[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Czyli wcale się nie starałeś wyjechać niepostrzeżenie! – wykrzyknął zachwycony Laurie.– Zgadza się.Chciałem, aby mój wyjazd był okryty mgłą tajemnicy.Wiadomo, że ktokolwiek stoi za tym wszystkim, wysłał do Krondoru kolejnych zabójców.Tak przynajmniej uważał Jack.Zatem jeśli ma w mieście szpiegów, przez kilka dni nie będą w stanie zorientować się, co się rzeczywiście dzieje.Kiedy wyjdzie w końcu na jaw, że opuściliśmy pałac, nie będą pewni, w którym kierunku się udaliśmy.Jedynie tych kilka osób, które były z nami, gdy Pug otoczył i zamknął czarami pokój Anity, wie, że musimy udać się do Sarth.– To się nazywa mistrzowskie zmylenie przeciwnika! – Jimmy zarechotał radośnie.– Kiedy ktoś usłyszy, że pojechałeś, panie, w tym kierunku, a po chwili dowie się, że w zupełnie przeciwnym, zgłupieje i nie będzie wiedział, czemu dać wiarę.– Lyam bardzo dokładnie dopracował wszystkie szczegóły – dodał Martin.– Razem z Kulganem, Pugiem i jego rodziną, którzy wracają dzisiaj do Stardock, wysłał kolejną trójkę ubraną identycznie jak wy.Ci z kolei mają się zachowywać na tyle nieporadnie, by zauważono, że starają się ukryć swoją tożsamość.– Zwrócił się do Aruthy: – Aha, Pug powiedział, że przeszuka całą bibliotekę Macrosa.Może uda mu się znaleźć jakieś lekarstwo dla Anity.Arutha ściągnął wodze wierzchowca.Inni również się zatrzymali.– Jesteśmy o pół dnia drogi od miasta.Jeśli do zachodu nikt nas nie dogoni, będziemy chyba mogli uważać, że pościg mamy z głowy, a wtedy pozostanie tylko troska o to, co przed nami.– Zamilkł na moment, jakby to, co miał teraz powiedzieć, sprawiało mu trudność.– Hm, bez względu na te wszystkie buńczuczne słowa i uśmiechy wiemy dobrze, że wybraliście wielkie niebezpieczeństwo.– Popatrzył po kolei na otaczające go twarze.– Chciałem wam tylko powiedzieć, że mając takich przyjaciół, uważam się za największego szczęściarza pod słońcem.Jimmy był najbardziej zażenowany słowami Księcia.Z trudem zwalczył chęć, by palnąć jakieś głupstwo, które rozładowałoby poważny nastrój.– Pośród Prześmiewców mamy.to znaczy mieliśmy taką przysięgę.Jej słowa zostały zaczerpnięte ze starego przysłowia:„Nie możesz być pewien, że kot zdechł, dopóki go nie obedrzesz ze skóry”.Jeśli ktoś musiał wypełnić bardzo trudne i ważne zadanie i jednocześnie chciał, żeby inni wiedzieli, że zrobi wszystko, aby doprowadzić rzecz do końca, mówił „dopóki nie obedrą kota ze skóry”.– Chłopak spojrzał na towarzyszy podróży.– „Dopóki nie obedrą kota ze skóry”.– „Dopóki nie obedrą kota ze skóry” – powiedział Laurie, a za nim jak echo powtórzyli to samo Gardan i Martin.Zapadła cisza.– Dziękuję wam wszystkim – powiedział Arutha cicho, po czym spiął konia ostrogami i pogalopował gościńcem.Reszta ruszyła za nim.Martin podjechał do Lauriego.– Dlaczego zeszło wam tak długo?– Coś mnie powstrzymało.to dość skomplikowana sprawa.Pobieramy się.– Wiem.Czekałem z Gardanem na Lyama, kiedy wrócił po wizycie w twoim pokoju.Hm, myślę, że mogła trafić trochę lepiej.– Twarz Lauriego zdradzała niepokój.Martin uśmiechnął się lekko i dodał: – Chociaż kto wie? Może i nie mogła? – Przechylił się ku Lauriemu i wyciągnął rękę.– Życzę wam szczęścia.– Wymienili mocny, męski uścisk dłoni.– Ale to i tak nie tłumaczy spóźnienia.– Hm.to raczej delikatna sprawa – odpowiedział Laurie, mając nadzieję, że jego przyszły szwagier nie będzie drążył tematu.Martin przez chwilę przyglądał się uważnie twarzy Lauriego, aż wreszcie pokiwał głową ze zrozumieniem.– Tak, szczere i czułe pożegnanie może zająć trochę czasu.KNIEJAPóźnym popołudniem na horyzoncie pojawiła się grupka jeźdźców.Czarne sylwetki rysowały się ostrym konturem na tle czerwieniejącego już nieba.Pierwszy zauważył ich Martin.Arutha natychmiast zatrzymał swój oddziałek.Od opuszczenia Krondoru była to pierwsza napotkana grupa podróżnych, którzy na pewno nie byli kupcami.Martin zmrużył oczy i wpatrywał się w dal.– Są bardzo daleko i niewiele widzę, ale chyba są uzbrojeni.Może to najemnicy?– Albo wyjęci spod prawa? – dorzucił Gardan.– Albo ktoś zupełnie inny – skomentował krótko Arutha.– Laurie, najwięcej podróżowałeś z nas wszystkich.Czy jest tu jakaś inna droga?Laurie rozejrzał się po okolicy, starając się określić miejsce, w którym się znajdowali.Wskazał w kierunku lasu po drugiej stronie wąskiego zagonu ziemi uprawnej.– Na wschód stąd, o jakąś godzinę jazdy, jest stary szlak prowadzący w Góry Calastius.W dawnych czasach wykorzystywany był przez górników, ale teraz jest prawie nie uczęszczany.Podążając nim, dojedziemy do drogi prowadzącej w głąb lądu.– No to nie ma co zwlekać – powiedział Jimmy.– Tamci chyba się znudzili czekaniem na nas.Arutha spojrzał w tamtą stronę.Jeźdźcy na horyzoncie ruszyli w ich kierunku.– Laurie, prowadź.Zjechali z drogi w kierunku licznych kamiennych murków znaczących granice pól [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl