[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt - łącznie z nim - nie wiedział tego.Ale wszyscy wiedzieli, że ten człowiek boi się, że żyje strachem, żejego własny cień, kroczący za nim lub przed nim, przypomina mu stalepewne miasto, gdzie na jednym z mostów pozostał cień jakiegośczłowieka, którego imienia nie dowiemy się nigdy, choćby nawet każdyz nas na ziemi tej przeżył tysiąc szczęśliwych lat.Gdyby człowiekten bał się własnego cienia, nie pisałbym jego historii, gdyżwątpię, aby dziś zaciekawiła kogoś historia człowieka, który żyłstrachem przed własnym cieniem.Lecz było przecież wręcz przeciwnie- człowiek ten pragnął do końca ocalić własny cień, nie chciał przednim uciec i pragnął, aby z jego śmiercią umarł także jego cień.Nie wiem, czy powinienem powtarzać historię tego człowieka, gdyż niebyłem jego przyjacielem: trudno przyjaznić się z czymś, co straciłooczy, serce i duszę, a pozostało tylko kupką strachu.Leczspotykaliśmy się czasem.I ten człowiek mówił wtedy do mnie:- Mieszkam w północnej dzielnicy miasta.Niech ją szlag trafi.Nocąnad moim domem latają odrzutowce; gdzieś tam niedaleko jestlotnisko.One mają na skrzydłach światła, zielone i czerwone.Częstopatrzę w górę i wydaje mi się, że za chwilę jedno z tych światełoderwie się, spadnie na ziemię, a wtedy cała ziemia stanie się takimprzeklętym, wielkim światłem zielonym lub czerwonym.Jak pan myśli?- Co?- Mów pan: zielone czy czerwone?137 - Nie wiem.- Wy niczego nie wiecie - mówił.- Gdybyście wie-dzieli, gdziejesteście, mielibyście wszyscy inne oczy.Albo w ogóle niemielibyście oczu.- Czym byśmy patrzyli?- Czym patrzą umarli?- Jak na nieboszczyka, czuję się stosunkowo rześko.- A może - bełkotał chwytając mnie za ramię - będzie to coś takiegojak słońce? Jak ogromne słońce, które zbliży się nagle z niesłychanąszybkością i wszystko za-mieni się w zasrany popiół? Jest tozupełnie możliwe; ktoś zresztą pisał już o spadającym słońcu.- Oczywiście - powiedziałem wtedy z uśmiechem, choć mróz przeszył mikręgosłup.- Ja nawet wiem, kto wtedy ocaleje.Ocaleją tylko dwieosoby.Jedną z nich będzie mój wuj, który przepił wszystko, straciłpoczucie czasu i od lat trudni się wyłącznie regulowaniem zegarka.On powstanie z popiołów: najpierw nakręci swój zegarek, a potembędzie usiłował pożyczyć dwadzieścia złotych na wódkę.Drugą osobąbędzie babka klozetowa z szaletu na Krakowskim Przedmieściu.Byćmoże także, iż z popiołów powstanie pewien wielki polski aktor iwtedy okaże się, że w swoim czasie pochowano go wyłącznie przezomyłkę.- Głupcze - powiedział.- Tańczymy wszyscy kanka-na na wulkanie.Jesteś pan takim samym głupcem jak wszyscy: dziś każdy człowiek jesttylko głupcem.Czy pan się łudzi, że pan o tym nie myśli ? Myli siępan.Wszyscy o tym myślimy.Biedna, zasrana ludzkość.Zwiat zbytdaleko zabrnął w zbrodnię, aby cokolwiek mogło powstrzymać szaloneręce.Pan myśli, że panu uda się cokolwiek napisać? Pan myśli, żepanu uda się kogoś wzruszyć? Biedny głupcze.Dzisiaj żadne ludzkiecierpienie nie ma formatu.Miłość.Ból.Zazdrość.Nadzieja.To suchepatyczki: można je przesadzać, lecz na żadnym z nich nie zakwitniejuż nic zielonego.Cierpienie także nie ma formatu.Wszystkozamazało się w strachu i zbrodniach.Dostojewski, który wzruszałmnie zawsze najbardziej i w którym mogłem doczytać się zawsze, czegotylko chciałem, jest dzisiaj śmiesznym głupcem razem ze swoimobłędem i kwikami duszy: dziś nie przerazi on nawet niezdeflorowanej pensjonarki.Dziś świat cały jest martwym domem.Jestolbrzymim obozem koncentracyjnym, tak wielkim, iż nie potrzebakolczastych drutów, gdyż i tak nie ucieknie się nigdzie.Można tylkokontemplować zagładę.- Jeszcze nie wszystko stracone - powiedziałem.-U nas w Polsce niema obecnie sytuacji bez wyjścia.Kiedy przegrywa się już wszystko,zawsze można zostać krytykiem literackim lub wziąć się za przekładyz języków obcych.To nadzieja, która nigdy może nie opuszczaćczłowieka.Pomyśl pan o tym.Do widzenia.Traciłem go z oczu, nie widzieliśmy się miesiącami.Zawsze się zgrywałem przy nim, gdyż nie miałem siły, aby prowadzić znim dyskusję; pamiętałem zbyt dobrze getto, powstanie, wrzesień i zchwilą kiedy zacząłem tylko o tym myśleć.znów czas tamten powracałi móżdżek mój kurczył się przerażeniem.Unikałem tego typka:pachniał zgliszczami września, miał oczy rozstrzeliwanych %7łydów,pachniał tak, jak w sierpniu roku czterdziestego czwarte-gopachnieli ludzie.którzy leżeli po kilka tygodni patrząc wyżartymioczyma w płonące niebo - nie miał ich kto grzebać.Lecz człowiek tennie miał gipsu w ustach -dlatego go unikałem, dlatego wolałem myślećo nim jak o umarłym.%7łycie zmusza nieraz do wielkiego okrucieństwa,jakim jest unikanie; jeśli chcemy, by nasze żywe noce nie przynosiły138 nam obrazów udręki - w myślach grzebiemy nawet tych, którzy żyjądziś między nami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • hanula1950.keep.pl