księżyc wstaje powoli na horyzoncie, gdzieś za Bricco.Wielki dom wypełniają jakieś dziwne szmery, może to czerwie, może my­szy, a może jakieś fantazmy Adelina Canepy.Nie śmiem wyjść na korytarz, tkwię w pokoju wuja Karola i wyglądam przez okno.Cojakiś czas wychodzę na taras, by zobaczyć, czy ktoś nie wspina się na wzgórze.Mam uczucie, że przeżywam film; co to za udręka: „Nadchodzą."A przecież wzgórze jest takie spokojne tej letniej już nocy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl