[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była brudna i przeżarta rdzą.Na czyszczenie nie było czasu.Kielak zarepetował karabin i skierował go w stronę Stańczaka.- Weźmiesz ten karabin, świnio rogata, czy nie? - wrzas­nął Stańczak ze złością.- Złaź.W odpowiedzi Stańczak, zwinnie jak kot, skrył się za komin, huknął strzał i Kielakowi, który się niczego jeszcze nie spodziewał, czapka spadła z głowy i potoczyła się po ziemi.Kielak szybko podniósł ją i cofnął się kilka kroków do tyłu.Ledwie rzucił na nią okiem, od razu zauważył, że orzełek w samym środku był przestrzelony.- O, Jezu! Przestrzelił mi godło! - zawołał głosem ran­nego zwierzęcia, pokazując ludziom przestrzeloną czapkę.- Gdzie ja teraz dostanę nowe godło policyjne? Pytam sięwas: gdzie? I po takie gówno będę musiał jeździć aż do Warszawy, płacić za bilet, zmarnować dzień!Ludzie znowu zanieśli się śmiechem.Kraszewski, który nadszedł w tym momencie, samorzutnie zaproponował Kielakowi, że na kilka dni może odstąpić mu swój od heł­mu, a to, że tamten jest orłem strażackim, to co komu do tego, ale Kielak nic słuchał Kraszewskiego.Trzymając na­bity, gotowy do strzału karabin, zaleciał znienacka Stań­czaka od tyłu i nacisnął spust.Powietrzem targnął potężny huk.Ludzie dłońmi pozatykali uszy, a Stańczak, który ra­zem z Piłsudskim swego czasu szedł prawic -jak później opowiadał - w jednym szeregu na Kijów i niemało przy tej okazji nawąchał się prochu, a nawet był ranny w pośladek, ledwie nic zleciał z dachu.Nie dlatego, żeby przestraszył się huku, ale dlatego, że wszystko to stało się tak nagle i niespodziewanie.Stańczak znowu przesunął się na drugą stronę komina i strzelił do leżącego na ziemi Kielaka.Teraz kanonada zaczęła się na dobre.Kielak biegał naokoło domu, padał, celował i strzelał, wstawał, zabiegał i znowu padał.A Stań­czak spokojnie przechodził z jednej strony komina na dru­gą i też strzelał.- Wyjdź, pokaż łeb, tchórzu! - wołał prowokacyjnie Kielak.Wreszcie zabrakło mu amunicji.Zwrócił się do chło­paka, żeby ten skoczył po jeszcze jedną łódkę naboi.W tym samym momencie, kiedy Kielak odwrócony był do chłopa­ka, Stańczak nacisnął spust pistoletu.Zamek oddał do tyłu i pozostał w tej pozycji.Niestety, nie miał już ani jednego naboju, wystrzelił wszystkie co do jednego.Ukryty za kominem, szybko przeszukał kieszenie ma­rynarki, ale poza kilkoma połamanymi papierosami i gar­ścią wykruszonego z nich tytoniu nie znalazł nic.Wrócił chłopak z nowym zapasem amunicji, nie podchodząc zbyt blisko, rzucił ją leżącemu na ziemi Kielakowi, który ponownie zarepetował karabin.Wtedy niespodziewanie, ku zdumieniu zebranych i samego Kielaka, zza komina wy­szedł Stańczak.Nic kryjąc się, podniósł rękę z pistoletem i cisnął nim w leżącego na ziemi Kielaka, który w ostat­niej chwili poderwał się i skoczył do tyłu ze słowami:- Byłby mnie zabił, łobuz.Kielak podniósł z ziemi pistolet.Obejrzał go z cieka­wością, wytarł dokładnie o sukno munduru i schował do tylnej kieszeni spodni, potem, pewny zwycięstwa, powie­dział władczo:-Złaź!- Wejdź tu i zdejmij mnie, jak jesteś taki mądry - od­parł spokojnie Stańczak i zabrał się do rozbierania komi­na.Z łatwością zdejmował cegłę za cegłą, tłukł je na ka­wałki rzucał nimi w ludzi.Wszystko było dobrze, dopóki było co rozbierać, ale w pewnym momencie komin zrównał się z dachem.Stań­czak próbował rozbierać komin poniżej dachu, jednak ce­gły trzymały się tutaj mocniej i na dodatek parzyły w ręce.Koniec obrony był nieuchronny.Jedna z rozgrzanych cegieł była tak gorąca, że Stań­czak po wyrwaniu jej z komina nie był w stanic jej utrzy­mać.Przekładał ją z ręki do ręki, w końcu puścił w otwór kominowy.Cegła z głuchym hurkotem poleciała w dół.Na moment w górę wzbił się kłąb sadzy i dymu, a potem wszystko zamarło.Nawet dym przestał się ulatniać.Drzwi frontowe domu otworzyły się z hałasem i z mieszkania jak z procy wyskoczyła umazana na twarzy Malesina.Pech chciał, że w tej samej chwili kiedy cegła spadała do komina, Malesina przestawiała garnki na kuchni.Roz­grzane sadze z komina, który od dawna nie był czyszczo­ny, wysypały się jej prosto na twarz i ubranie, w garnki, a potem wolno osiadły na starannie zasłane łóżko z pira­midą koronkowych poduch, na meble i podłogę.- O Jezu, Matko Przenajświętsza! - wołała rozwście­czona kobieta kręcąc się w kółko jak opętana.- Za co mnie Pan Bóg karze biedną? Za jakie grzechy?I nie namyślając się długo poderwała z ziemi kawałek cegły z rozwalonego komina i cisnęła nim w Stańczaka.- Nic rzucać! - krzyknął Stańczak zasłaniając rękami głowę.Teraz dopiero spostrzegł, że na swoje nieszczęście rozebrał komin.Nie było się za co schować.Ludzie poszli za przykładem Malesiny, ze wszystkich stron na głowę Stań­czaka posypał się grad kamieni i potłuczonych cegieł.Dłuż­sze przebywanie na dachu nie miało już najmniejszego sen­su i Stańczak zdawał sobie z tego doskonale sprawę.Oce­niwszy beznadziejność sytuacji, postanowił się poddać.Przez otwór w dachu zlazł na strych, a następnie po stromych schodkach na dół i wyszedł przed dom.Tu cze­kał już na niego z wymierzonym w jego piersi karabinem Kielak, a za nim, półkolem tłum ludzi.- W imieniu prawa - powiedział Kielak, patrząc wy­niośle na swego jeńca, i rzucił chłopakowi z rowerem kaj­danki, żeby skuł od tyłu ręce Stańczakowi.Kiedy wszystko było gotowe do drogi, popchnął Stań­czaka do przodu lufą karabinu.Ludzie z nieukrywanym żalem odprowadzili ich wzro­kiem do zakrętu bocznej uliczki, potem niechętnie zaczęli się rozchodzić, nic wiedząc, co właściwie dalej robić z resz­tą popołudnia.Po dwóch dniach o zmroku Stańczak wrócił do domu.Od progu pozdrowił rodzinę i usiadł przy stole.Wyglądał i zachowywał się jak człowiek, który przed chwilą wrócił z dalekiej podróży.Był nieogolony, brudny i zmęczony.Żona w milczeniu nalała gorącej wody do wielkiej, poobi­janej z emalii miednicy.- Myj się, wyglądasz jak świnia - powiedziała bez złości.Wstał.Rozebrał się do pasa.Sama umyła mu anemicz­ne plecy, potem podała czystą koszulą.Włożył ją i z zawi­niętymi do łokci rękawami usiadł znowu przy stole.Żona postawiła przed nim talerz z gorącą zupą.Odsu­nął go.- Nic będę jadł - powiedział obrażony.- Jedz, boś głodny.- Nie.- W zamyśleniu zaczął jeździć palcem po stole, rysując jakieś esy-floresy.- Zabrali mi pistolet.Tyle się nad nim namęczyłem -powiedział z żalem.- Wlepili mi mandat dziesięć złotych za posiadanie broni.Skąd je wezmę? Reperacja komina jeszcze dojdzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl