[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Służąca znika za kotarą.Ta szeleści, kołysze się i wreszcie opada w ciszy.Jedyne światło w komnacie daje lampa.Po ścianie przemykają cienie, przypominające duchy.- Nie mam pomiędzy czym wybierać - mówi Hanna, której lekko kręci się w głowie.- Jestem Orłemkróla Henryka.- I szczęściem Sorgatani.Te słowa zle rokują.Hanna wzrusza ramionami.- Sorgatani żyła wiele lat temu.Już nie żyje.- Nerwowo pociera ręce, pamiętając, że brat Breschiusstracił rękę, kiedy księżniczka Keriyat, którą kochał i której służył jak niewolnik, zmarła także lata temu.- Dusze nigdy nie umierają - Juka stara kobieta.- Miałam kiedyś kuzynkę.Jej dusza dwa razyzmieniała swoje przeznaczenie.To może być kobieta, o której mówisz, ta, która wzięła wendarskiegokapłana jako swego pura.Imię jest jak welon, można je przyjąć i zmienić.Może być użyte ponownie.Jesteś szczęściem Sorgatani, bo tak zwała się moja siostrzenica.W końcu będziesz musiała wybrać.Kotary zakołysały się jakby poruszane wiatrem.W tej migoczącej otchłani Hanna zastanawia się, czybędzie mogła zobaczyć drogę prowadzącą do krainy, po której wędrują Keriyat i gdzie żyją pośród trawtak wysokich, że zasłaniają mężczyznę siedzącego na koniu.Tutaj, w snach, Hanna dostrzega gryfy.Woddali, nieco rozmazanej przez podnoszącą się mgłę, widzi obozowisko Bwrmena, przerażającegocentaura.Wiatr targa jasnymi ścianami namiotów.Te wydymają się i opadają, jakby były żywymistworzeniami.Czuje zapach płynnego metalu, niesiony przez wiatr.Ponad obozem leniwie szybuje orzeł,potem zniża lot i znika z pola widzenia.Młoda kobieta snuje się na krańcu obozu, ubrana w szatę taklśniącą złotem, że wydaje się, iż utkano ją z promieni słońca.W oddali słychać głos Sorgatani:- Chodz do mnie, moje szczęście.Jesteś w niebezpieczeństwie.Być może Hanna mogłaby przejść przez kotarę i znalezć się w tym dzikim, odległym kraju podczasmglistego poranka.Nie rusza się jednak.Mówi:- Nie znalazłam jeszcze twojego pura.Nie mogę przyprowadzić ci żadnego wspaniałego mężczyzny.Poprzez mgłę przebija się słońce.Wschodzi coraz wyżej, a jego jasne światło odbija się w oczachHanny.- Liath - woła, bo wydaje się jej, że widzi ją na opalizującym niebie.Błyszczące kolory lśnią jak jedwab,kiedy Hanna przepycha się poprzez kotary, starając się dotrzeć do Liath.Za otwartymi drzwiami znajdujejednak milczącego niewolnika.Z przeczuciem nieszczęścia w sercu, jak gdyby zamknęła uszy na mowę,której powinna była wysłuchać, Hanna podąża za nim do pałacu.Zbudziła się nagle.Czyjaś ręka głaskała ją dość brutalnie.Na swoim policzku czuła czyjś kwaśnyoddech, a na sobie - ciężar mężczyzny.Hanna kopnęła silnie i celnie.Z okrzykiem wściekłości nieznana,molestująca ją postać zatoczyła się i wpadła na jakąś inną personę, która również pojawiła się przylegowisku kobiet.Te tymczasem klęły i krzyczały.Futra falowały, gdyż zbudziły się wszystkie służące.Jedna z nich krzyczała zdławionym głosem, walcząc z krzepkim mężczyzną, który się na niej położył.Pojawili się służący i rządcy, niosąc pochodnie.Zaczęła się bójka.Zza pół tuzina mężczyzn wyłonił sięksiążę Bayan, wściekły, iż wyrwano go z łóżka.Sześciu ungryjskich żołnierzy, strzegących księcia dzieńi noc, włączyło się w bijatykę, klnąc nie bez przyjemności.Nim przybyła biskupina w otoczeniu niosącejpiękne ceramiczne lampy służby, sytuacja już się wyklarowała.Służące tłoczyły się na legowisku,wykrzykując oskarżenia tak głośno, że Hanna myślała, iż za moment ogłuchnie.Rządcy i służący stalistłoczeni pod jedną ścianą, licząc rany, zaś przy ledwie tlącym się palenisku stał buńczucznie lordWichman ze swą bandą rozwścieczonych psów - tuzinem potłuczonych, zarozumiałych i zuchwałychmłodzieniaszków wysokiego stanu.- Dlaczego mi przeszkodzono? - Alberada pochwyciła lampę w kształcie gryfa.Z jego paszczywydobywał się ogień.Dostojna, a zarazem wściekła, Alberada nie wyglądała na kobietę, z której możnabyłoby sobie kpić.- Czy miałeś czelność, Wichman, napadać w nocy na moje służące w moim własnympałacu? Czy tak odwdzięczasz mi się za gościnność?- Długo już nie miałem kobiety! Te zaś były dostatecznie chętne.- Wichman wskazał mimochodem nalegowisko służby.Przez chwilę jeden z jego kompanionów wyglądał, jakby miał się przewrócić.- Niemożemy się wszyscy zadowalać owcami, tak jak Eddo.- jego towarzysze parsknęli śmiechem.- W końcuone są tylko prostaczkami.Nie tknąłbym twoich mniszek.- Znowu rozległy się śmiechy.- Jesteś wciąż pijany i głupi jak bydlę.- Kąśliwa uwaga Alberady natrafiła na niewrażliwe uszy.Jeden zkompanów Wichmana zajmował się właśnie swoim kroczem, najwyrazniej ogarnięty żądzą.Na tenwidok Hanna miała ochotę zwymiotować.W tym czasie kilku uzbrojonych służących pospieszyło kuAlberadzie i stanęło za jej plecami. - Zaprowadzcie ich do twierdzy.Pozostaną tam przez całą noc.Nie pozwolę im zakłócać spokoju wmoim pałacu.Rankiem będą wypuszczeni i powrócą do księżnej Rotrudis.Bez wątpienia twoja matkabędzie dla ciebie bardziej miłosierna niż ja, Wichman.W tym momencie Hanna zorientowała się, że Bayan dostrzegł ją pośród innych kobiet.Wyglądał, jakbyi on miał ochotę się na nią rzucić.Zaśmiał się nad czymś, co tylko on rozumiał, i zadumany zaczął kręcićkońce swych wąsów.Skinął na Breschiusa i powiedział coś cichym głosem.- Błagam, Wasza Zwiątobliwość - rzekł Breschius.- Książę Bayan proponuje, byś ukarała winnych, takjak chcesz po wojnie.Spojrzenie Alberady było lodowate.- A w międzyczasie jak mam chronić moje służące przed gwałtem i napaściami?Bayan przyglądał się jej pytająco.- Dziwki mieszkają w każdym mieście.Te opłacę z własnych środków [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl