[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Nic się nie martw powiedziała Lula. Znajdziemy twój samochód.Wracaj dosiebie, pooglądaj telewizję.Jedyna dobra rzecz, jaką można zrobić w taki dzień, to oglą-danie telewizji.Poprzyglądaj się tym babiszonom z programów.Jackie zniknęła za ścianą deszczu w dwupiętrowym domu z brązową dachówką.Nacałej ulicy stały samochody.%7ładen z nich nie był chryslerem. Jaki on jest? zwróciłam się do Luli. Stary Jackie? Nic specjalnego.Pojawia się i znika.Sprzedaje towar. Jak się nazywa? Cameron Brown.Ksywa Zgniłek.To ci chyba coś mówi. Czy mógł uciec z jej samochodem? W każdej chwili. Lula ruszyła w dalszą drogę To ty jesteś łowcą nagród, i coteraz? To samo.Pojezdzimy trochę.Rozejrzymy się tam, gdzie Brown lubił się pojawiać.Po dwóch godzinach Lula pomyliła w deszczu ulice i zanim zdołałyśmy się zoriento-wać, znalazłyśmy się nad rzeką, w osiedlu wysokościowców. To już zaczyna być nudne powiedziała. Nie dość, że wypatruję sobie oczyszukając jakiegoś głupiego grata, to jeszcze się zgubiłam. Nie zgubiłyśmy się zaprotestowałam. Jesteśmy w Trenton. Tak, ale jeszcze nigdy tu nie byłam.Czuję się głupio wśród budynków, na którychnie ma graffiti.No, spójrz tylko.Nie ma dykty w oknach.Nie ma śmieci w rynsztokach.Nie ma czarnych braci sprzedających różności.Nie rozumiem, jak można żyć w takimmiejscu. Skrzywiła się i skręciła na parking. Wracam oznajmiła. Jadę do biu-ra.Podgrzeję resztę hot dogów i zajmę się pracą.Nie miałam nic przeciwko temu, ponieważ jazda w ulewnym deszczu po ponurychokolicach i tak nie należała do moich ulubionych rozrywek.Lula przejechała wzdłuż szeregu samochodów i nagle tuż przed nami pojawił sięchrysler.Obie wytrzeszczyłyśmy na niego oczy.Pracowicie objechałyśmy każdą ulicę i zaułek,a tu proszę, samochód stoi sobie w najbardziej nieprawdopodobnym miejscu.37 Oż ty w mordę powiedziała Lula.Przyjrzałam się budynkowi, do którego przylegał parking.Osiem pięter.Wielki klo-cek z cegieł, termoizolacyjne okna. Tak jakby mieszkalny.Lula skinęła głową; zainteresowałyśmy się bliżej chryslerem.Nie rwałyśmy się spe-cjalnie do działania. No to chyba trzeba będzie się rozejrzeć powiedziała wreszcie Lula.Obie westchnęłyśmy ciężko i wysiadłyśmy z firebirda.Deszcz stracił nieco rozpędi stał się przykrym kapuśniaczkiem, za to temperatura spadała.Zimno kąsało mi skó-rę i przenikało do szpiku kości, zaś prawdopodobieństwo znalezienia zwłok CameronaBrowna w bagażniku Jackie nie ogrzewało mnie zanadto.Zajrzałyśmy przez okna i sprawdziłyśmy, czy drzwi są otwarte.Były zamknięte.W środku nie zauważyłyśmy niczego.Zwłaszcza Camerona Browna.Ani żadnych wska-zówek.na przykład pamiętnika ze szczegółowym opisem niedawnych wydarzeń z ży-cia Browna czy mapy z wyraznym pomarańczowym krzyżykiem w miejscu jego poby-tu.Stałyśmy obok siebie i patrzyłyśmy na bagażnik. Krew nie cieknie zauważyła Lula. To dobry znak.Zajrzała do swojego bagażnika i wróciła z łomem.Wsunęła go pod wieko bagażni-ka chryslera i podważyła je.Zapasowe koło, brudny żółty koc, parę szmatławych ręczników.Brak CameronaBrowna.Obie odetchnęłyśmy jednocześnie. Jak długo Jackie żyje z tym gościem? spytałam. Jakieś pół roku.Nie ma szczęścia do facetów.Nie chce widzieć tego, co jest na-prawdę.Lula rzuciła łom na tylne siedzenie i obie usiadłyśmy w firebirdzie. A co jest naprawdę? Ten Zgniłek to wykorzystywacz.Wysyła Jackie na ulicę, a w jej samochodzie han-dluje prochami.Mógłby kupić sobie własny samochód, ale woli jej wóz, bo wszyscywiedzą, że Jackie jest profesjonalistką i jeśli gliny go zatrzymają i znajdą prochy, będziemógł powiedzieć, że nie ma pojęcia, jak się tam znalazły.Powie, że pożyczył na chwilęsamochód swojej dziewczyny.A wszyscy wiedzą, że Jackie trochę bierze.Profesjonalist-ką jest się tylko po to, żeby brać. Myślisz, że Brown sprzedawał tu narkotyki?Lula pokręciła głową. Nie sprzedaje prochów takim ludziom.Wpycha je dzieciom. Więc może ma w tym bloku dziewczynę.Lula uruchomiła silnik i wyjechała z parkingu. Może, ale coś tu za elegancko jak na Camerona Browna.38Kiedy o piątej dowlokłam się do domu, znajdowałam w stanie głębokiej depresji.Znowu musiałam jezdzić buickiem.Mój nissan stał w warsztacie, a sklep z używanymisamochodami odmówił poniesienia odpowiedzialności, cytując ustęp z umowy o kup-no, traktujący o nabyciu samochodu w zastanym stanie.%7ładnych gwarancji.W butach mi chlupotało, z nosa ciekło i nie mogłam przestać myśleć o Jackie.Od-nalezienie jej samochodu nie wydawało mi się satysfakcjonujące.Chciałam zmienić jejżycie.Chciałam wydobyć ją z nałogu i nakłonić do zmiany profesji.No co, nie była ażtak głupia.Pewnie mogłaby się specjalizować w chirurgii mózgu, gdyby tylko zmienićjej fryzurę.Zostawiłam buty na korytarzu, a ubranie rzuciłam na podłogę w łazience.Stałampod prysznicem tak długo, aż wreszcie odtajałam.Wytarłam włosy i przejechałam ponich palcami, co miało symbolizować układanie.Ubrałam się w dres i grube białe skar-petki.Wzięłam z lodówki napój, po drodze złapałam notes i długopis z kuchennego stołu,po czym usiadłam w salonie.Chciałam zastanowić się nad tym, co sądziłam na tematMo Bedemiera i drogą eliminacji odnalezć to, czego nie dostrzegałam.Obudziłam się o dziewiątej wieczorem w twarzą wciśniętą w plastikową spiralkębindującą notes i kartką równie czystą jak mój umysł.Odgarnęłam sobie włosy w oczu,wcisnęłam zakodowany numer na telefonie i zamówiłam pizzę z podwójnym serem,czarnymi oliwkami, papryczką i cebulką.Wzięłam ołówek i narysowałam w notesie linię prostą.Narysowałam uśmiechnię-tą buzkę.Narysowałam smutną buzkę.Narysowałam serduszko z moimi inicjałami, alenie znalazłam niczyich inicjałów, które mogłabym dopisać obok, więc znowu zaczęłamsię zastanawiać nad Mo.Gdzie mógł się podziewać? Zostawił wszystkie ubrania.W szufladach miał pełnoskarpetek i bielizny.Przybory toaletowe były nietknięte.Szczoteczka do zębów, brzytwa,dezodorant w apteczce nad zlewem.To chyba coś znaczyło, prawda? Logicznym wnio-skiem wydawało się, że Mo ma drugi dom, więc nie musi zabierać szczoteczki.Szkodatylko, że życie nie zawsze bywa logiczne.Sprawdzenie nieruchomości nie dało żadnychrezultatów.Oczywiście mogło to znaczyć, że wprawdzie Mo posiada drugi dom, ale niezarejestrował go pod własnym nazwiskiem.Druga możliwość że Mo został porwany i leży gdzieś martwy, czekając, aż go znaj-dziemy była zbyt przygnębiająca, by ją rozważać.Najlepiej na razie w ogóle o tym niemyśleć, zadecydowałam.A co z korespondencją? Nie przypominałam sobie, żebym widziała skrzynkę na listy.Być może listonosz przychodził do sklepu i wręczał przesyłki osobiście wujkowi Mo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plhanula1950.keep.pl
|