[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wypad.Powrót na dawną pozycję.Bardzo ryzykując, przerzucił broń do drugiej ręki.Boariyi zaatakował w mgnieniu oka i bez trudu skontrował jego leworęczną ripostę.Z drwiącym uśmieszkiem wykonał taki sam manewr, więc teraz obaj walczy­li jak mańkuci.Tłum nagrodził ich rykiem.Walka miała przejść do legendy.Wypad.Zasłona.Riposta.Wallie spróbował najróżniejszych sztuczek z repertuaru Shon­su, nawet takich, których nie zdążył nauczyć protegowanego.Boariyi wszystkie kontrował i sam odpowiedział kilkoma, które dla Walliego okazały się nowe.Przeciwnicy dorównywali sobie umiejętnościami.Brzęk stali jak w kuźni.Pojedynek był próbą wytrzymałości.Pająkowaty Boariyi miał budowę maratończyka i nieprawdopo­dobny zasięg ramion.Wallie nie mógł go dosięgnąć.Zasłona.Parada.Odbicie ciosu.Długie miecze bywają słabe.A siódmy? Skoro fechtmistrz Shonsu nie potrafił przechylić szali zwycięstwa na swoją stronę, może uda się Walliemu Smithowi? Chioxinowi? Riposta.Miał lepszą broń.Odważyć się na nietypowe działanie wobec tak znakomitego przeciwnika?Jak długo jeszcze wytrzyma jego organizm? Shonsu coraz mocniej odczuwał zmęczenie.Wypad.Tracił szybkość.Zasłona.Boariyi to zauważył.Skrzywił wargi w charakterystycznym uśmieszku.Na ten widok w Walliem zawrzało.Zmienił taktykę.Zaatakował broń, a nie człowieka.Z całej siły uderzył w klingę miecza Boariyiego.Kiedyś, dawno temu, To-miyano potraktował w ten sposób floret Walliego.Obrona.Cięcie.Parada.Cios.W pierwszej chwili wysoki szermierz cofnął się przed brutalną siłą, zaskoczony nieszablonowym atakiem.Wkrótce jednak otrząsnął się i sam zaczął atakować.Groźne ostrze kilka razy o włos minęło Walliego.Szczęk stali.Wreszcie Boariyi odgadł zamiary przeciwnika.Parował ostrożniej, pod innym kątem.Obrona.W pewnym momencie Wallie zobaczył, że znajduje się prawie na brzegu Rzeki.Tłum krzyczał nieprzerwa­nie, zachwycony pokazem sztuki szermierczej.Brzęk.Trzask.Chioxin przedarł się przez stalową zasłonę i świsnął tuż przy twarzy Boariyiego.Wydawało się, że nie trafił w cel, ale po chwili fontanna krwi zalała szermierzowi twarz.Ostrze przecięło linię znaków cechowych.Siódmy opuścił miecz, pokonany!- Poddajecie się?! - wrzasnął Nnanji głosem ochrypłym z podniecenia.- Poddajemy - wykrztusił Zoariyi.Jego bratanek padł na kolana, oślepiony przez krew.Łapczy­wie chwytał powietrze.Wallie był w niewiele lepszym stanie.Rzęził, walczył o oddech, serce waliło jak młotem.Mdliło go, przed oczami miał czerwoną mgłę.Nie mógł pozbierać myśli.Pierwsi zbiegli się heroldowie, a tuż za nimi uzdrowiciele, minstrele i rada Siódmych.Chwilę później pozostali widzowie utwo­rzyli ciasny krąg wokół dwóch szermierzy, wznosząc okrzyki, przepychając się.W końcu ucichli.Zapanował jaki taki porządek.Wallie powoli dochodził do siebie.W pewnym momencie zdzi­wił się, że nikt nie udziela pomocy rannemu.Zaraz jednak uświa­domił sobie, że walka jeszcze nie jest skończona.Zwycięzca musiał najpierw określić swoje warunki i schować miecz.Mógł zażądać trzeciej przysięgi: hołdu poddańczego.Wahał się, przyglądając Boariyiemu zamroczonym wzrokiem.Siódmy klęczał.Sapał jak miech kowalski.Wąska klatka piersio­wa unosiła się i opadała, mokra od potu i deszczu.Krew spływa­ła po niej i wsiąkała w kilt.Lecz.coś było nie tak.Nnanji? Wallie rozejrzał się za sekundantem, ale ten gdzieś zniknął.Wyraz twarzy pokonanego był nie do odczytania pod czerwoną maską.Boariyi miał zaciśnięte pięści, głowę odchyloną do tyłu, mięśnie szyi napięte.Dyszący człowiek zwykle trzyma głowę opuszczoną.Szermierz czekał na żądanie zwycięzcy.Zamierzał je odrzucić.Wtedy Wallie nie miałby innego wyjścia jak dokonać egzekucji.Już wcześniej zetknął się z równie nieugiętą postawą.Nnanji też wolał śmierć niż hańbę.Cóż, niech Boariyi pomyśli chwilę, niech dojdzie do siebie.Wallie zerknął na Zoariyiego.Wyraźna konsternacja, z którą Siódmy patrzył na bratanka, mówiła sama za siebie.Trzech szermierzy otaczał milczący krąg.Słońce ostrożnie wychynęło zza chmury.Krew nabrała jaskrawszej barwy.- Uzdrowiciel! - wychrypiał Wallie.- Dajcie mi płótno.Było brudne, ale zmiął je w wolnej ręce i rzucił Boariyiemu.Oślepiony szermierz drgnął, kiedy szmata uderzyła go w pierś i spadła na kolana.Nie sięgnął po nią.Gdzie, do diabła, podział się Nnanji?Cisza za bardzo się przedłużała.Musiał wreszcie przemówić.- Lordzie Boariyi.- Głośniej.- Lordzie Boariyi, nie przegra­łeś, tylko mój miecz okazał się wytrzymalszy od twojego.Jeszcze nigdy nie spotkałem takiego szermierza jak ty.Byłbym dumny, gdybym zdobył pięć punktów na dziesięć w zwykłym pojedynku.Ranny skrzywił się, ale nic nie powiedział.- Rozkaż radzie, żeby złożyła mi trzecią przysięgę - kontynuował Wallie.- Od ciebie żądam tylko pierwszej.Przez chwilę nic się nie działo.Potem Boariyi namacał płótno i wytarł nim twarz.Otworzył oczy i z niedowierzaniem spojrzał na Shonsu.- Pierwsza przysięga? - wymamrotał.- Potrzebuję cię do walki z czarnoksiężnikami.- Ale ja kazałem Siódmym cię zabić.- Musimy walczyć.Zjazd cię potrzebuje!Pokonany szermierz wziął głęboki oddech.Chęć życia wzięła górę nad honorem.- Niech tak będzie!Wallie schował miecz do pochwy, wyciągnął rękę do przeciw­nika i pomógł mu wstać.Następnie uniósł wysoko ich złączone dłonie.Widzowie zawyli.- Piękna walka, lordowie! - powiedział Tivanixi rozpromie­niony.- Przejdzie do legendy! Jeszcze nigdy nie widziałem takie­go pojedynku!- I nie zobaczysz, przynajmniej w moim wykonaniu - oświad­czył Wallie i klepnął Boariyiego w plecy.- A w twoim?- Nigdy, panie!Uzdrowiciele rzucili się opatrywać ranę triumfatora, ale Wallie ich odprawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl